30.1.08

Jutro ostatni dzień na słuchawkach

Potem pewnie też nie uniknę rozmów z klientami, ale spodziewam się, że nie będzie tego ciśnienia "trzeba-się-wrzucić-i-rozmawiać". Dziwnie mi. Trochę jakby mnie spuszczono z łańcucha, a trochę z tremą, bo przecież wchodzę w kompletnie nowe obowiązki. Ale wiem też, że sobie poradzę.





Алло...
Алло...
Видишь ветер?
Ну и что?
Посмотри в окно...
Ну и что?
А вчера было солнце...
Ну и что?
Зачем ты все время говоришь одно и тоже?
А я - автоответчик.
(t.A.T.u, Show me love)

27.1.08

Deathly Hallows, śmiertelne relikwie, regalia śmierci i tejże insygnia



Utworzyła się minikolejka do mojego egzemplarza, więc czytam, panie, aż wióry lecą. A w tzw międzyczasie wygenerowałam szprotokół, który był płodny jak wielkanocny zajączek.

24.1.08

Rozmowy i nowiny

Rozmowy ważne i obie nie wystawiły mi najlepszego świadectwa. Ale primo: wiem, w czym sobie zasłużyłam na taki, a nie inny ich wynik, secundo: umiem sobie wytyczyć ścieżkę, by nastąpiła poprawa, tertio: na ile mam wpływ na poprawę ja, a na ile inne, nazwijmy to, zewnętrzne czynniki. Będzie mi się chciało chcieć i już będzie lepiej :)
Mam już grafik na luty. Could be better, jako że po półrocznej przerwie pojawią mi się zmiany - a tu człowiek już jakoś sobie wyregulował cykl dobowy, a wręcz przywykł do oglądania "Klanu" przy obiedzie. Z drugiej strony zmiany na 15:00 dadzą mi komfort pospania do oporu, a zmiany do 15:00 polatania po tych sklepach i instytucjach, które są zamykane o 18:00. Chociażby nieużywane konto w PKO BP będę miała kiedy na spokojnie zlikwidować. Mam nadzieję, że i życie prywatne w tym się pomieści i nie będzie gorzej.
Wiem też, kto będzie moim kierownikiem, przynajmniej przez pierwszy miesiąc - kiedy dawno temu w maju byłam w Wawce na rozmowie do tegoż samego działu, wraz ze mną aplikowało pewne chłopię. Starsze stażem w pracy, a zatem doświadczeńsze, z lepszymi wynikami, więcej mobilne, bo zmotoryzowane no i pewnie ogólnie lepsze. Wracaliśmy nawet razem do Łodzi autem i była okazja porozmawiać; był zresztą w tej samej technicznej*, co ja, tylko odszedł na platynę*, gdy ja wreszcie przepchnęłam się z ogólnej* na techniczną. Nie przewiduję problemów z dogadaniem się z nim.
Żeby tylko Breble, Magda i Kasia dotarły do mnie za miesiąc! (rekrutacja do działu korespondencji trwa i od pierwszego marca będą kolejne przyjęcia).


