30.6.07

Zgodnie z przewidywaniami




...nie znajduję w sobie samodyscypliny, by pisać regularnie.
Było się wprawdzie na wyjeździe teamowym w Ludwikowie - urocze okolice z jeziorkiem, w którym swój plusk zapodałam o 1.00 w nocy,
a potem się chadzało na znienawidzoną 7:15, niemniej popołudnia z racji mijania się z zapracowanym H. były wolne. Jak dzikie świnie.
Ale wolało się polegiwać na kanapie z jakimś zaczytanym Panem Samochodzikiem i zasypiać z twarzą wtuloną w książkę. Dopiero dziś zebrałam się w sobie, by po pierwsze poszperać w necie za Bananowym Songiem, który nam na wyjeździe radośnie rządził, po drugie, odpalić instalkę triala Nero, by wyprażyć dla wkrótce opuszczanego teamu płytki ze zdjęciami z wyjazdu (zdjęć blisko 200, dołożyłam jeszcze owego songa, ragga rapa Polaka, który też nam grał tudzież krótki liścik w wordzie, czym się sprawę je - a jeszcze Ola nie zgrała swoich fot, których spodziewam się też w olbrzymiej ilości!). Aktualnie osiem płyt wypalonych i spakowanych do plecaka, puściłam jeszcze towarzystwu smsa z supery, by poprzynosili jakieś pudełka czy koperty na owe nośniki, bo tego zawsze u mnie niedobór i param się poczuciem dobrze wykonanego obowiązku :)
W odsłuchu Turnau Grechutowy, ładny bardzo do pośpiewania na cały wygar i do zasłuchania się bez reszty.

Jak widać, pracowe towarzystwo sporo dla mnie znaczy. I jakkolwiek cieszę się, że przechodzę do innej grupy, w której mam nadzieję sensowniej funkcjonować w sensie uporządkowania trybu życia (stałe zmiany i wolne weekendy), że o większych zarobkach nie wspomnę - to części ludzi będzie mi ogromnie żal opuszczać. Było się razem ryj w ryj w jednym boksie przez dwa lata... No nie ma siły - to wiąże. Ale że się było zmęczoną rozregulowaniem organizmu, który jednego dnia kładł się spać o 23:00, a drugiego o 3:00 nad ranem (i to drugie wolał zdecydowanie), mijaniem się ze znajomymi w weekendy i brakiem nadziei na awans, bo kiero nie najszczególniej doń wyrywny, to się podjęło decyzję i złożyło papier gdzie indziej. No i się udało.
Nie wiem, czy jutro, ostatniego dnia razem, nie obędzie się bez łez :)

20.6.07

Przez chwilę miałam wizję

O czym bym chciała. Tak, by nadać tę etykietę niekoniecznie związaną ze skuterem, wakacjami bądź jesienią. Wyklarować i mieć gotową odpowiedź na pytanie: o czym ty piszesz?
Wizja nawiedziła mnie około 3:00 nad ranem, świtało, Kota wrzeszczała, aż ją zamknęłam w kuchni, ja czytałam jakiegoś pana Samochodzika do poduszki i zamiast się wyciszyć i ukołysać, efektownie wałkowałam się z boku na bok. A gdy już przysypiałam, runęła z hukiem mapa znad biurka. I da capo senza fine. Ratunku, jak ja nie znoszę tej zmiany na 7:00 rano.
Otóż na terapii miałam kiedyś zadanie: określić się w dziesięciu rzeczownikach.
(rzeczowniki są fajne, bo wartościują w dużo mniejszym stopniu niż przymiotniki)
Nie wiem, czy uda mi się wygenerować aż dziesięć, ale co mi szkodzi spróbować...?

1. Jestem kobietą.
Nie podlega dyskusji. Jestem i pomijając jeden czy dwa dni w miesiącu, które nie są piekłem, tylko odrobinę mniej przyjemne ze względu na huśtawkę nastrojów dość to sobie chwalę.

2. Jestem konsultantką.
Taki jest mój zawód. Doradzam telefonicznie klientom w biurze obsługi jednego z opów na polskim rynku. Fakt, że umieściłam tę swoją właściwość już na drugim miejscu ukazuje, jak ważna i lubiana przeze mnie jest ta praca. Żeby się jeszcze nie pracowało w ciągłym niedoczasie, z ciułaniem cennych sekund na przerwy i bez szczujących mnie tabelek...

3. Jestem córką.
Zwyczajna sprawa. Każda kobieta jest. Niekiedy buntuję się przeciw tej roli, bo Mamę mam apodyktyczną i troskliwą. Najciekawsze jest to, że jestem córką adoptowaną, biologicznej matki nie znam i nie mam ochoty poznać. Ale to temat na osobny wpis...

4. Jestem kochanką.
Tu drobna uwaga. Jak się wczoraj pozastanawiałam, wyszło mi, że to słowo ma dziwną konotację: primo, gdzieś tam sugeruje obecność Tej Pierwszej - żony, bardziej długoletniej partnerki, przygodność i niezobowiązującość relacji. Secundo zaś, koncentruje się wyłącznie na strefie erotycznej związku. Otóż ani jedno, ani drugie. Jestem Tą Pierwszą i Jedyną (względem hierarchii związków międzyludzkich, nie chronologii doświadczeń), on jest zresztą też Tym Pierwszym i Jedynym, związek trwa wystarczająco długo, by traktować go równie poważnie, jak zalegalizowany w USC czy przed ołtarzem. A nie legalizujemy - bo po co? Fakt, że znajomi na potęgę gną kark pod presją rodziny lata mi koło ucha.
Nieśmiało zauważam, że słowo "kochanka" ma ten sam źrodłosłów co "kochać" i tak należy je w moim słowniku rozumieć. Strefa erotyczna nie zbywa na znaczeniu, ale nie przesłania.

