28.4.08

Post wielce ilustrowany czyli niekiedy jestem emo

Emocjonalna i z dołem jak chuj.


Oczywiście: nabijałyśmy się w czasie sabatu z tej subkultury, sama nie wiem, czemu, chyba w ramach kultywacji szeroko zakorzenionej złośliwości (chociaż w bezinteresownej zgryźliwości, moim zdaniem, nikt Kotbertu nie dorówna). Było babsko i sympatycznie, choć mojem skromnem zdaniem sabat bez Miau to nie sabat. Mag.gie, szwankującej na zdrowiu (jak się dowiadujemy, dziś już wylizanej z choróbska) również zbrakło, natomiast interesującym i godnym powtórki nabytkiem była Karolina.
Efektem nabijań z emo był proces namawiania Breble, by dała sobie uciąć ukośnie grzywkę (nie protestowała jakoś strasznie i w sumie nie wiem, czemuśmy tego nie przeprowadziły). Ostatecznie ucharakteryzowałyśmy dziewczę (bez grama kosmetyków, zaznaczam) i o, proszę - Ola też jest emo i to jakie dekoracyjne!




Dziś z kolei słońce nie dawało spać od ósmej rano, więc koniec końców przestałam je ignorować i wybrałam się na przejażdżkę. Park lekko mi się znudził, chociaż szalenie już zielono i ładnie, wiewiórków jak mrówków, chyba ze cztery spotkałam, ale postanowiłam przewąchać samodzielnie trasę do pracy. Oczywiście musiałam trochę polansować rowerem, przepięknymi bergsonowymi okularami i całą resztą przed ludźmi z pracy!



W drodze powrotnej nieco przekombinowałam i jechałam blisko godzinę. Slalom pijanego zająca na załączonej mapce - dziękujemy zumi.pl za ładne, wyraźne mapki.


Skończyło się na 22 km w niecałe dwie godziny. Na jutro niestety zapowiadają deszcz, więc dojeżdżanie do pracy chyba się zacznie dopiero po majówce.

26.4.08

Pochwała wieczorów miejskich

Każdego roku jest taka noc. Ta pierwsza, ciepła noc. Jest parno i wszystko pachnie intensywniej. Pod kopułą lgną się dzikie myśli, banalne wiersze lub chęć śpiewu.
To niebezpieczna noc, bo zbyt wielu ludzi naraz odczuwa to samo: potrzebę dotrwania do świtu pod chmurami, ochrypłych inkantacji lub niezręcznego milczenia wśród świetlików. Nie wiem, jak im, ale mnie się czasem wtedy zjawia to matriksowe przeświadczenie, że prawda jest gdzieś obok, na wyciągnięcie ręki, ale niedostępna; jak nie przeze mnie śniony sen; brak dostępu frustruje, frustracja rodzi gniew. Nawet w intymności zjawia się wtedy sadystyczna drapieżność.
Niemniej uwielbiam takie noce. Wariackie pomysły zawsze można przekuć w literaturę, a chęć ucieczki w forsowny marsz.

Takie refleksje mnie nachodziły, jakem człapała dziś z przystanku nocnego przy Rynku Bałuckim. Nocny nie chciał przyjeżdżać, mnie kończyły się fajki i zaczął mnie ssać czekoladowy soliter, więc powędrowałam na stację benzynową na Łagiewnickiej przy Kowalskiej. Napotkane żywe dusze in order of appearance: zaciążona para na przystanku Dolna/ Ceglana, zmierzająca do zaciążenia para pod BCB, zagadane nastolatki płci żeńskiej pod jakąś parterową chałupą, babcia z pieskiem, szukający klienta po domofonach zmartwiony taksówkarz, szukający taksówkarza poirytowany klient, zagadane nastolatki płci żeńskiej pod Żabką.
No i po co się bać takich nocy na Bałutach?!