--
*przypis dolny: na hotline, zwane również HL jest kilka specjalizacji. Zaczyna się zawsze od bazowej, czyli tego, co klient wybierze na IVRze jako rozmowę o usługach, roamingu, poczcie głosowej - czyli takie tam banały. Bazowa obsługuje klientów nowych, płacących niewielkie rachunki bądź (sic!) problemowych**. Sad but trup, wobec mało wartościowego klienta można sobie pozwolić na obsługę przez mniej doświadczonych konsultantów i ewentualne w niej uchybienia. Potem najczęściej jest ogólna, Ogólna tym się różni od bazowej, że obsługuje więcej drogocennych, długoletnich klientów, swego czasu obsługiwała jeszcze pre-paidy (teraz jest osobna specjalizacja). Dalsze specjalizacje to płatności (moim zdaniem dla ludzi o mocnych nerwach, bo niczym się tak nasi kochani klienci nie denerwują, jak graniczącym z pewnością przeczuciem, że jesteśmy złodzieje i łaszczymy się na każdy znak w smsie), promo (promocje zarówno dla nowych, jak i stałych abonentów, takoż kampanie marketingowe od stu minut za złotówkę po internet stacjonarny), techniczna (czyli dlaczego nie działają mi MMSy i jak skonfigurować Ipaqa z laptopem) oraz tylko dla orłów platyna, względem której żartuję, że obsługuje klientów specjalnej troski - czyli tych, którzy zostawiają naszej kochanej firmie najwięcej pieniędzy, dla których można nagiąć procedury, przedwcześnie wymienić telefon, dać go w cenie, jakiej świat nie widział i ogólnie potraktować mocno indywidualnie (byleby został i nadal płacił). W tej specjalizacji siedzą najdoświadczeńsi, wykazujący się najlepszymi wynikami konsultanci. Telemarketing jest osobną sekcją i choć pracujemy w tej samej hali, mamy podobnie jak platyna osobny boks do pracy (reszta specjalizacji ma co tydzień rozpisywany grafik boksów).

**Klienci problemowi. Generalna zasada jest taka, że właściwie nie ma trudnych klientów, jest tylko nieporozumienie. I rzeczywiście, najczęściej przy odrobinie dobrej woli i nieco większej odrobinie cierpliwości rozmowę zaczynającą się od "Ja was podam do sądu" czy "Z kimś wyższym poproszę" (tu niżej podpisana zawsze kulała się ze śmiechu, gdyż niższej ode mnie na HL osoby nie ma) można poprowadzić tak, że klient zrozumie, przeprosi i rozłączy się zadowolony. Ci klienci z odnośnika stanowią ułamek procenta i są to beznadziejne przypadki świrów, najczęściej krążących po konsultantach w późnych godzinach wieczornych. Historie ich rozmów są odnotowywane na koncie w postaci ticklerów (czyli króciutkich notatek), których lektura dostarcza niekiedy wiele rozrywki.

21.1.08

Keltoi mnie wywołała do tablicy

urodziny: obchodzę dwa razy w roku
miejsce zamieszkania: tu. Dziś jest ciepło, mam dobrą herbatę, a za oknem już mi nie szumi wiekowa morela :(
ulubiony film: Sin City
ulubiony serial: nasza-klasa.pl ;)
ulubiona muzyka: mruczenie
ulubiony zespół: Kota i Kotangens
ulubiona potrawa: po czterokrotnym jej występie w jednym tygodniu i nieznudzeniu się nią stwierdzam, że pizza
ulubione zwierzę: Kot
ulubiony owad: mól szafny (i dur brzuszny, ale o tym w ostatnim pytaniu)
ulubiony napój: pu-erh z bergamotką
ulubiona gra: HoMM (w każdej wersji)
ulubiony człowiek: Powinnam w rewanżu napisać, że Keltoi :P Ale serio - nie mam ulubionego. Kilku osobom ufam, w tym jednej bezgranicznie.
ulubiona książka: I znów zbyt długa lista by znaleźć the best of. Opium w Rosole może?
ulubiona roślina: kocimiętka :P
ulubiona pozycja: germański, kurwa, oprawca
ulubiony kolor: błękit (ale brąz mlecznej czekolady też nie jest do pogardzenia)
ulubiona knajpa: Cafe Verte
ulubiony smak: wanilia, czekolada
ulubiony zapach: herbaciany
ulubiony materiał: skóra (czarna, rzecz jasna)
ulubiony obraz: "Tajemnica i melancholia ulicy" de Chirico

