30.3.08

Jeśli ktoś pyta, co porabiam

to właśnie podbijam blogfrogrank Poli, onanizuję się zdjęciami poczynionymi dziś i kiedyś, sączę zieloną herbatę z miodem spadziowym, podżeram bez większej pasji krem czekoladowy i generalnie uprawiam wypoczynek.
Sama nie wiem, co jest najprzyjemniejsze w wycieczkach z Maksymem: czy samo jeżdżenie, kompletnie bez planu podróży, co skutkuje trasą slalomu pijanego zająca; czy robienie zdjęć (a słońce dziś, więc fajne światło); czy odkrywanie w zapomnianych uliczkach zapomnianych miejsc?

A może późniejsza obróbka fot na picasie, co zazwyczaj ogranicza się do ewentualnego przycięcia, dokontraszczenia i doostrzenia. A może finisz: wpisanie wyniku w bajkstatach?
A nie, już wiem.
Wejście pod prysznic i spłukanie z siebie kurzu utrudzonego wędrowca.

update
Zassałam sobie Strachy Na Lachy. Kurczę, no nawet Gintrowskiego ładnie przerobili.
A ta smętna balladka przez jakiś czas budziła mnie na Esce Rock:

29.3.08

Sabat i jazz

Sabat, w prostych, a jakże przepojonych głębokim humanitaryzmem słowach, opisała Miau. Ja mogę tylko dodać, że gdy przyjechała do mnie ze sporych rozmiarów torbą podróżną, przez pierwszą chwilę przemknęła mi myśl "o kurde, wprowadza się", przez drugą "ale w niebieskim pokoju niesprzątnięte!", a w trzeciej rozwiała moje wątpliwości oświadczając, że się wprowadza, a Borys wybrał tatusia. Było to wystarczająco nieprawdopodobne, bym się odprężyła.
Generalnie bardzo przemiło, mimo braku Mag.gie i mojego - mam wrażenie, że silnie rzucającego się w oczy - zmęczenia. No i się obłowiłam bonusowo w kocyk koloru morelowego, co do którego zachodzi podejrzenie, że jednak jest swetrem, że o innych rzeczach, już w normalnych kolorach i fasonach nie budzących wątpliwości co do przeznaczenia nie wspomnę.
Muszę również wspomnieć, że Kotangens bardzo kocha Breble i chyba chce z nią zamieszkać. Breble, może się skusisz...?


Dziś dzień lenia. Maksymalnego, ze spaniem do 11:00 i miłą drzemką poobiednią. Na jutro ICM zapowiada niezłą pogodę, więc chyba z Maksymem się gdzieś wybiorę. Anyone else?

update
Pospieszyłam się z publikacją posta, a chciałam się jeszcze podzielić zachwytem nad knajpką Improwizacja Jazz Lounge. Kilka pomieszczeń i szalenie ciekawa mieszanka jazzu w muzyce oraz zdjęć ze studia Wspin, znakomicie zresztą wyeksponowanych. Może byśmy kiedyś zrobili klasyczne namiestne szprotkanie tamże właśnie? (rowery byłoby gdzie wstawić).

26.3.08

Powiedz "przyjacielu" i...

...spytaj o drogę, poproś o ognia lub fajkę, skonsultuj rozkład jazdy, wymień uwagę na temat polskich dróg daleko od szosy, lub (w wersji poniekąd hard-core) poproś o zakup buły lub chlebusia, skorośmy wpadli na siebie pod piekarnią.
Ciągną do mnie bezdomni, nieszkodliwe bałuckie żuliki i starsze babcie celem pozyskania wyżej wymienionych przysług. Podkreślam od razu, że nie przeszkadza mi. Lubię informować, częstować, wdawać się w przystankowo-sklepowe pogaduchy, a chleba nikomu się nie odmawia, zwłaszcza jak się ma w pamięci nie tak znowu odległe czasy, gdy człowieka stać było omal wyłącznie na chleb i słoninę do przetopienia na smalec. Tu opada mnie reminiscencja, jak za tych niezbyt jednak dobrych czasów bywał u mnie i Moostanka Aard na przegadane nocki; któregoś razu Łukasiowi westchnęło się, że sto lat nie jadł płatków kukurydzianych, takich czekoladowych, do zalania zimnym mlekiem. Miki skoczył do sklepu niby to po mleko, bo on kawę mleczną pija i przytargał z Dołka całą pakę tych chrupków. Jeden z milszych prezentów ever seen :)
Piszę o tym tylko dlatego, że mam wrażenie, iż moja nieszkodliwa powierzchowność wywołuje to grawitowanie w moim kierunku potrzebujących w ponadnormatywnym stopniu. A czasem chciałoby się tylko spojrzeć i spowodować przejście interlokutora na drugą stronę ulicy. Rano nie przepadam za ludźmi. Bywa, że świadomie nie podchodzę do znajomych w autobusie, bo wolę się zapaść w głąb swojej jaźni, wypełnionej muzyką sączącą się ze słuchawek (ostatnio mieszanka od Korna po Sidneya Polaka), by jeszcze przez chwilę nie krzesać z siebie wysiłku interakcji.
Na szczęście stosunkowo szybko mi to mija.

