29.2.08

I jeszcze raz o demonicznym golibrodzie


O samym filmie, jakkolwiek mocno subiektywnie, napisała Miau.
[update] Nie sposób nie wspomnieć o ekstatycznych jękach, gdy Alan Rickman opowiadał o swych książkach opisujących doświadczenia wszelakie i wszeteczne z kobietami [koniec update'u].
Ja dodam tylko, że z moją stępioną wrażliwością na makabrę nie zakładałam wzorem Kotbert torby foliowej na głowę: zbyt makabryczne, by było śmieszne, ale i zbyt śmieszne, by było straszne. Ale wizualnie bardzo ładne, takie konsekwentne w kolorystyce, wszystko zszarzałe, zakurzone i ponure i tylko ten karmin krwi wesoło tryskającej z podrzynanych gardeł (jak ten Depp pięknie zabija i te jego usta cyniczne, gorzkie, och.)


Aktualnie ściągam (trochę naokoło i niestabilnie) ścieżkę dźwiękową do filmu łącząc wyszukiwarkę na youtubie i zmyślne vixy.net (dzięki, Aard!), które wprawdzie kapryśnie, niemniej jednak pozwala na download filmu lub choćby samej muzyki z pliku wrzuconego na youtube'a. To znaczy na razie ściągnęłam jedną piosenkę...
Dzień wcześniej byliśmy z H. na D'jibis tym indonezyjskim. Pomijając przezabawną scenkę zazdrości między transwestytą a jego kochankiem, troszkę w bollywoodzkim klimacie, zero egzotyki - ot, miła błaha historyjka o reaktywacji rockowej kapeli po latach trzynastu.

Padam na ryj. Jutro szósty dzień na siódmą. [update] Udało mi się przenegocjować na ósmą. Wyśpię się do 6:15, jupi! [koniec update'u]. Pracuje mi się nadal ok, zwłaszcza że zaczynam się żżywać z dziewczynami z teamu, ale tego wstawania w środku nocy szczerze nie lubię. Do tego zimno, chmurno i porywiście i nie bardzo jest jak na Maksymie jeździć...

26.2.08

dziura na dupie dziurą na dupie


A w Parku Julianowskim jest ładnie z Maksymem.
I mam pyszną Lolitę do czytania.
I głupi szproci łeb do umycia.
I jakoś się tą przejażdżką ożywiłam, że nie padam na ryj mimo wstania 5:15.
I wniosłam sama Maksyma na półpiętro!

25.2.08

Grupa trzymająca kciuka

Za, miejmy nadzieję, rychłą i intratną sprzedaż mieszkania jednej z czarownic.
Nie lubię poniedziałków. Nie od dziś, ale dziś szczególnie, gdyż pękły mi ulubione dżinsy na dupie. I się poczułam tłustym krówskiem pozbawionym do tego najulubieńszych portek.

update
na pociechę Maleńczuk z Waglewskim:

24.2.08

120 procent normy

Plan zrealizowan. Wczoraj moje kochane czarownice siedziały do drugiej, rajcując zawzięcie, paląc morze fajek, wyżerając morze słodkości i chipsów, wybrzydzając nad rysunkami Potomka i wykorzystując go do robienia z nim zdjęć celem wrzucenia na naszą-klasę.



Tak, zdecydowanie trzeba to powtarzać.

A dziś punktualnie o 11:30, czyli jakoś przed 13:00 przyjechały do mnie Mag.giAardy, z którymi po krótkiej naradzie ruszyłam podbić ostępy leśne oraz szosowe w Łagiewnikach i okolicach, pogoda bowiem była jak marzenie (ponad 10ºC na plusie i słońce, i niewielki wiatr), moja zaś forma nieco mniej. Aard co i rusz udzielał Cennych Wskazówek Eksperta, z których lwią część wzięłam sobie do serca, bo wszak wiem, że i z tej pobudki były udzielane.
Generalnie zaś przypadli sobie z Maksymem do gustu.


Aard: -Wyglądam na nim jak ci pojebani kolesie na zbyt małych rowerach.

Mag.gie odgrażała się, że skoro nie płacze, to musi chociaż pomarudzić, ale była w tym gołosłowna i w przedostatnim etapie wycieki tak wyrwała do Sis tkwiącej pod Modrzewiem (?), że zostawiła spoconą Szprotę i zatroskanego o nią Aarda daleko w tyle.