Raport z inhumacji zdusza

Waga: 45 ton. Wymiary: obce. Cechy szczególne: obślizgłe macki mrowiące kark i usztywniające pas barkowy. Bytowanie: in your heeeeeeeeeaaaaaaaaaaad, in your heeeeeeeeeeaaaaaaaaad.
Sposób eliminacji: początkowe młócenie starożytnym sihillem w wodę dało efekt dodupny. Nieco skuteczniejsze było oplotkowanie zdusza, który poczuł się nieco zagrożony i zaczął taktyczny wycof. Najlepszy efekt przyniosło jednak potraktowanie go bronią chemiczną pod postacią ipuprofenu zawartego w małej, zielonej kapsułce.
Czyli: Szprot zdławił migrenę w zarodku i jest przeszczęśliwy :D

Muszę przyznać, że po ostatnich harcach zęba obcowanie z ciągłym, fizycznym bólem było moim omal codziennym doświadczeniem. Somatycznie: cholerny stres. Naprawdę! Ciało się napina jak pod wpływem solidnego zagrożenia i ta pełzająca, a nomen omen zduszona migrena pewnie była tego efektem.
Psychicznie zaś jakby uczucie upokorzenia i krzywdy. Krzywdę łatwo zrozumieć. Nie mam niestety jak zeskanować jednego szalenie mądrego komiksu o wdzięcznym tytule Mafalda, którego tytułowa bohaterka była dziesięcioletnią osobistością nieprzeciętnie zaangażowaną w sprawy społeczne i zdradzającą feministyczno-lewackie poglądy. Spróbuję to jednak opisać (tych, których nużą opisy, proszę o wciśnięcie scrolla w myszy i trzy energiczne przewinięcia w dół :P). Otóż do Mafaldy podchodzi jakaś podrzędniejsza bohaterka, również dziesięciolatka, wykrzykując w rozpaczy: -Ty i ta twoja słynna równość! A o co chodzi? O to, że głowa mnie boli! Czy kogoś innego boli? Nie! Więc jaka jest sprawiedliwość na tym świecie?!
[oklaski]
A upokorzenie? No bo I don't like the idea that I'm not in control of my life. Nawet jeśli to życie sprowadza się do szalejącego torbiela w zębie czy zdrętwiałego od stresu karku.

A oto czas na ogłoszenie zduszpasterskie:
Drogie moje czarownice.
Sabat w niedzielę.
Chyba u mnie. Knujemy z Mag.gie plan ewentualnej wyrypy rowerowej do Arturówka czy gdzieś tam w plener, więc pytanie do Kotberta i Breble, jak wasze pedały (Miau się warszawkuje).
A w każdym przypadku możemy się zgadać na jakąś 17:00 powiedzmy.
Oczekuję burzy mózgów względem rowerowo-niedzielno-sabatowych planów.

23.4.08

Ekstrakcja lewej czwórki

Mnie czeka za półtorej godziny.
Pani dentystka zajrzawszy mi w pysk stwierdziła radośnie, że przy mnie to żaden dentysta nie umrze z głodu. Wytwórca leków przeciwbólowych, że dodam odautorsko, też.
Przyznam, że najchętniej to, co mam w gębie zaorałabym i zasadziła na nowo, szkoda, że się tak nie da.
W związku z tym na wykonaniu utworu Wery będę się odzywała nieco półgębkiem. O ile w ogóle.

update poekstrakcyjny
Postanowienie noworaciczne: nie będę rozpieprzała całej kasy, tylko co miesiąc odkładała jaką stówkę czy dwie, i sukcesywnie naprawię wszystkie wymagające nareperowania zęby. Oczywiście: nie boli; oczywiście: lewą stronę twarzy mam nieruchomą i z lekka się śliniącą, ale w wieku 31 lat postradać już drugi (pierwszy sam sobie radośnie wyleciał jakiś czas temu) ząb to lekki wstyd.

21.4.08

Warszawiada czyli jak nie dojechałam do stolicy rowerem

Coś się uparło nie dać mi pojechać do stolycy w weekend. Że pogoda spieprzyła się koncertowo i udaremniła jazdę z Żyrardowa rowerem (a jużem się radowała, że porządnie popedałuję w okolicach mi nieznanych), jestem w stanie zrozumieć, choć serce mi krwawiło. Ale że pociąg o 12:45 się wycofał na z góry upatrzoną pozycję i Wielki Plan Stawienia Się Pod Kalumnią Zygmunta o 15:00 również wziął w łeb, to już mnie nieco zbiło z tropu. H. przez chwilę dał się omamić Grupie Pewnych Osób, których w ramach oczekiwania na kolejny pociąg (ten o 14:49) napotkaliśmy na Pietrynie - po akcji żegnania łódzkich fabryk - względem sadzenia drzew na Lublinku. Ostatecznie jednak wzięliśmy Edka, który wyświetlał trasę, godzinę, temperaturę zewnętrza i swoją prędkość i w ogóle był cudem techniki.