ulubiona postać fikcyjna: Severus Snape
ulubione słowo: psychopapatki
ulubiony kot kreskowy: tygrys!
ulubiony kosmetyk: błyszczyk
ulubione używki: papierosy i kawa. I niezbyt zdrowe lunche.
ulubione nożyczki: moderatorskie
ulubiona witamina: magnez
ulubiony klawisz: delete
ulubiony ząb: pewnie ten pierwszy własnoręcznie wyrwany
ulubiony sąsiad: w pracy Breble, w domu seniorka zaprzyjaźnionych sąsiadów, pani Jadzia (taka fajna babunia)
ulubiony numer telefonu: zajęty :P
ulubiona miejscowość: Męczester
ulubione majtki: no bez intymności mi tu.
ulubiona plama: chałwy, na jednej z ulubionych książek
ulubiona liczba: ...
ulubiony skrót html: a href!
ulubiona taśma klejąca: zaczyna mnie zastanawiać, co jeszcze można mieć ulubione...
ulubiony polityk: nie lubię polityków
ulubiony pasożyt: Kotangens
ulubiony seryjny morderca: Marv
ulubiona kość: strzałkowa (chyba z podobnych przyczyn jak obojczyk Keltoi)
ulubione oko: kaprawe
ulubiony dźwięk: vide muzyka (jakkolwiek to nie brzmi)
ulubiona choroba: cholera...

18.1.08

Na styku

germańskiego oprawcy i słowiańskiego liryzmu powstaje mnóstwo remixów t.A.T.u i Rammsteina. Mnie to osobiście szalenie cieszy: ostatnio mam fazę na wyuzdane (ihaha) Rosjanki i dzień, w którym w drodze do pracy nie usłyszę choć raz "Нас не догонят" traktuję jako stracony.
Szperałam dziś po mejtubie i znalazłam dwie ciekawostki.
Jedna to wash & go, czyli wszystko w jednym, a to wszystko może nie lubię najbardziej, ale owszem, przepadam: anime Evangelion, Rammsteina "Mein Hertz Brennt" i "Я твоя не первая", który to singiel pojawił się wyłącznie w polskich rozgłośniach.
Покажи, покажи, покажи, покажи,
Покажи, покажи мне любовь.
Покажи, покажи, покажи, покажи.
Почему, почему я с тобой.



Druga rzecz powinna wyglądać znajomo: nie dalej jak kilka dni temu linkowałam video do "All About Us" oczywiście w nieocenzurowanej wersji. No to tu mamy to, czego Szpro brakuje w Tatu: łomot, rumor, dużo ognia i solidna rozpierducha - czyli remix "All About What". Moim zdaniem bardzo zgrabnie połączone :)

edit:
nie wiem, czy o to chodziło temu Aardu, ale znalazłam zdecydowanie lepsze video niż to, którem poprzednio wkleiła.

16.1.08

Wagary numero duo

I w dupie mam, że może kiedyś ten dzień na urlopu będzie potrzebny. Jest mi potrzebny dziś, dla spania ze świadomością, że nie muszę się zrywać o jakiejś-tam-godzinie, wizyty u gina, wizyty w serwisie z p800i (bo poprzednia dała niewiele, działał tylko kilka dni, a potem się z powrotem spsuł, mimo że nic w nim nie grzebałam) i ewentualnego polowania na kozaczki, chociaż z rekrutacji jakoś nie dzwonią, cholera.
Wczoraj wizyta KotRedów i Miau z pizzunią, naręczem czekolad i ciastem tudzież pogaduchami i emanowania wsparciem. Kusił mnie też weekend we Wrocławiu, ale odpuściłam. Nie lubię sama jeździć. Prawdę powiedziawszy, ostatnio w ogóle nie lubię jeździć, chyba po tej letniej jeździe nad morze nocnym pociągiem połączonej z pilnowaniem roweru mi dojadło.
W odsłuchu nadal Tatu. A Palikot przeprosił, to i ja go przepraszam, a co.