Szprota: -Zobacz, jaka jesteś tu lśniąca!
Mag.gie: -A bo się myłam.

Maksymowi podobał się plener, jazda leciutko terenowa, sprężynował ładnie amortyzatorem i odrobinę warczał łańcuchem, gdy mu niestarannie zmieniałam przerzutki (trwa nauka płynnego zmieniania przerzutek albowiem). Najbardziej nie lubimy podjazdów, ale to też chwilowe, gdyż jak się bliżej poznamy (co moim zdaniem powinno nastąpić za jakieś 10-15km) odważę się podnieść siodełko, tym samym w dolnej pozycji pedała mieć wyprostowaną szprocią nogę i pedałować z większą werwą bez wkładania aż takiego wysiłku i kolebania się na boki.


w tle rowery Mag.giAardów

Czarownicom i Mag.giAardom niniejszym dziękuję za niezmiernie udany weekend.
A z innej beczki: czy ktoś zna kino indonezyjskie? Bo niechcący wygrałam bilety, z grafika wynika, że wybiorę się z H. na D'IJBIS w środę, ale co to kurnia jest i czy warto?
A Sweeney Todd proponuję (czarownice moje kochane) w czwartek: jest grany w Cinema City o 17:00 i 19:20 (w innych porach też, ale te chyba będą tam najbardziej pasować) i Silver Screenie o 17:30 i o 20:00. Jakieś predyspozycje?

21.2.08

Więc nie zaczyna się zdania od więc

Więc muszę nieco mniej rozstawiać klientów po kątach i jak się czegoś nie da zrobić, to nie pisać im, że bezwzględnie się nie da i ciskać paragrafem z odpowiedniego regulaminu, tylko z żalem powiadomić, że niestety się nie da.
Wykonalne.
Schnę tymczasem pachnąc szamponem, autobus 14:09 (wczoraj nie przyjechał z okazji pogrzebu lotnika z CASY). Muszę jeszcze wymyć kubek na kawę i spożyć jakiś posiłek.
Plan na weekend: w sobotę sabat (Kotbert, Miau, Mag.gie, Breble, do was mówię :P). W niedzielę ujeżdżanie i czczenie Maksyma w wykonaniu Babskiego Koła Pedałującego z Rodzynkiem.