24.3.08

Czarownice moje drogie

Sabat w czwartek. [update] W piątek, kurwa, w piątek![koniec update'u] Miau zaprasza do mnie. Let's say 18:00.
W programie przekazywanie darów dla chudych szkap.

23.3.08

Zaś najprzyjemniejsza część świąt

To ta, gdy można wreszcie przebrać się w wygodne ciuchy i przestać się uśmiechać.

Nie wzięłam dziś aparatu na klasyczny objazd parku Maksymem, a szkoda: w kierunku Cyganki drogę zastąpiła nam wiewióra. Wiła się wokół pni jak znerwicowany padalec, zamiatała kitą zeschłe liście, łyskała bielutkim brzuszkiem i w ogóle była przeurocza.
Ludzi zaskakująco dużo jak na niezbyt zachęcającą aurę: niecałe pięć stopni na plusie i rzadki śnieg. Ale że nie wiało, a ja po tygodniu niejeżdżenia i dzisiejszym pojadaniu czuję rosnącą oponkę, to wydzieliłam sobie trzy kwadranse na lajtowe popedałowanie (więcej nie dało rady, bo z okazji wolnych świąt mam je rodzinne do bólu. Nie popełnię następnym razem tego błędu i wezmę dyżur). Aha, Maksym spuścił sobie też raz łańcuch, tym razem z przedniej przerzutki, ale na szczęście niezłośliwie i nawet nie trzeba było go układać na boku. Za szmatkę posłużyła zużyta chusteczka higieniczka, ale umazania nie uniknęłam i miałam szlachetnie szare nozdrza potem nawet.

22.3.08

Z okazji świąt

...nie, nie doczekacie się życzeń na blogu. Jestem nieświąteczna, niewierząca i wolę życzyć z innych okazji albo i bez okazji. A moi bliscy wszak i tak wiedzą, że im dobrze życzę.
Z okazji świąt zatem seansik Harry'ego Pottera (gdyż jestem pod stałą manipulacją grupy ITI, jeśli już zdarza mi się patrzeć w telewizor) oraz podczytywanie forum bezdzietnych z wyboru.
Poza tym pieruńsko boli mnie gardło, jestem słomianą wdową (a wystają mi z butów skarpety) i mam stan podgorączkowy. Czyli: Szprota ma wystarczająco dużo czasu, by się nad sobą porozczulać :D

updejcik
Bo wygrzebałam na jakiejś zapomnianej płytce zgraną kiedyś od Hejtusia Suzanne Vegę i chciałam się podzielić moim ulubionym kawałkiem:

20.3.08

Tendencja do antropomorfizacji

...przedmiotów codziennego użytku, gdyż nie sposób opędzić się od myśli, że wiodą własne, bogate wewnętrznie życie. Mamy na składzie Ewkowego Kubusia (laptop), Mag.giAardową Głodzię (lodówka), Huańskiego Ryjka (aparat), Rowerzycę i jakoś-nazwaną-pralkę (Progresywny Psychofolk?), Miauową Teodorę (kurtka) tudzież mojego Maksyma (rower) i Polikarpa (kubeczek trzymający ciepło).
Intensywne dni. Bez Maksyma, bo zimie się przypomniało. Bez kiera w pracy, bo się urlopuje zalegle. Z zadzierzgiwaniem więzów z sekcją reklamacji i zarobieniem 70 zł w godzinę za gadanie o tabletkach musujących. Z obfotografowaniem rozpieprzonej Zachodniej i spędzeniem całego dnia w Manu.
Coś czuję, że w rewanżu Mag.gie zaprosi do mnie. Na sabacik w sobotę. Potwierdzimy jeszcze.

