31.8.09

Rzadsza jakaś jestem

Ale bo ostatnio raczej nie przytrafia mi się nic, co chciałabym komentować. W każdym razie - szerszej publiczności. Jest praca. Lubię. Dobrze się czuję w reklamacjach, dobre mam relacje z kierownikiem (rzadkość), zaczęło mnie trochę omijać to, co jest udziałem konsultantów ze słuchawek, czyli radosne pomysły managmentu - klasyczne, znane od lat "jak to zrobić, by zarobić, a się nie narobić". Od czasu do czasu jestem wyróżniana jakimś zadaniem specjalnym. Jednym słowem czuję się w robocie doceniana i póki co udaje mi się utrzymać pozory osoby zorganizowanej, uporządkowanej i zrównoważonej (pomijając lot na wysokość lamperii, jaki stał się udziałem kolegi Z. podczas dyskusji o nadwadze).

Są wiedźmy. Tu się nie ma co rozpisywać, trafiła mi się przyjaźń i wsparcie, których ze świecą szukać (zaś z widłami i tłumem rozjuszonych wieśniaków niekoniecznie) i cudowne jest właśnie to, że jedna poprze pełną piersią, druga wyszydzi, trzecia poprze drugą piersią, czwarta skomentuje w fantastycznie absurdalny pomysł, a piąta będzie głosem rozsądku i zwróci delikatnie uwagę na inny punkt widzenia. Domyślności pozostawiam, która co zrobi, role są z grubsza obsadzone :P

Jest żona. Jest jej SBMąż. Są wspólnie spędzane wieczory, z których ostatni, w Iron Horse'ie zaliczam w poczet udańszych i godnych powtórki.

Jest Bimbo dysząca na czacie, z którą mogę pogadać o pewnych sprawach najszczerzej.

Jest jeszcze dom i koty. I ostatnio literatura dotycząca łódzkiego getta.

No i kiedy tu pisać?!

24.8.09

W życiu każdego żółwia jest taki dzień, że musi komuś dać w mordę

Dla mnie taki dzień jest dziś. Poirytowana bywam dość często, ale to są małe irytacyjki, o których po chwili już nie pamiętam. Dziś jednak jestem chodzącym wkurwem, opieprzam koty za to, że miauczą, przyjaciela, że proceduje smsy w tempie naszego działu technicznego, Miau, że nie podobają jej się gotyckie kozaczki, które znalazłam w sklepie Demonii... Jakim cudem this huge disaster ominęła resztę wiedźm i większość świata, sama nie wiem, bo przysięgam, nie hamowałam się specjalnie.
Z drugiej strony lubię mieć tego powera rozszalałej harpii.

Edycja po dość długim czasie: tym, którzy poszukują rysunku Mleczki z tym tytułem, kładę tu rysunek, żeby się nie męczyli:

19.8.09

Brabonjak i dwa dni urlopu

Na fujzbuku, pośród miliona różnych aplikacji służących do obdarowywania bliskich i dalszych wirtualnemi prezentami, uściskami bądź skrytożerczymi ciosami balonami z wodą jest też aplikacyjka o wdzięcznej nazwie Pandora's Box. Jak łatwo można zgadnąć, znajduje się w niej, orientacyjnie rzecz biorąc, wszystko. Osobiście znalazłam Porche GT, odnotowano Szatana, Jima Morrisona, Hitlera, masę zwierzątek i łakoci, ja zaś znalazłam ostatnio brabonjaka i kompletnie nie wiem, jakie ma zastosowanie. Chwilowo ustalono, by stworzyć jego definicję w wikipedii w kategorii "acioto".
Durne to straszliwie, ale ma ładunek absurdu, wydatnie zwiększony moim umieszczeniem w tejże puszce Kotbert na magazynie.

Ponadto Breble i Mag.gie mają urlop, czego im okropnie zazdroszczę - Bre już wyjechała na hacjendę, Mag odwołała powtórkę z grilla i też jedzie nawiedzać germańskich oprawców. Wymogłam na niej, by przywiozła kawałek muru berlińskiego lub przynajmniej fragment dziecka z Dworca Zoo. Ja zaś odkryłam, że mam o dwa dni urlopu więcej niż myślałam (musi zwrócili mi za jakiś weekend) i głęboko dumam, co z tą oszałamiającą ilością czasu zrobić.

Równie oszałamiającą mam ilość pieniędzy ostatnio, masakrycznie przeciekają mi przez palce i uważam za głęboką niesprawiedliwość i dyskryminację, że wyprzedaż na Brastopie tudzież w Diversie (mają pożądane przeze mnie japonki) właśnie trwa. Stwierdzam, że jeśli ten proceder się powtórzy, absolutnie i nieodwołalnie przestanę być konsumentką. Przejdę na barter. No!

4.8.09

War Saw

Mój warszawski wojaż tym razem przebiegł omal bez pirdkowania, za to uświetniła interwencja policji. I nie, wcale nie chodziło o to, że szalałyśmy z Lezbobimbo (przyjechaną z Danii i czarującą) i Paulinką(u której spałyśmy) jakoś ekstraordynaryjnie.

Otóż wróciwszy od Idomeneo zastałyśmy pod kamienicą, w której mieszka Paulinka, coś na kształt człowieka. Miało toto przetłuszczone długie kłaki, nikły zarost, paramilitarny ubiór i błędny wzrok. Bełkotało coś o spierdolonym swoim życiu i wykazywało holistyczne pojmowanie świata pierdoląc, jak ujęło, wszystko.
Zanim się spostrzegłyśmy, wślizgnął się za nami do klatki, wszedł z nami na piętro i wykazywał chęć towarzyszenia nam również w mieszkaniu. Paulinka zatem przestała grzebać w torebce w poszukiwaniu kluczy, a zadzwoniła do drzwi naprzeciwko, należących do ciecia, względem którego oczekiwała pozbycia się intruza. Cieć jednakowoż nie zamanifestował się nijak, być może poszedł w miasto, zaś Tłustowłose Emo zaczęło się do cieciowych drzwi dobijać, używając z początku pięści, a potem także i glanów.

Więc Paulinka zadzwoniła na policję, omal płacząc do słuchawki, a gdy przyjechali - byczki dwa na dwa - nadal odgrywała biedną małą dziewczynkę. Za co obiecałam jej półoskara w glanach i jak się sprężę, to wykonam.
- Rzucił się na panią? - spytali na przykład.
- Nie - odrzekła Paulinka. - Ale rzucił się na moje drzwi!
- No, jak my się na niego rzucimy...
Wyprowadzili Tłustowłose Emo z budynku, odnalazłszy go w piwnicy (Czekałyśmy na nich przed kamienicą, zaś intruz wykazał mobilność), prewencyjnie dając mu z pały w karczycho.

Wobec takich emocji fakt, że nazajutrz widziałam, jak fortepianią się słonie, zupełnie blednie. Acz zważywszy gabaryty obojga, było na co popatrzeć.