23.10.09

Wanna do bad things with you

Czy oglądaliście kiedykolwiek amerykański serial, w którym - w zabitej dechami dziurze w Luizjanie - występują pospołu: klasyczna blond dzieweczka z sąsiedztwa, klasyczny blond chłoptaś z sąsiedztwa z ciałem prosto z reklam odżywek dla kulturystów, wojownicza Murzynka DDA, szef o oczach porzuconego psa, weteran wojny w Iraku, kilkoro szalenie atrakcyjnych wampirów płci obojga tudzież Murzyn-gej, który jest jednocześnie dilerem, o ciele chyba jeszcze lepszym niż wspomniany wyżej chłoptaś? Dodam do tego sporo czerwonej farby, mieszankę voodoo z kultem bachicznym, erotykę nie ograniczającą się bynajmniej do sugestii w satynowej pościeli i orientacji hetero oraz wstrząsającą historię miłosną, która wbrew wszelkim serialowym regułom ukazuje całującą się parę głównych bohaterów już w pierwszym odcinku. Jak wiemy, większość seriali z wątkiem miłosnym polega raczej na tym, by rzeczona para pocałowała się w odcinku ostatnim, a następnie oddała się pożyciu długiemu a szczęśliwemu. Tu słowa "pożycie" można użyć w literalnym znaczeniu, jako że bohater, jak każdy wampir, jest martwy.
Mowa, oczywiście, o serialu "True Blood".

Zadziwiająca jest ta popularność wampiryzmu. Oczywiście, cień wąpierza przemyka to i rusz przez opowieści snute od zarania dziejów. Sapkowski w opowieści Regisa w bodaj "Czasie pogardy" (na pewno w czymś tam czegoś - konia zrzędę temu, kto znajdzie tytuł u Sapkowskiego bez związku rządu) rozłożył to na czynniki pierwsze. Wyjaśnił ludzki strach i fascynację krwią, dołożył fantazje o gwałcie oralnym, rozsnuł teorię o solarności ludzi i ich lęku przed zmrokiem.
Ja ze swojej strony mogę dodać jeszcze tęsknotę za nadnaturalnymi zdolnościami, co dowodzi przeczucia, że ludzkość nie jest doskonała - i jednocześnie strach przed nimi, co z kolei dowodzi chęci zracjonalizowania owej niedoskonałości. Zauważmy bowiem, że większość nieumarłych, nieprzeciętnie silnych, doświadczonych i mądrych istot jest ustawiana w opozycji do irracjonalności i emocjonalności człowieka, które omal zawsze okazują się jego ukrytym i najistotniejszym walorem.
Oczywiście wampiry nie są jedynymi istotami pełniącymi tę funkcję terapeutyczną - podobną opozycję widzimy w elfach ze świata tolkienowskiego czy w Wolkanach w Star Treku. Mianownik jednak jest wspólny: logika przeciwstawiona emocjom, siła fizyczna przeciwstawiona umiejętności improwizacji, zblazowanie nieśmiertelnością - zachłannością na życie.
Ja uwielbiam wampirze historie z jeszcze jednego powodu. Są absolutnie i maksymalnie romantyczne. Nawet ten pierwszy filmowy Nosferatu przecież spakował trumienkę, władował się na statek Empuza i przepłynął morze, bo zakochał się w żonie Huttera. A motyw miłości zwyciężającej śmierć nieodmiennie mnie ujmuje. Nic tak nie mówi o potrzebie wiary w to, że świat jest lepszy niż jest, niż ten motyw właśnie.

17.10.09

Wild Nights! Wild Nights!

Were I with thee,
Wild nights should be
Our luxury.

Futile the winds
To a heart in port
Done with the compass,
Done with the chart.

I było tak, że była zima, godziny w pociągu, które wcale nie męczyły. Graliśmy w "Kalambury" i Marek pokazywał hasło "Sztuczna inteligencja" poprzez kontrast. I czemu mam wrażenie, że tłumacząc to konduktorowi tylko pogorszyłam sytuację, nadal miał niepewny uśmiech w stylu "ty ich zagaduj, a ja zadzwonię po odpowiednie służby"...?
Były z nami dziewczyny z pedagogiki, które w noc sylwestrową częstowały blantem, co wpadł nam w śnieg i suszyłyśmy go nad zapalniczką, by dobra nie zmarnować.

W Ustrzykach Marek suszył buty w kominku, ja i Maciek wyszliśmy na papierosa i nagle usłyszeliśmy grad soczystych kurew i ujrzeliśmy Marka skaczącego na jednej, obutej nodze z drugim butem w dłoni, którego natychmiast wetknął w zaspę. Głowę dam, że słyszałam ten defaultowy syk i zobaczyłam kłąb pary - but uratowano, Marek wyrzucił te buty pół roku później, chyba w Japonii.

Była Ela z patomorfologii, która zawsze przy kolacji żartowała, że zaraz nam powie, jakie zwierzątko zjadamy i na co zdechło.

Wieczorami graliśmy w kierki; przegrywający nabywał grzańca. Najlepszego grzańca robił Adam, umiał dosłodzić odpowiednio i jego kogel mogel był zadowalająco żółciutki.

Któregoś wieczoru Maciek plumkając od godziny zagrał "Konstytucje" Janerki i nagle cała izba zaczęła śpiewać i tańczyć. Bożenka miała cudowny, niski głos: była jedną z tych osób, które umiały śpiewać tak, że człowiek przyłączał się na całe gardło i nie martwił się tym, czy fałszuje. Nadal uważam, że nigdy nie słyszałam równie fanastycznego wykonania "Floty zjednoczonych sił", gdy jedna część izby wyła "zbuduję wielką flotę zjednoczonych sił", a druga "łobijabijetunajt!".

Noce były dzikie i dziką słodycz piliśmy do białego dnia, kryjącego Caryńską we mgłach.
Ech!

11.10.09

Dystrykt 9

Na pewno obszerniej i z dużo większym rozeznaniem w filmografii SF wypowiedział się na temat tego filmu Mąż Żony. Ja powiem tylko, że ładnie mi się wpisał w moje ostatnie zadumy nad ludzkością, stale dążącą do podziałów, gett, selekcji i poprawy nastroju.

Ja dodam od siebie, że pomimo wrycia w fotel wyłapałam moment, w którym film mógłby spokojnie się skończyć nie tracąc nic z przesłania, a wręcz je mocno uwypuklić. Ale możliwe, że mam dość europejskie lub nawet słowiańskie podejście do opowieści i pomimo tego, że uwielbiam baśnie, komiksy i młodzieżową beletrystykę wampiryczną (bo popularność "Zmierzchu" i "Martwego aż do zmroku" zaczyna zasługiwać na osobny gatunek), lubię, gdy czasem historia nie kończy się dobrze i pozostaje w pewnym zawieszeniu.
Nie zdradzając fabuły dopowiem tylko, że chodzi mi o ten moment, w którym główny bohater filmu, człowiek, pozwala wziąć górę swojemu egoizmowi i przez chwilę wydaje się, że ponad 20 lat pracy obcych idzie w cholerę (a jest to praca, która stanowiłaby ratunek i dla niego, i dla nich).

Niestety, opowieść ciągnie się dalej i mimo braku klasycznego happy-endu popada w optymizm. Czy nadmierny, trudno mi ocenić.