31.5.09

Zawsze to samo

Nienawidzę tego momentu, gdy splendid isolation zmienia się w disgusting alienation. I niepotrzebnie go sobie zafundowałam.
Nie, właśnie potrzebnie. Drugi raz nie wrąbię się w sytuację wyjazdu integracyjnego bez ludzi, których dobrze znam i lubię (dwa wyjątki pod postacią Mińka i Ewuni to za mało).

Za to w pracy jakby, odpukać, nie najgorzej. Maj zakończyłam z normą na mocne A. Do tego objawił się mój talent, który roboczo określono jako zdolność do wynajdywania wałków.

Jeden z nich to połączenia spod numerów +88 213 ** ****. Trafiła mi się reklamacja z długim połączeniem na ten numer, którą chciałam rozpatrzeć przyjazną polityką (kwota była rzędu półtorej mojej pensji). Zaczęłam drążyć i wynalazłam, że numery spod tych zakresów dzwonią losowo na telefony komórkowe. Zasada jest prosta: wspomniany numer puszcza sygnał, niezorientowany użytkownik oddzwania, wbijając się na serwis typu randkowego. Połączenie, przeciwnie do polskich numerów premium, nie jest rozłączane automatycznie, więc zyski są duże, dzielone przez operatora użytkownika i właściciela numerów z tych zakresów (według ostatnich ustaleń był to włoski operator satelitarny Intermatica). A połączenia są drogie, mój abonent zapłacił blisko 9 zł za minutę. Błędu po stronie sieci nie ma, ale praktyka stosowana przez owego włoskiego operatora, "missed call scam", nie jest uczciwa.
Nie wiem, na ile się do tego przyczyniłam, ale kilka dni temu moja rodzima sieć zablokowała abonentom i użytkownikom połączenia na numery ze wspomnianego zakresu.

A wczoraj się dopatrzyłam, że jest wałek z aktualizacją oprogramowania G1, ale to już drobiazg, do skorygowania przez IT.
Oraz niechcący narobiłam rabanu przy podejrzeniu nadużycia, wskutek czego Miniek opierdolił kogoś, kto jednak zrobił dobrze. No nic, ja będę wiedzieć, że moja pożal się boru detektywistyczna żyłka nie zawsze oznacza nieomylną intuicję, a Michał się nauczy, by aż tak mi nie ufać. Przynajmniej nie w pracy.