16.3.08

Moja dupa, moja dupa, moja wielka tłusta dupa

Jak widać powyżej, jednak złamałam się i dodałam do wyścigu rowerowych szczurów. Tłumaczę sobie, że wygodnie mi mieć on-line narzędzie, któremu wystarczy wpisać dystans i czas wycieczki (ślicznik to pokazuje bez szemrania), a ono wyliczy resztę. Na miejsce w jakichkolwiek rankingach, nawet gdybym chciała, nie ma co liczyć. No i mimo że nie chodzi o szczucie się tabelkami ze słupkami liczb, to jednak jakoś to ciut motywuje. Muszę to jeszcze rozgryźć.

Anyway, rzyć dziś krzyczy wielkim głosem "ratunku". Wczorajsza wycieka z H. nie była jakoś szalenie straszliwa w sensie kilometrażu (niecałe 37 km), ale ponieważ ciut wiało, a w Krajobrazowym Parku Wzniesień Łódzkich, jak sama nazwa wskazuje, było trochę wzniesień do pokonania, to dała mi w kość ogonową solidnie.


na Wzgórzu Radary, czyli najwyższym wzniesieniu tegoż Parku

Przy czym muszę dodać, że czułam się wczoraj dlaczegoś bezforemnie i podrażnioną byłam, być może dlatego, że wyruszyliśmy dość późno i byłam trochę zniecierpliwiona tym, kiedy wreszcie ruszymy (bynajmniej bez pretensji do H. - należał mu się spokojny rozruch dnia, bez codziennej lataniny i zerkania na zegarek), a trochę przyciśnięta faktem, że trzeba na jakąś godzinę wrócić, bo wszak wieczorem sabacik.
Co nie zmienia faktu, że uczucie świstu w uszach i łez cieknących za uszy przy 40 km/h na zjeździe było przewspaniałe!

Sabat tradycyjnie bardzo miły, Miau i Mag.gie popisały się pysznymi sałatkami (sama nie wiem, która lepsza), Borys został oddelegowany do sypialni i laptopa Kubusia należącego do sis Magdy, Ewy i kwilił ze śmiechu nad "Sąsiadami", a do tego z okazji urodzin Breble (osiemnastych oczywiście) uszczęśliwiłyśmy ją pluszakami. Pluszaki w pierwotnym zamyśle miały być brelokami do kluczy, ale Ola podeszła do tego bardziej twórczo:


Dziś jestem senna i zła. Ewidentnie prócz wczorajszej wycieczki do wiwatu dała mi druga w tym miesiącu sześciodniówa na 7:00 - szczęśliwie wszystko wskazuje na to, że w następnym grafiku już uniknę takich tortur.

12.3.08

Z okazji 9-lecia wstąpienia Polski do Nato

Otrzymaliśmy z Maksymem ślicznik i piszczymy z zachwytu nad sigmą.



Jak widać powyżej, przejechaliśmy z nim już całe 7,8 km. Oraz podnieśliśmy o jakieś 3 cm siodełko.
Dziękujemy ci, Aardzie! Specjalnie dla Aarda (i NATO) dedykuję piosenkę:


Z innego kociołka:
Kochane czarownice: sabat w sobotę. Starą dobrą tradycją zapoczątkowaną przez Mażiniaczka "A może wszyscy pójdziemy do Aarda? Ja zapraszam" bez mała pięć lat temu w Łęczycy (ach, to nocowanie na zamku łęczyckim bez poruty i Boruty, ach)- zapraszam ja. Do Mag.gie.

11.3.08

Lekkie przestrojenie hormonalne

I w związku z tym równie niewielki spadek nastroju. Oraz się czuję dziwnie znużona.
Ale pogoda na szczęście nadal sprzyja. Bez opisu wycieczki, bo trasa z grubsza ta sama, z tą różnicą, że nie było tym razem objazdu Skarbową, a za to trochę trzęsienia tyłka po Głogowej i miły zjazd Malwową.