13.1.08

Palikota pogrzało

Staram się nie komentować polityki po wyborach w październiku. Chociaż nie zrobiło się normalnie i naciskami Cymańskiego ostatnio zepsułam się dokumentnie, przecież jednak atmosfera generalnie jest inna - przynajmniej ja to tak odczuwam.
Niemniej Palikota dziś nie zdzierżyłam. I nie chodzi tu w żadnym wypadku o to, że ośmiela się tak pisać o głowie państwa. Lata mi, szczerze powiedziawszy, czy to jest o głowie państwa, czy o jakiejkolwiek innej części jakiegokolwiek innego organizmu. Nie - to, o co mam pretensje, to brak komentarza, który pozwoliłby zrozumieć czytelnikom, że domysły na temat alkoholizmu nie są zarzutem, a wyrazem troski. Po prostu szlag mnie trafia, że z choroby czyni się oręż, oskarżenie, trupa w szafie i brzydki sekret w rodzinie. Podkreślmy to jeszcze raz, dla tych, którzy myślą, że alkoholicy są sami sobie winni, bo kto im kazał tyle chlać: alkoholizm jest chorobą. Chory nie jest winny temu, że zapada na tę chorobę.
Polecam tutaj artykuł, o dziwo, w Poradniku Domowym.
Nie mogę się doliczyć za danymi z PARPA (nie idzie mi przeliczanie gramów czystego etanolu na litry piwa), ale nawet zakładając, że granicą ryzykownego picia jest 400 piw rocznie dla dorosłego mężczyzny, to wychodzi ciut powyżej jednego piwa dziennie. Ilu facetów w czasie weekendu, np. długiej sobotniej nocy w klubie, wypija osiem piw? Obawiam się, że całkiem sporo. U kobiet ta granica jest niższa, wystarczy pięć piw tygodniowo. Przeliczam na piwo, bo ono właśnie jest postrzegane chyba najbardziej jako napój omal bezalkoholowy i niegroźny. Niżej podpisana może stwierdzić z własnego grzbietu, że nic bardziej mylnego. Oczywiście nadszedł ten moment, gdy upijałam się do nieprzytomności, zerzygania, pójścia spać i ponownego uchlania, ale początek to był jeden - dwa browary po zajęciach i trochę szaleństwa podczas weekendowych imprez w Forum Fabricum. Jednym słowem: piłam na początku tyle, co wszyscy, nie wyróżniałam się ilością i pewnie tylko całkowita abstynencja uchroniłaby mnie od zapadnięcia w tę chorobę. Tak że błędnym jest mniemanie, że alkoholik to ten, co nie mógł się powstrzymać i chlał więcej niż inni. Oczywiście mógł nie pić w ogóle, ale tutaj pozwolę sobie zwrócić uwagę na fakt, że alkoholicy, prócz czynnika genetycznego znacznie zwiększającego ryzyko zachorowania, charakteryzują się również wmontowanym czynnikiem społecznym - co oznacza, że wzrastali w takiej grupie odniesienia, która go wyuczyła załatwiać pewne życiowe sprawy alkoholem (w przypadku mojego domu było to akurat niewinne, polskie świętowanie imienin i nagradzanie się po ciężkim dniu). Są także determinowani czynnikiem psychicznym, który wyposaża potencjalnego alkoholika w specyficzną wrażliwość dającą efekt w postaci zwątpienia w siebie i mierzenia swojej wartości przy pomocy akceptacji otoczenia. Innymi słowy, osoby ze skłonnością do alkoholizmu mają większą tendencję do zabiegania o poczucie bycia lubianym czy popularnym niż reszta i sięgają po alkohol albo by to osiągnąć (wyluzować się i stać się duszą towarzystwa) albo by wreszcie to otoczenie mieć w dupie (to mój scenariusz). Podsumowując: mamy oto młodą osobę, dajmy na to, na studiach z dala od domu, która już wie, że dobrze zdaną sesję trzeba oblać, że aby ci fajni ludzie z roku ją polubili, trzeba się z nimi napić... no i pije jak reszta. Genetyka bądź dobrzy przyjaciele zadecydują, co będzie dalej: czy popłynie, czy nie ma po temu tendencji, czy ktoś bliski odpowiednio wcześnie szturchnie ją w bok i powie "martwię się o ciebie" (u mnie mój ówczesny facet był za mało stanowczy - nie winię go, bo skąd miał wiedzieć, że to aż tak niebezpieczne - ale pewnie gdyby postawił ultimatum "ja albo browar" coś by do mnie już wtedy dotarło).