23.5.09

Zrzut z ostatnio obejrzanych filmów vol.3

Nie aktualizowałam, coby nie wpaść w kierat i poczucie obowiązku, bo z obowiązku to nawet seks brzydnie.
Z filmów z drogim Johnnym obejrzałam jeszcze trzy: zachwalany przez Mag.gie Benny & Joon, Co Gryzie Gilberta Grape'a oraz Edwarda Nożycorękiego.
Jest w tych filmach wspólny mianownik (jak zresztą w wielu filmach obsadzanych Deppem): istoty odmiennej, nieprzystosowanej, niezsocjalizowanej, a przy tym mniej lub bardziej bezbronnej i wobec powyższego wymagającej opieki.
W Benny i Joon jest to prosta historia zdrowo odchylonych ludzi i trudno powiedzieć, kto się kim opiekuje. Film opowiada się niespiesznie i w sferze emocjonalnej, a przy tym jest doskonale zilustrowany muzycznie. Nie ma tu wyższych idei, drugiego dna ani jakiegoś ważnego przesłania oprócz tego, które opowiada się odkąd ludzie zaczęli sobie opowiadać historie: że tylko miłość się liczy. Brawa dla Johnny'ego za image Bustera Keatona i kilka sekwencji slapstickowych z jego udziałem.
W Gilbercie Grape'ie, filmie już dość leciwym, acz moim zdaniem nieprzestarzałym, mamy Johnny'ego w roli tego, który opieką otacza. Otacza wszystko jak leci, chorego brata (ach, jaka szkoda, że Leo DiCaprio nie skorzystał z tak dobrego początku i dał się uwikłać w Titaniki!), siostry, mamę, kochankę, nowo przybyłą Becky. Jest w tej roli bardzo podobny do Alexa z Arizony Dream: młody człowiek bez oczekiwań, potrzeb, własnych planów. Dopiero Becky zadaje mu pytanie, czego chciałby dla samego siebie i widz nie jest zaskoczony, że Gilbert ma trudności z odpowiedzią.
W Edwardzie Nożycorękim jest istotą, którą z kolei trzeba się zaopiekować. Tim Burton prowadzi narrację w dość specyficzny sposób, bo ma z jednej strony zamiłowanie do makabry, grozy i mroku, z drugiej zaś z dużym rozmachem kreśli wizję sielankowego, sennego, amerykańskiego miasteczka. Radzę zwrócić uwagę na pierwsze sceny, gdy spod klockowatych legodomków wyruszają samochodziki w cukierkowych kolorach i przyrównać je do fantastycznie ponurego zamczyska, w którym mieszka Edward. Wahnięcie od kiczu słodkiego do kiczu mhrocznego, a wszystko po to, by nas przekonać, że potwory też mają duszę i trzeba je pokochać, bo wszak potworem może być każdy z nas. Bardzo to amerykańskie, prawda? Dobrze, że środki, po które sięga są jednak dość europejskie!
Z filmów spoza nurtu "Uwielbiam Johnny'ego D." to doznałam jeszcze wstrząsu estetycznego obejrzawszy Push. Jak czytamy w opisie dystrybutora: "Push" to zapierający dech w piersiach efektami specjalnymi thriller SF. Scenariusz filmu został oparty w znacznym stopniu na eksperymentach z dziedziny parapsychologii. To właśnie zwykli ludzie obdarzeni nadludzkimi zdolnościami przewidywania przyszłości lub potrafiącymi sterować cudzymi myślami stali się inspiracją twórców filmu, ale też obiektem zainteresowań kontrwywiadu."
No, mnie zaparło dech, gdy obejrzałam jedną z pierwszych sekwencji. Pojawia się w niej młody i czupurny we fryzurze Azjata, zdejmuje okulary słoneczne, stawia oczki w słup, a źrenice w pion i rozwiera paszczę.
Widz słyszy dość przenikliwy, ale generalnie znośny dźwięk, takie dość niskie w tonie sprzężenie, gdy tymczasem na filmie wszystko zaczyna swawolić: pęka z imponującym rozbryzgiem szkło, rozpukują się piranie w akwarium, walą się stragany, zaś główny bohater o wdzięcznym imieniu Nick miota się jak znerwicowany padalec po podłożu i plami je krwią z uszu.
Dobrze, że nie mam zwyczaju wpychać w siebie plastiku na maśle, tj. popcornu w kinie i nie miałam się czym zakrztusić!
W następnym odcinku popastwię się nad Aniołami i Demonami, a jak się uda, to również rozpłynę się nad Star Trekiem. "Twilight" opiszę po przeczytaniu całej sagi.

16.5.09

Zlot Lobby Biuściastych

Generalnie - fajna idea dla tych, które chcą sobie poprzymierzać nie znając jeszcze za dobrze swojego rozmiaru. Było w czym wybierać, zwłaszcza że prócz bielizny było też stoisko z biżuterią i ciuszkami Biu Biu.
Ja miałam jeden upatrzony staniczek, który koniecznie chciałam spokojnie przymierzyć, bo wypadał mi jakoś inaczej niż normalny rozmiar. Udało się, mam eleganckie czarno-fioletowe flamenco do większych dekoltów. Będzie pisk pod koniec miesiąca z kasą, rzecz to pewna. Obmierzyłam Joaśkę i nawet jej już coś znalazłam na allegro, zaś Kotbert, Karolina i Breble obkupiły się również w bardzo fikuśne bluzeczki Biu Biu. Sama kupiłam sobie miłe czerwono-czarne kusidełko przedwczoraj w Colosseum i oczywiście nie byłam jedyna w tej bluzce - żeby było zabawniej, dziewczę było bardzo zbliżonych rozmiarów, a wręcz niższe ze względu na mój lans na chybotliwym obcasie.