5. Jestem adminką.
Od kilku lat tu i tam klikam w przycisk "usuń" i "publikuj" na kilku forach gazety.pl. Więcej publikuję, usuwam w ostateczności. Lubię forum. Od forum wiele się zaczęło.

6. Jestem słuchaczką.
Lubię słuchać. Ludzi i muzyki.

7. Jestem czytelniczką.
Jak nie mam co czytać, czytam opakowania na artykułach spożywczych bądź czystościowych.
Nie czytam wyłącznie w podróży, bo mam chorobę lokomocyjną, która wzmaga się, gdy "litery drukowane przez oczami skaczą". Wtedy słucham - szczęśliwie mam telefon, który jest przenośnym, całkiem dobrym walkmanem z 1 GB miejsca na karcie...

8. Jestem kociarą.
W tej chwili mieszka ze mną dwóch kotów - Kota (czteroletnia smoliście czarna kotka z białymi kłaczkami łonowymi) i Kotangens (jej syn, którego nie miałam serca wydać, gdy Kota ulęgła kocięta dwa lata temu, lekko ryżawy brunet pod krawatem i istotnie dużo mniej awanturujący się). Lubię ogólnie zwierzaki - w domu zawsze było jakieś psisko do wygłaskania i cieszenia się na powroty domowników. Koty lubię szczególnie, za niezależność, grację i fotogeniczność.

9. Jestem sybarytką.
Lubię mieć wygodnie, ciepło i przytulnie. A czasami po prostu przyjemnie, co nie zawsze idzie w parze z ową wygodą tudzież przytulnością - wszak nocleg w namiocie pod Jaworkami podczas przymrozka niewiele miał wspólnego z ciepłem, a jednak...
Nie mam skłonności do poświęcania się i rezygnacji z przyjemności na rzecz obowiązku. Z tego wynika też, że jestem wściekłym śpiochem ze wskazaniem na nocnego marka, łakomczuchem zwłaszcza na włoskie potrawy i zapalczywą bałaganiarą. Jednym słowem, jak mówi moja Mama, nygus śmierdzący, który nie ma z tego powodu poczucia winy...

O, i udało się utworzyć dziesięć rzeczowników... Albowiem last but not least, kim jestem, to:

10. Jestem alkoholiczką.
Trzeźwiejącą od blisko czterech lat. Po terapii. Po wypracowaniu sobie wstępnego sposobu na życie bez substancji, której używać nie mogę i nie chcę.
Temat również wart osobnego wpisu, myślę, że wręcz poświęcenia mu kierunku moich rozważań na tym blogu. Teraz zatem krótko: sprawę traktuję na podobnej zasadzie, co alergik - unikam tego, co mi szkodzi. Bez, mam nadzieję, zbędnej martyrologii (nie, nie nawiązuję tutaj do "Wszyscy jesteśmy Chrystusami" - film znakomity, z wyczuciem opowiadający prawdę o tej chorobie, ale nie zarzucam mu zbytniej koncentracji na cierpieniu związanym z walką z ową bezsiłą wobec alkoholu). Natomiast ze stałą świadomością, że jest we mnie to choróbsko, przyczajone w tej chwili i że trzeba się pilnować, by nie wylazło.
Nic strasznego. Rzecz jasna, że nie chwalę się tym na lewo i prawo - wiadomo bowiem, jaki jest wizerunek alkoholika w tym kraju. Chociaż, w dużych miastach, podejrzewam, że ta świadomość ulega zmianie. Mnie szczęśliwie udało się trafić na grupę ludzi, którym alkohol do szczęścia nie jest potrzebny - nie oznacza to, że nie piją w ogóle, ale nie ma na nim koncentracji i uwarunkowania dobrej imprezy od hektolitrów przelanych procentów. Z ludźmi w pracy, gdy już się trafi jakieś spotkanie, też układ jest sensowny, nikt nie namawia. Podejrzewam, że przywykli do faktu, że jestem tą dziwaczką, co nie pije. Lubię być dziwaczką i nic mi to nie przeszkadza.

19.6.07

To powinien być tytuł wstępu

Powinnam się grzecznie przedstawić, wyjawić, ile mam lat, czemu postanowiłam pisać i o czym się zamierza tu traktować. Otóż na razie jeszcze nie wiem. Ba, wątpię, czy wytrwam nawet w postanowieniu cyklicznej publikacji postów. Z pamiętnika, takiego analogowego memuara, się wyrosło, względem blogasków i komciów na tychże miało się zawsze uczucia mieszane, a niekiedy wręcz wstrząśnięte, ale oto coraz więcej fajnej pisaniny się na nich da znaleźć, to może i moja okaże się fajna? (choćby dla mnie. aczkolwiek uradowanie gawiedzi też mi przyświeca. a co)
Zaczem na razie przedstawiać się nie będę. Może mnie napadnie jakiś więcej intymny słowotok, to wtedy.
Umawiam się sama z sobą, że to eksperyment formalny, z którego w najgorszym razie wyniknie zużyte konto na bloggerze.
Stan umysłu i innych przyległości: właśnie skończyła mi się kawa, która reanimowała mnie po poobiedniej drzemce (drzemki rządzą, gdy ma się zmianę na 7:15 i się musi wstać późnym wieczorem o szóstej). Otwieram nową paczuszkę goldenów. W odsłuchu VooVoo XX. Oraz męczące jednostajne miągwienie Koty, która ma rujkę. Obawiam się, że chroniczną :(
Po mozillowych zakładkach pootwierane forum gazety.pl. Czyli błogie status quo.