12.1.08

Na dobranoc

Dokonuję performance'u słuchania Tatu.
Powinnam się pewnie tłumaczyć, że wiem, że głupie, kiczowate i popkulturowe. Ale najwidoczniej właśnie tego potrzebuję.

11.1.08

Względem kozaczków

To (tfu, tfu, na psa urok, aby nie zapeszyć) aplikowałam do działu korespondencji, który ma się otworzyć w Łodzi (oczywiście dział tej samej firmy, w której pracuję) - nie tylko zresztą ja, blisko połowa teamu się nad przejściem zastanawia. No i być może czeka mnie rozm. kw., na której wypadałoby elegancko wystąpić. Trzymajcie kciuki, bo może o to właśnie biła się Polska w '39.
Jutro jeszcze zapoluję w CCC w Tesco. Może wystarczy jeszcze na jakiś rozpinany sweterek sympatyczny?
Poza tym marazm, apatia i śliczna pogoda. Dłubię sobie motywy i coraz fajniejsze mi wychodzą.

10.1.08

No więc Karmel

Niestety bez Miau, na szczęście z Kotbert. Wcześniej kawiarnia. Potem nie wiem. Babski wieczór. Bedzie dobrze.
update nazajutrzejszy
Jednak nie Karmel. Polowanie na grubego zwierza pod postacią kozaczków na obcasie bądź koturnie dla mnie przy wybitnym wsparciu Kotbert. Polowanie na takiego zwierza nie jest łatwe, gdyż muszą zbiec się trzy czynniki: but musi mi się podobać, musi być w przystępnej cenie i musi być w moim rozmiarze (35). Znalazłysmy jedna parę, ktora spełniała dwa z trzech tych warunków, niestety była w cenie nie mieszczącej mi się w budżecie. Czemu nagle jazda na kozaczki - o tym w wieczornym odcinku.

9.1.08

Wielki post z pracy

Zalągł się we mnie leń straszliwy. Trochę z niewyspania, trochę z fajczanego kaca po kolejnym spotkaniu klasowym. Udane, strasznie fajna ekipa z ludzi wyrosła. Breble wlasnie studiuje regulaminy promocji, by nie dać się zagiac klientom. Generalnie praca wre, Kasia tradycyjnie terroryzuje klientów (O, wpadła mi klientka), Breble zaśmiewa się z reklamy zakładu pogrzebowego na swoim blogu. tylko że u mnie juz nieco ostudzona. Marzę o tym, by coś zjeść i pójść spać. Jeszcze trzy godziny (wlasnie mnie Ola spytała ile jeszcze do końca, telepatka jedna) i dwie przerwy, w tym jedna teraz!

Breblebrox z jedną z ulubionych zabawek ;)

update wieczorny
Cholera, chciałam wrócić do domu, coś zjeść, rozgrzać się pod prysznicem, zrobić przepierkę i mieć wreszcie święty spokój. Ale udało mi się zalać sobie łazienkę oraz przedpokój i to tak, że woda podciekła pod wykładzinę. I rodzicom sufit w przedpokoju. Który był odmalowany kwartał temu. KURWA!

7.1.08

Wagary

Takie klasyczne, spontaniczne. O 9:00 niemrawo z Breble klikamy log in, Breble patrzy na mnie z rozpaczą, ja na nią z nadzieją i w końcu któraś z nas zadaje to pytanie:
-...Chce ci się...?
Oczywiście, że nie pracować nam się chciało, a łazić po Manufakturze, macać komiksy w empiku, obśmiewać ciuchy w C&A, iść do kina na Nianię w Nowym Jorku, a nawet wspierać Hubara w konfiguracji połączenia sieciowego, a co.
Wagary były możliwe dzięki respektowanej w naszej firmie instytucji "kacowego", czyli przysługujących w ilości czterech dni w ciągu roku urlopu na żądanie, pospolicie zwanego uenżetem.
Ech, żeby tak codziennie...