19.2.08

Garść zapewnień, że u mnie po staremu

Na Maksymie nie jeżdżę, bo mokro i wietrznie (choć temperaturowo robi się już znośnie, zwłaszcza w obliczu nabycia za bony podarunkowe sodexho windstoppera. I mięsistego polara też.)
W pracy entuzjazm ciut opadł. Mniej z powodu tego, co robię - bo robię nadal przyjemne, nawet jeśli czasem się złoszczę co-za-debil-wysłał-mejla-więc-ma-net-a-nie-umie-sam-znaleźć. Bardziej z głupich konflikcików, jakie zarysowały się na linii hotlajn - korespo, głównie z tkwienia solą w oku hotlajnowi faktu, że MAMY STAŁE MIEJSCA. Jakoś wszystkim umyka, że myśmy nie rozmnożyli się nagle i doprawdy nie zajęliśmy tych miejsc, tylkośmy się przenieśli z innych. Innymi słowy, miejsc dla innych takoż nie zrobiło się mniej. Nie wiem, czy tym pospiesznym opisem oddaję specyfikę hotlajnowej walki o miejsca, bo to chyba trzeba być tam intel inside... W każdym razie po pewnym czasie świadomość, że tak naprawdę nie wiesz, przy którym kompie nazajutrz usiądziesz staje się dokuczliwa i ci, którzy jej znosić nie muszą, są traktowani z mieszanką podziwu i zawiści.
Oczywiście fakt, że najpewniej zapracowali sobie na to, by znaleźć się w tej wyróżnionej grupie, już jakoś łatwiej umyka.
De facto sama sytuacja dzielenia sali z hotlajnem nie jest do końca sensowna. Jak się samemu rozmawia z klientami, stosunkowo łatwo się wyłączyć i nie słyszeć głosów świata. W sytuacji, gdy rozmowy są sporadyczne, a sklecenie mejla wymaga skupienia, by toto stylistycznie było gładkie, a i merytorycznie bez zarzutu, odgłosy otoczenia się słyszy. I to nader znakomicie. Ja, pewnie dzięki korzystaniu swego czasu z kafejek internetowych, gdzie prócz mnie siadywała gromada dzieciaków młócących w Dooma, wyłączam się stosunkowo łatwo (czasem do tego stopnia, że nie słyszę również pytań koleżanek z korespo). Ale sądzę, że nie ulega wątpliwości, że na sali, gdzie rozmawia kilkadziesiąt osób, szum jest i może przeszkadzać.
Do czego zmierzam? Zarzewiem konfliktu była sytuacja, w której moje koleżanki na porannej zmianie nie zgodziły się, by na wolnym w tym czasie miejscu w ich boksie usiadł kierownik z HL. Mój, dodajmy to, dwa-kierowniki-temu przełożony, prywatnie skądinąd sympatyczny, ale w pracy dość smarkaty i skarżypyta. Kierownik narobił rabanu. Zrobił się kwas.
W sumie drobiazg, ale dobrze oddający to, jak się współpracuje w tej firmie. Staram się ów szczególik ocenić obiektywnie. Dziewczyny mogły zapytać naszego kiera, czy pozwolić, nie zrobiły tego, same podjęły decyzję. Kierownik, któremu odmówiono miejsca, mógł pójść do naszego kiera i grzecznie zapytać, co jego dziewczyny odpierdalają - zamiast tego poleciał do swojego przełożonego (mówiłam, że skarżypyta). Jedna i druga strona zachowała się dziecinnie. Z tym, że w naszym wykonaniu to była premiera, i jak na premierę przystało, jednorazowa, a na co dzień nolens volens pomagamy świeżym konsultantom, którzy w obliczu braku obecności jakiegokolwiek kierownika (bo przerwa, bo zebranie, bo fajeczka) lecą do nas zapytać o jakieś proceduralne historie. I OK, ja osobiście lubię pomagać, czuję się charytatywna i dobroczynna.
Ale niech mi nikt, kuźwa, nie mówi, że nie współpracuję z hotlajnem, bo jednak to czynię. Z przyjemnością i przekonaniem, że skoro przepracowało się razem kilka lat, to nie ma co mnożyć sztucznych podziałów.
Zmykam do pracy.

17.2.08

No i dupa blada

Spadło, ścisło i knuć w cichości ducha, a nie na rowerze jeździć. Może w przyszły weekend?

15.2.08

Scenka rodzajowa

Której wspomnienie rzuciło się na mnie po przeczytaniu Kotbert.
Godzina 23:20, przystanek Zachodnia - Limanowskiego w stronę Zgierza. Stoimy ja, Monia ode mnie z teamu i znany niektórym Księciunio, charakteryzujący się wzrostem siedzącego psa, przemądrzałością kilkuletniego konsultanta tudzież takim samym imieniem i nazwiskiem jak nieoceniony mąż Kotbert. Pod wiatą tkwią żuliki bałuckie, takie klasyczne z Organizacji WiN, co w ich wypadku oznacza, że głównie parają się staniem po bramach i organizacją win. Tym razem żuliki są sponiewierane na przyjaciela-gawędziarza, co oznacza, że zagadują do nas celem ustalenia, czy to Z2, co powinno być 23:24 przyjedzie czy też nie i co my na to. Odmrukujemy półsłówkami, trochę z niechęci bratania się z żulikami, a trochę z niewiedzy, bo w dobie budowy ŁTR nikt nigdy nie wie, czy autobus przyjedzie. W mrukliwości celuje Księciunio, który pod tym względem przypomina gnomy u Pratchetta: w niewielkim ciele skomasowana spora agresja (to chyba jedna z tych rzeczy).
-Tu się nie ma z czego śmiać - mówi m.in. nader ponuro Ksieciunio. -To są nasi potencjalni klienci.
Monia wytrzeszcza oczy w kierunku żulików i zaczyna się jeszcze bardziej kulać ze śmiechu (Monia generalnie jest skłonna do śmiechu. Gdyby nie jej niezamierzone złośliwości, lubiłabym ją bez najmniejszych zastrzeżeń). Nachyla się do nas i rzuca mocno teatralnym szeptem:
-Spójrzcie na jego reklamówkę.
Tak. Żulik miał reklamówkę z niebieskim logiem i dopiskiem "Możesz Więcej"...