Co to jest swoją drogą, że jak cudo, to musi być ciasne? O 17:00 dotarliśmy do Wawy - ja wysiadłam na Centralnym udać się na spotkanie. Lwia część relacji, jako że było to spotkanie fanek M.M., jest do przeczytania na rodzimym forum. Byłam zachwycona!
Po pełnym emocji (nie-znam-wawy-więc-jak-sobie-poradzę) powrocie do WeroZamków trafiłam na kulturalną imprezę z udziałem przemiłych znajomych Zamka i takichż gospodarzy. Podobno ominęła mnie wielce pouczająca dyskusja o naukach przedmałżowych, w których mąż jest porównywany do rycerza na koniu i powinien o tego konia dbać. Ja miałam dość falliczne skojarzenie, ale okazało się, że koniem jest żona. Hm.
Nie mogę również pominąć bardzo przepięknej Koty, niezmiernie głaskawej i szalenie fotogenicznej.



Nocleg był wygodny, tylko słowiki spać nie dały.



Nazajutrz, po Śniadaniu Mistrza, Mistrzyni, Frateressy i Fratra zapadła decyzja, by zwiedzić Warszawę od strony sklepowej, mianowicie Ikei. Tu zaczęła się część weekendu pt. Strasne Psygody Sproty w Ikei,



do obejrzenia na poczynionym przez H. albumie.
Powrót równie emocjonującym się zdał, jako że pociągowy pech nie przestał nas do końca prześladować i nie zdążyliśmy na ten o 17:08 z Warszawy Wschodniej na Fabryczny. Szczęśliwie pani w informacji nie udało się wprowadzić nas w błąd i przyjechaliśmy na Kaliską Ostrowianinem z 17:33, który był na tyle gupi, że jechał przez Łódź Widzew (cholera wie, po co).

17.4.08

Dziś muzycznie

Wstaję, pracuję, wracam, odsypiam, zjadam, siedzę przy kompie (wczoraj skończyłam czytać "Przeminęło z Wiatrem", dziś znalazłam na Chomiku Matrix Reloaded i Revolutions), słucham muzy i się lenię.
Spodobało mi się Rob Zombie. Sam kawałek brzęczy w pierwszym starym Matrixie, na początku filmu, gdy Neo postawia pośledzić lotem koszącym białego Króliczka z ekipą i idzie z nimi do klubu.

15.4.08

Szpak powiada, że padł remiz

Rozwiązanie sajkotestu: dziewczyna zabiła swoją siostrę w nadziei, że wymarzeniec przyjdzie na jej pogrzeb.
Powiadam remis (to znaczy Szpak powiada. Wszystko idzie zgodnie z planem z wyjątkiem meczu Polska - Kazachstan, jak powiedział, gdy zgasły światła na stadionie), gdyż wątek istotności faceta wywęszyła Miau, a wątek pogrzebu - Breblebrox.
Tonem koniecznego uzupełnienia dodam, że osoba, która udzieliłaby poprawnej odpowiedzi, wykazałaby w swej osobowości cechy psychopatyczne. Zatem, Kotbert, bardzo mi przykro, jesteś najbardziej normalna. Ale tekst o sporze o sedes powinien trafić na Utopię :)

Garść njusów: mój p.o. kierownik jest już pełnoprawnym kierownikiem, co chyba wszystkich ucieszyło. Nerwowy chłopak bywa, przytłoczon oceanem kobiecości (jest nas w teamie osiem bab i jeden Pablo), ale daje radę. No i nie ma przesadnego odpału na punkcie tak-trzeba-i-koniec.
My, Szprota, osobiście jesteśmy zadowolone z wyników ostatniego monitoringu, który w marcu wyszedł na A, czyli powyżej oczekiwań, a w tym miesiącu kroi się na przynajmniej B.

Lubię swoją robotę. Rzetelnie i szczerze ją lubię.

Poza tym: kroi się big plan weekendu w Warszawie, z Żyrardowa zdobytej rowerami w krzepiącej obecności H. i Meteora.