5.1.08

W pogoni za rozumem

Bo jak wiadomo włos długi rozum krótki...



Powinnam się jeszcze udać w pogoń za jakimś dobrym dermatologiem. Ale tak mi szkoda czasu na łażenie po przychodniach!
Plan dnia: lenię się przy kompie, w tzw międzyczasie pozorując czynności dbania o siebie. Koło piątej ubieram się ciepło, ciepluteńko i ruszam w miasto, by upolować jakiś drobiazg dla Zamka, odebrać wygrane z CJG bilety w gazwybie (tym razem do Charliego; waham się między Karmelem a Trylogią Buddyjską) tudzież oddać się czczeniu Zamka w Cafe Verte.
Co do standardowego pytania w-co-ja-się-ubiorę, to chodzą mi po głowie jakieś jasne fiolety połączone z czernią.
Aha, i zaczynam pielęgnować w sobie nową pasję - znalazłam programik do tworzenia motywów na sony ericssona i nawet sobie już jeden z Sin City wygenerowałam. Mam plan stworzyć jeszcze koci i wiedźmiński. I może z górami.

4.1.08

Zima to klęska

A uczucie zimna powinno być jednostką chorobową podlegającą leczeniu, oczywiście po wyczerpaniu takich środków jak gorąca kąpiel i herbata. Nikt, kto nie ma okazji spędzać kilku godzin dziennie w pomieszczeniu o temperaturze poniżej 15 stopni Celsjusza, nie wie, co to men's world i prawdziwe zimno. I jak to zimno męczy, napina ochronnie ciało, grabieje dłonie, mrozi nos.


Proponuję kliknąć, by powiększyć - tak to wygląda na poważnej mapie pogody - ta niebieska linia na pierwszym wykresie to temperatura odczuwalna z uwzględnieniem wilgotności i wiatru (diagram pobrany z icm.edu.pl)

Wystawiłam się na ten ziąb dziś dwukrotnie (kilkuminutowych wyskoków w czasie pracy na faję nie liczę, bo to nawet nie zdążyłam zmarznąć); poranny autobus był oczywiście nieogrzewany - ale na co ja narzekam! Wczoraj był równie przewiewny, a jeszcze prószył w nim śnieg - ale był! A pracowi ludkowie z Retkini drałowali dziś pół drogi z buta, bo pewnie znowu jakiś zdezelowany ikarus wypadł z trasy... Nie, no, jasne, super, że za te 2,40 coś mnie powiozło przez te 6km, ale ogrzewanie w mpk to naprawdę nie jest burżuazyjny przesąd. Konkurencji, konkurencji tej firmie trzeba, ot co.
Czy naprawdę można zatem mieć mi za złe, że dziś marzyłam tylko o tym, by zjeść co ciepłego, rozgrzać się wreszcie ciut i już nigdzie nie chodzić?
Widocznie można.
Jeśli tak dalej pójdzie, to pod tym jednym względem nie będzie lepiej. I nie, nie jest mi wszystko jedno. Wiem, że znowu piszę skrótami myślowymi, ale zanadto mnie gnębi, by zmilczeć, a znów nie mnie jednej sprawa dotyczy. Sapienti sat.

1.1.08

Niech będzie lepiej niż było


To zaryczeliśmy z Aardem ciut po północy, przy wtórze sztucznych ogni, huku i życzeń. A potem przedłożyłam bycie we dwoje nad potencjalnie dobrą zabawę (bo rozmowy z Mag.giAardami są czymś więcej).
I nie żałuję.
Happier New Year.