Muszę też dodać, że Mag.gie odebrała w tym tygodniu Pierwszą Rozmowę i generalnie jest bardzo dzielna. Od 27.03 wchodzi już na grafik. Nie wysypia się bidula, bo ma zmiany na 7:00 (jako i ja), a dojazd zajmuje jej nieco więcej czasu niż mnie przesłuchanie Epiphany, Little Priest i God, that's Good z wiadomego, pętającego mię soundtracka (nawet ostatnio zrobiłam sobie motyw na telefon ze Sweeneyem Toddem...).

Chodzi za mną sabat w weekend. Parapetówa u BrebleBrajtów była szalenie udana, ale choć zawsze przepadałam za męskim towarzystwem, przywykłam do pewnej babskiej swobody w pytlowaniu o ciuchach, kosmetykach, telefonach, menstruacjach, okazjach na allegro, głupotach w pracy, telefonach, filmach, książkach, grach na PC i komórkę, facetach, kobietach, emo i telefonach. Poknuję i dam znać, co i kiedy, drogie moje czarownice.
Aha, Miau, żeby nie było niedomówień: ja wcale tego nadzionka do pasztecika nie chcę. Ale był tam gdzieś taki fajny kolebiący się motocyklista...

10.3.08

I tak może być przez najbliższy miesiąc

A potem się ewentualnie nieco ocieplić.
Zaczynamy trasę podobnie: wjeżdżamy do parku i skręcamy w lewo, czyli na zachód, jadąc równolegle do Biegańskiego. Dziś zatoczyliśmy koło wokół placu zabaw (jakoś żadne dziecko nie chciało nam wpaść pod koła), przemknęliśmy jak wicher obok pomnika ofiar września 1939 (Szprota ma za dobrze w pamięci obowiązkowe apele 1. września odbywane pod tym kamieniem - takie rykowiska potrafią zohydzić najpiękniejsze bohaterstwo) i skręciliśmy na północ, prezentowaną w poprzednim wpisie żwirową alejką z przepięknym zjazdem, zachęcającym do wpadnięcia do stawu, a w perspektywie istotnie wizytę na bardzo pobliskim cmentarzu św. Rocha. Następnie nieco mniej niż zwykle dysząc (nabyta wreszcie umiejętność płynnego zmieniania przerzutek? A może - o cudzie! - lepsza forma?) wjechaliśmy sobie na koronujący część więcej rekreacyjną parku pagórek. Widok z niego nieszczególny: na lewo komin, na wprost cmentarz, na prawo drugi, większy pagór, za stromy póki co dla Maksyma, od dupy strony owszem park, ale drzewa. Ale lubimy czasem wjechać, by móc zjechać.
Toteż zjechaliśmy ze świstem, odbiliśmy jeszcze bardziej na północ na Cygankę (trochę się bałam, że Maksym znów zaprotestuje łańcuchem, ale nie). Cyganka jest placem zabaw i tak, wiem, że na Złotnie też jest miejsce, które się tak nazywa. Plac jest dość menelski i dzieci tam raczej nie bywa, za to złotej od chmielu młodzieży a i owszem. Szczęśliwie grzecznie się huśtali i nie stanowili zagrożenia.
Z Cyganki ruszyliśmy na wschód, wzdłuż ulicy Jaworowej, ósemkując nieziemsko gruntowymi, wcale znośnymi nawet dla Aarda ścieżkami.



Aż ostatecznie wskrobaliśmy się na ulubiony Pagórek Psiarza. Lubię ten moment, gdy wyjeżdżam zza drzew i zapiera mi dech od tego nieba.

Po wyjechaniu z parku Aleją Róż zahaczyliśmy o domniemany pałacyk myśliwski od nieco innej strony.

I nadal ósemkując po osiedlowych uliczkach straszliwie (Przyrodnicza - Chabrowa - Aleja Róż again - Botaniczna - Hortensji - Bzowa - Jaskrowa - Aleja Róż hit me baby one more time) zwiedzaliśmy sobie Julianów. Heinzle Heinzlami, ale ten, kto powymyślał nazwy ulicom w osiedlu, był chyba jakimś jebanym florofilem...


Potem ruszyliśmy dla odmiany na zachód, przez najbardziej uczęszczaną część parku (dziś nie było tak wiele weekendowych obżartuchów, za to mnóstwo par ze zwiędniętymi tulipanami i tęsknotą za rozumem w oczach). Tymczasem muszli koncertowej się odbijało.