Nie tryskam entuzjazmem z dwóch powodów: primo, ciężko było się dopchać do przymierzalni (mnie to nie przeszkadzało, byłyśmy same baby, ale w pewnym momencie wygłosiłam jednak nabrzmiałe w znaczenia zdanie "Wiesz, Aśku, jednak włożę coś na siebie, bo się czuję dziwnie goła bez stanika); ale Joanna czy Karolina nie są zwolenniczkami machania gołym cycem. I, secundo, było dużo nas i dużo wszystkiego, a ja chyba ostatnio mam obniżoną odporność na rzucające się na mnie bodźce. Ewentualnie epizod depresyjny. Ewentualnie PMS. Ewentualnie bierze mnie jakaś bakteria czy inny wirus i reaguję nieco smętniejszym nastrojem.

Jutro zaś maraton mBanku, w którym biegnie brat Breble i mąż mojej kuzynki, Jassen. Wypadałoby pokibicować. AccuWeather twierdzi, że będzie humanitarniej niż dziś (przeważnie pochmurno, 12 stopni), a panowie biegną po mojej ulicy, więc pewnie wykrzesam z siebie tę odrobinę wysiłku.
Tymczasem idę sobie zrobić sałateczkę z fety, suszonych pomidorków, makaronu i salami na poprawę nastroju.

później
Poprawiła. Do tego trzy gorące kubasy czarnej herbaty z imbryczka i "Zmierzch" Stephenie Meyer jako mile odmóżdżające czytadełko.
"A to, co ma znaczenie, to wycie w moich żyłach za wszystkim, co nie chce się stać".

11.5.09

Refluksja na dobranoc

(skopiowana częściowo z mojego posta na forum fanów M.M.)
Jednym z powodów (dla których nadal czytam Jeżycjadę) jest też upodobanie do stylu M.M. Oczywiście można dyskutować, czy jest on równie zgrabny jak w TOS Jeżycjadzie (że StarTrekiem
pojadę), ale nadal uważam, że wraz z imć Chmielewską i bufonem Sapkowskim ustawili szalenie wysoko poprzeczkę (na pewno jest tu jeszcze wielu autorów do wymienienia, ale opieram swoją opinię na tych, których znam dobrze). Mało jest osób mających pretensje do lekkiego pióra, które nie zawisły choć raz wzrokiem na ustach, nie przekłusowały kurcgalopkiem tudzież świńskim truchtem i nic się za nimi nie snuło niczym smród za pospolitym ruszeniem.
Niżej podpisana ma zapożyczenie tych i innych fraz jak najbardziej na sumieniu.

9.5.09

Nocny 2:30 i Narraganset

Nocne. Autobusy nocne w Łodzi kilka lat temu przeszły rewolucję, którą powitałam z pewnym niesmakiem.
Wcześniej miałam w swoim kierunku trzy. Wyjście na przystanek po północy wiązało się z co najwyżej kwadransem czekania, więc sobie wracałam po szprotkaniach do domu właściwie nie zauważając różnicy w godzinie.