13.4.08

Pokłosie sabatu

Sabat jak niedziela u mieszczańskiej rodzinki: hipermarket (konkretnie Żabka ze sprzedawczynią nawołującą niegdyś do nieeskalowania konfliktu), park (Młody wykonywał narzędzia australopiteka) i kościół (obeszłyśmy go dookoła).
W parku obejrzane i poniekąd docenione zostały: muszla koncertowa - uświetniona brawurowym wykonaniem przez Borysa historyjki o bodaj dwóch robocikach lego, które spotkało nieszczęście;



Cyganka, na której aplauz wzbudziła samotna pompa



i osobliwość architektoniczna będąca skrzyżowaniem remizowej tancbudy, studenckiej chatki w górach i koszmaru;



oraz bijące nie wiadomo kogo źródełko otoczone cuchnącymi bagnami rozpaczy.



Wystąpiły również wiewiórki. One często, jak się okazuje, występują.



Autorką zdjęć jest Miau, serdeczne dzięki :)

Przypominam o sajkoteście - czekamy na odpowiedź jeszcze przynajmniej jednej osoby. Już teraz mogę powiedzieć, że Miau jest bliżej rozwiązania i jest to zgoła niepokojące.

12.4.08

W ramach ożywienia blogosfery

sajkotest.
Być może znajomy, bo pewnie krąży po sieci, tylko ja ze swoją niechęcią do łańcuszków jezdem opóźnioną.

Jest to historia młodej dziewczyny.
Na pogrzebie swojej matki, zauważyła młodego człowieka, którego nie
znała wcześniej. Uważała, że jest fantastyczny, jest wręcz mężczyzną
jej marzeń.
To była miłość od pierwszego wejrzenia, zakochała się po uszy.

Kilka dni później młoda dziewczyna zabija swoja własną siostrę...



Pytanie:

Z jakiej przyczyny zabiła swoją siostrę?

A propos wojny płci: sabat u mnie w niedzielę.
Od 15:30, gdyż w planach jest uskutecznienie drobnomieszczańskiegu spaceru do Parku Julianowsku.

A o tej akcji , a właściwie dalszym jej ciagu pewnie usłyszycie w ŁWD. Na razie zdjęcie na zachętę:


A tu pełna relacja. Polecam filmik Hubara, bardzo fajna muza.

10.4.08

Jestem potworem (mów mi Elvis)


A poza tym: czy ktoś się wybiera do Cytryny na pokaz Miastografu? W repertuarze “Koniec nocy” reż. studenci PWSFTviT, 1956 r., „Nic śmiesznego” reż. Marek Koterski, 1995 r. oraz „Wanda Gościmińska – włókniarka” reż. Wojciech Wiszniewski, 1975 r.
Coś czuję, że Koterskiego zakiszą na koniec, ale i tak warto :)

6.4.08

Dowcip o ośmiornicy

Wylazła gościowi z akwarium i przyssała się do stołu. Co jej oderwał jedną mackę, to przyssywała się pozostałymi siedmioma. Generalnie stwarzała kłopot, bo kto by chciał korzystać ze stołu z przyssaną ośmiornicą (nawiasem mówiąc ile mogę zawołać za stół okrągły rozkładany z jasnego drewna? Bez ośmiornicy). Właściciel w desperacji poszedł do weta, a ten poradził mu wziąć galanci młotek i przydzwonić zwierzątku w łeb. No to przydzwonił. A ośmiornica jęczy: -Ała, moja głowa - i chwyta się wszystkimi mackami za łeb.
(nie obiecywałam, że to będzie śmieszny dowcip)

No więc: ała, moja głowa.
Przejarałam się na sabacie. I mam coś, co królowa brytyjska nazwałaby megamigreną. Ja to nazywam skaraniem boskim, kurwą macią w dupę pierdoloną faszystowską i najebywaniem łba z bliskości.
Ale poza tym znakomicie. I say nice one, sisters.

3.4.08

Drogie moje czarownice odcinek kolejny

Sabat w sobotę. Zapraszam do Mag.gie(Aardów) (bez Aarda) na 18:00
W planach kultywacja klubu trzydziestoletnich, czczenie Miau oraz małe białe gołąbki lecące do gołębnika jak małe białe motyle*.

---
* jak to się do człowieka przyplątują parafrazy:
"The Princess has hidden her face behind her fan! Her little white hands are fluttering like doves that fly to their dove-cots. They are like white butterflies. They are just like white butterflies."

Salome
, Oscar Wilde
Tekst zupełnie bezaluzyjny, wyłącznie w celu przydania memu wpisu absurdu.