Nawiasem mówiąc, ścieżka wiodąca poprzez ławki ustawione pod muszlą nie jest godna polecenia, o pedałowaniu nie mówiąc. Wprawdzie Maksym spiskiwał się na piachu dzielnie, ale jednak z naciskiem na zgrzyt zębów. Mój, nie zębatek.

Potem słońce się nieco już chyliło, a mnie się przypomniała obiecana wieża ciśnień, co to wyjdzie lepiej za dnia. Więc wyjechaliśmy w Krzewową, gdzie u styku tejże z Karłowicza słońce miało się już tak:

...więc pojechaliśmy tą Krzewową tak, jak ona prowadzi, a proszę sobie w wolnej chwili popatrzeć na mapie, jak pokrętnie to czyni. Rekord ulicy Skarbowej, która jest sobie równoległą i prostopadłą, wydawał się nie do pobicia, a tu proszę - i to jak blisko!
Tymczasem przecięliśmy Biegańskiego (dobrze mu tak, staremu piernikowi) i skręciliśmy w Cisową, która sama wiedzie jak w pysk strzelił do Akacjowej.

Nawiasem mówiąc, czy Akacjowa ze Złotej Kuli Hanny Ożogowskiej to właśnie ta?
Z Akacjowej skręciliśmy w Skarbową. W prawo. Potem skręciliśmy w Skarbową. W lewo. I oto obiecana wieża:


Właściwie... czemu się uparłam ją sfotografować?

8.3.08

Jest ładnie z Maksymem


ubrałam się może nie w obcisłe, ale nadal z poczuciem, że bo to warto mieć styl

No - jest ładnie. Nadal poruszam się po Julianowie

...i dziś nastąpił moment, że pogratulowałam sobie niezbyt dużego oddalenia od domu. Otóż Maksym w pewnym momencie uznał z niesmakiem, że za takie szaleńcze zmienianie przerzutek należy mi się mała nauczka i spadł sobie łańcuch z tylnej przerzutki. Zrobił to, skurczybyk, wcale sprytnie, bo wmontował łańcuch pod zębatkę namniejszej tylnej przerzutki i to tak, że przez dobre pół godziny godziłam się z faktem, że chyba bez wzięcia w dłoń kombinerek się nie obędzie.
Nawiasem mówiąc, lekcja numer jeden: w plener wyruszamy ze szmatką. Gdyż smar smaruje.



Cóż, po wspomnianym czasie naprzemiennego klęcia, macania łańcucha, mazania sobie rąk i rękawiczek, palenia goldenów i wykonywania telefonów do Huanna i Aarda uznałam swą porażkę, kopnęłam ze złością Maksyma w nóżkę i powlokłam się z Cyganki w stronę muszli koncertowej. Tamże, jak bywalcom Parku im. Mickiewicza pewnie wiadomo, występuje spora łacha wcale nieźle już wyrośniętej trawy, więc postanowiłam podjąć jeszcze jedną desperacką próbę i ułożyłam Maksyma na boczku. Stwierdził chyba, że o, o to szło, bo wprawdzie niechętnie, niemniej wypuścił łańcuch ze szczęk (nałożenie go na zębiska kółka od przerzuty było już bułką z masłem).
I popedałowaliśmy dalej. Od wschodniej strony parku jest bardzo przepiękny wzgórek, gdzie jakoś zagląda mniej weekendowych, niemożebnie wystrojonych spacerowiczów, co to spożyli obiadek u teściów i wyszli wytrząść kalorie z rosołu. Psiarzy tu więcej, ale jakoś psy bardziej koncentrują się na patykach niż rowerzystach (moje doświadczenie jest wsparte nie tylko ostatnimi dwoma wypadami, lecz wcześniejszymi z tatulkiem, za podstawówkowych czasów. Pewne rzeczy się nie zmieniają).

Kierowaliśmy się na zachód (słońca), niekoniecznie z tęsknoty za cywilizacją


Pokazałam też Maksymowi moją podstawówkę:

oraz ulicę Makową, Botaniczną i Hortensji


update nazajutrzejszy
Kładę tu szprotokół, w razie gdyby jaka czarownica nie zabłądziła się na Utopię lub szprotokoły.