Aktualnie również mam trzy, ale wszystkie nocne odjeżdżają ze specjalnej strefy przystankowej o pełnych godzinach i o wpół do. Z jednej strony wygodne, bo człowiek nie musi się specjalnie koncentrować na porze odjazdu autobusu (dla mnie i wcześniej to nie stanowiło problemu, ale z niechęcią uznaję fakt, że w tym mieście mieszkają inni ludzie w innych dzielnicach z gorszym dojazdem). Z drugiej strony, nie lubię tego postoju przy strefie przystankowej. Jak się nie zdąży, trzeba czekać ponad 20 minut. I się człowiek niecierpliwi. Tworzą się grupy, mniej lub bardziej znietrzeźwionych i tak mi chodzi po głowie, że w atmosferze tego nerwowego wyczekiwania na autobus, przy rozluźnionych alkoholem nerwach jakby łatwiej o awanturę. Na porządną nadziałam się szczęśliwie tylko raz, rok temu.

Wczoraj - spotkanie z czterema Ewkami, z których w zazębiających się zbiorach dwie, z którymi byłam na studiach i dwie, które są parą. Była jeszcze Kasia. Nie wiedzieć czemu nie miałyśmy problemów ze spamiętaniem swoich imion. Po początkowych plotach w pizzerii Ewy postanowiłyśmy ruszyć do Narragansetu.

Narra jest klubem, o którym mówi się podekscytowanym szeptem (choć mam wrażenie, że w mniejszym stopniu niż kilka lat temu), że tam...! przychodzą geje...! Knajpka wobec powyższego ma egzotyczną otoczkę w klimacie ogrodu zoologicznego. Zważywszy stojącą na parkiecie klatkę, ma to nawet swój sens.
Szprot wychodzi z założenia, że jak się było w Amsterdamie podczas Gay Games, to widok takiej czy innej pary nieszczególnie szokuje. Nigdy nie zapomnę pierwszego wieczoru w Amsterdamie: wysiadamy z busa, obok nas klasycznym chmielewskim świńskim truchtem przelatuje trzymając się za ręce kilkanaście męskich par - obejrzałam się za pierwszymi dwoma - po chwili podchodzi do nas osobnik tureckiej proweniencji, pytając teatralnym szeptem "hashi, hashi? cocaine?", a jeszcze w chwilę później w przeciwnym kierunku przedefilowuje obok nas parada bosych transseksualistów...
Poza tym znam Ewkę, znam jej przyjaciół, jak to kiedyś jeden z nich określił, z orkiestry i już dawno doszłam do wniosku, że jedną z głupszych rzeczy, jaką ludzie robią, jest ocenianie kogokolwiek po zwyczajach w wyrku. Na chwilę obecną interesuje mnie to jedynie wtedy, gdy wobec takiej osoby sama mam wyrkowe plany.

No to poszłyśmy do Narra. Głośno. Muzyka Eskowa. Przyjemnie luźno na parkiecie, pary przeróżne, także mieszane. Swobodna atmosfera, jakoś łatwiej się podłączyć do tańczących bez wrażenia wcinania się między wódkę a zakąskę. Generalnie do tańca klub rewelacyjny, do pogadania niekoniecznie, nie wiem, jak z cenami. W każdym razie obmacujących się radośnie gejów nie było, nie było również przystawiających się lesbijek w typie butch ani orgii z elementami ukarminowanych sutków i skórzanych kozaczków. Nici z egzotyki jednym słowem! Ale za to sobie potańczyłam i twardo zapowiedziałam, że się piszę na powtórkę.

7.5.09

Czytam sobie regulamin naszej-klasy

...czytam i widzę, że jednak konto w tym serwisie to permanentna zgoda na to, by wszyscy mieli wgląd w moje dane, w tym zdjęcia.

"Użytkownik, umieszczając na Koncie dane, wizerunek lub inne treści, wyraża zgodę na wgląd w te informacje przez innych Użytkowników oraz Administratora, jak również upoważnia Administratora do ich wykorzystania zgodnie z art. 4.6 i art. 4.7 Regulaminu".
 Punkty 4.6 i 4.7 mówią zaś, że

"wyrażam zgodę na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora w formularzu rejestracyjnym, dla celów należytego wykonania umowy o świadczenie usług drogą elektroniczną".
Czym jest należyte wykonanie umowy o świadczenie usług drogą elektroniczną, regulamin już nie precyzuje.