Patrzę na pasek TVN

I omal się przygnębiam: jedyne neutralne wiadomości, to wzajemne wizytacje oficjeli. I Manifa. A poza tym wypadki, mordobicia, uprowadzenia, klęski żywiołowe, uroczystości narodowe i raport o zdrowiu prezydenta. Same, jednym słowem, nieszczęścia.
Na szczęście jest ze czternaście stopni na plusie, leciutko przymglone słońce - Maksymie, szykuj się, zjadam obiad i ruszamy do byle gdzie.

Montaż: Huann, muzyka Lech Janerka :)

5.3.08

Moorhunt rulez, Johnny Depp rox

Maj pressssszys Sssssłyni Tod już zamieszkał na mym dysku twardym i wczoraj został obejrzany na dobranoc.
Niech mi ktoś powie, że to nie baśń. Podobnie jak w Sin City, baśń raczej ze szkoły braci Grimm niż Disneya, ale bo mam wrażenie, że im człek doroślejszy, tym bardziej potrzebuje, także w opowieściach, znieczulającej różowej mgiełki. Krew jest wykluczona, a zmysły sprowadzają się do drobnych aluzji w satynowej pościeli. Tymczasem dziecko lubi wiedzieć, że zło - w przypadku Sweeney Todda - wyrządzone wiele lat temu zostaje odpłacone i to właśnie wzorem Jasia i Małgosi tak, aby już nie miało okazji podnieść poderżniętego łba i zacząć knuć od nowa.
Podkreślę jeszcze, że zarówno w przypadku Benjamina Barkera, jak i Marva z Sin City ich krwiożerczość, nawet względem obiektywnie niewinnych ludzi, ma swoje koślawe usprawiedliwienie. Otóż każdy z nich doznał największej krzywdy, jaką sobie wyobrażają ludzie i to chyba już bez względu na wiek: zostali w brutalny sposób pozbawieni ukochanej osoby.
Oczywiście kara wymierzona w krzywdzicieli jest niewspółmiernie wysoka. Ale Jasiowi i Małgosi wiedźma nie zdążyła nic zrobić, a i Czerwony Kapturek nie został nadgryziony przez wilka. Upieram się przy opinii, że to ten sam mechanizm. Naprawiamy zło nie przez resocjalizację, lecz dekapitację, jako metodę stokroć bardziej skuteczną.
(Pisze to osoba, która w realu szczerze wierzy w umiejętnie przeprowadzoną resocjalizację i generalnie jest pełna wiary w ludzi. Ale w tych filmach nie szukam realu, tylko dobrze skonstruowanej opowieści. I ją znajduję).

Sabat przedzierzgnął się w parapetówę u BrebleBrajtów.

update nocny
Bo widzę, że swymi rozważaniami onieśmieliłam potencjalnych komentatorów, a nie lubię pisać sobie a muzom, wrzucam coś, co już od pewnego czasu wisi na RU
Mam obawy, że czarownice nie zaglądają już na Utopię, więc może tu znajdą :P

1.3.08

wujku, zobacz, jakiego mam endemita

A właściwie MoPoda. Nie mam, oczywiście, są cholernie drogie (około 35 zł za cacko do telefonu to much more than enough), ale trzeba przyznać, że komiczny gadżecik.


Praca z klientami uczy pokory w postawie eksperta, bo to właśnie mejl od klienta uświadomił mi istnienie tej zabawki. Od razu popytałam naszych specjalistów i mogę powiedzieć z mądrą miną, że jeśli gdzieś przeczytacie, że MoPod działa tylko w orange i w plusie, a w erze nie, to wiedzcie, że to bullshit. Działanie breloczka jest zależne od częstotliwości, w jakiej funkcjonuje telefon (i nadajnik, do którego się zaloguje) - działa, jak w podlinkowanej ofercie widać, w zakresach 900-1600, era nadaje w zakresach 900-1800 dla GSM i 2100 dla UMTS, więc jeśli mamy tylko telefon, który jest jednozakresowy, gadżecik zadziała na 100%. Ewentualnie gdy będziemy się znajdować w plenerze, bo tam ponoć więcej nadajników z częstotliwością 900.
Howgh.

Poza tym udało mi się wczoraj ściągnąć cały soundtrack do Sweeney Todda. Kurczę, wcale ładne, no. Zwłaszcza Epiphany.


Ponadto Emma się spóźnia. Nie żebym nie mogła się jej doczekać, ale cholera nie po to robią synoptycy panikę po icmach i paskach tvn, żebym bała się wyjść z domu i specjalnie w nim została.