Oczywiście brzmi to dość naiwnie. Nie po to się ma konto na naszej-klasie, by nie polansować się przed znajomymi, zwłaszcza tymi, co mają w pamięci bolesne czasy podstawówki, neonowe ubranka mody lat 80-tych, pierwsze bezwzajemnie zadurzenia i inne porażki. Ale Szprot akurat już w miarę zdefiniował listę osób, przed którymi chciałby to czynić i w związku z tym zablokował swoją galerię przed ludźmi spoza grona znajomych (co mają mi się klienci na moje koty i rower gapić!). Tymczasem jakiś czas temu n-k.pl dokonała zmian w galeriach - można teraz tworzyć osobne albumy i radośnie odblokowała je dla wszystkich.

Ja się zorientowałam po paru dniach i dokonałam stosownych zmian w profilu, ponownie blokując galerię dla nieznajomych. Ciekawe, ile osób jednak to przeoczyło. Sądząc po regularnych odwiedzinach w moim profilu, są osoby, które liczą ponownie na taką zgrzewę.

Tymczasem z regulaminu wynika, że tego typu ustawienia w profilu jak blokada galerii nie podlegają reklamacji. Mogę co najwyżej skasować konto. Ale szkoda mi, bo z częścią ludzi mam kontakt wyłącznie przez ten serwis i do tego też go wykorzystuję.

Cóż, mogę sobie co najwyżej pogratulować zasady publikacji wyłącznie swoich zdjęć (na jednym jest jeszcze Borys, ale za zgodą jego mamy) i wyłącznie zdjęć o charakterze mało osobistym.

4.5.09

Jestem wysoka

...jak na karła. Wywikipediowałam, że mieszczę się w definicji ze swoim równiuteńkim metrem pięćdziesiąt. Nie wiedzieć czemu wprawiło mnie to w znakomity humor.
Tymczasem jednakowoż kierat, pobudka 7:15 (od pewnego czasu budzi mnie "Wrong" DM), prysznic, kawa, papieros, głaskanie futer, przegląd mejli na grupie, autobus 8:13, słuchawki w uszach, wysiadam przystanek wcześniej, jeśli tylko pogoda sprzyja (a sprzyja, na psa urok), papieros z Breble, praca, praca, praca, praca (tak jest, z trzema przerwami), autobus 17:04, żabka, dom, obiad, Brzydula, forum, grupa, fujzbuk, wieczorny Pratchett do poduszki (aktualnie Potworny Regiment - w maju ma się pojawić "Łups!" z mojego ulubionego cyklu ze Strażą). I tak od weekendu do weekendu... Niekiedy miewam wolne niedziele.

1.5.09

Dobry koncert rockowy



poznaje się po tym, że uczestnik koncertu nazajutrz ma:
1. Zdarte gardło i skrzypi jak nienaoliwione drzwi
2. Zakwasy w karku i łydkach: w karku od moshowania (in. trząchania makówą), w łydkach od ciężaru glanów
3. W uszach odgłos hamującego pociągu od decybeli
4. Opcjonalnie kaca (może być po papierosach)
5. Fryzurę w stylu "piorun strzelił w rabarbar" ze względu na kurz i pot.
Koncert Kazika Na Żywo zaliczam do całkiem udanych ze względu na wystąpienie punktów 1,3 i 5. Punkt dwa nie wystąpił ze względu na brak włosów do trząchania i brak aury sprzyjającej glanom, zaś punkt cztery ze względu na to, że w tłumie jednakowoż nie palę.
Po koncercie dostąpiłam zaszczytu postania chwilę obok Litzy. Wprawdzie z dawnego składu Acids największą miłością darzę Ślimaka, ale i tak poczułam się jak za dawnych lat: rany boskie, oddychałam jego (czystym) powietrzem!