14.2.08

Wielka Wyprawa do Pracy i z Powrotem

Zakończona sukcesem. No bo czym, się pytam?
Najgorzej w sumie oceniam podjazd na wiadukt na Aleksandrowskiej tudzież równie umęczliwą podgórkę na Szparagowej. Za to jak się skręciło do Famidu, to fiuuuu... Omal bez trzymanki. BTW chodzą ploty roznoszone przez niejakiego Zdzisia, że nie będą hotlajnu przenosić do pobliskiego Stomilu (gdyż dach budynku nie sprosta wymogom naszej klimatyzacji), lecz administrację (czyli korespo, powstającą lada chwila sekcję reklamacji i aktywacje) gdziesik do centrum. A co z dojazdami Maksymem? Tu mam ochroniarki i ochroniarzy, co chciał nie chciał robią obchód i popatrują w telewizję przemysłową, a w centrum bo ja wiem, co będzie?
Ale wracając (:P) do jazdy w tę i nazad - b. przyjemnie. Nawet specjalnie mimo braku formy zakwasów nie mam ani nie zmarzłam, choć temperatura upiera się być w okolicach zera. Za to rower Maksym zrobił furorę nawet wśród sprzątaczek :)
Jedynym minusem jazdy zwłaszcza nazad było terkotanie. Gdzieś z tyłu i w obrębie łańcucha, przybierające na sile, gdy zmieniałam z rozmachem przerzutki. Dziś podjechaliśmy na Marysińską, gdzie pewien miły pan nadział rękawicę, wziął w dłoń kombinerki i naprostował skrzywioną przerzutkę, tak że Maksym jedzie teraz jak przyczajony tygrys (ukrytym smokom już dziękujemy).
A z okazji ekwiwalentynek Maksym spał u Meridy, o:


Maksym jest z lewej i tylko dzięki ukośnemu ujęciu wydaje się większy - kółka mają tej samej wielkości :)

12.2.08

Mój ci On! Mój ci!

Mam nowego Rogera, holly rowera, ślicznego hajlandera, z którym będę wpadać pedałować, zakładać Babskie Koło Pedałujące "Kierowniczki"; na którym dziś przetelepałam się całe 16 km z głębokiego Widzewa na niezbyt płytki Julianów (po czym w grupie dyskusyjnej GPO zgromiłam stan ścieżek rowerowych), który tak przepięknie stoi na półpiętrze pod kolekcją skądinąd ozdobnych wiekowych żelazek mojego tatulka.
O rowerze mój, coś sprawił, że dziś bardziej czuję, że siedzę niż zwykle, ale doznałam powera rowera i z rozmachem rozpatrzyłam 33 pisma! Tyś to spowodował, że żołądek mi teraz przyrasta do krzyża, gdyż the dinner is not enough! Pasujemy do siebie jak Jak z wołem do karety! Rety!


sugeruję zwrócić uwagę również na przepiękne niebieskie rękawiczki - ekwiwalentynkowy prezent od H. :)

To rzekłszy Szprota postanowiła się udać na zasłużony spoczynek. A już pojutrze, a kalendarzowo jutro - Pierwsza Wyprawa Rowerowa!

9.2.08

Ci wspaniali mężczyźni na ich lśniących rumakach

...czyli Huann i Aard wyratowali dziś Szprotę z nie lada opresji.
Otóż: panowie wybrali się dziś na wyciekę rowerową ze wskazaniem na Łęczycę, a być może Piątek. W celu udokumentowania szczegółów podróży H. zapowiedział się, iż koło 10:00 wstąpią do mnie po aparat fotograficzny. Jak powiedzieli, tak zrobili.
Tu krótki szkic sytuacyjny dla Tych, Co Nie Wiedzą. Mieszkam w piętrowym domku, który m.in. polega na tym, że na piętrze jest jedno mieszkanie (moje, po babuni), a na parterze drugie (rodziców). Klatka schodowa, piwnica i inne takie tam są współdzielone, ale generalnie mieszkania funkcjonują sobie osobno. Jednakowoż równie wspólnemi są drzwi wejściowe, które okazały się być zamknięte nie tylko na górny standardowy zamek, ale również na dolny, używany zazwyczaj tylko wtedy, gdy domostwo samotnym ma pozostać. Rodzice, przywyknięci, że więcej mnie nie ma niż jestem, zwłaszcza w weekendy, wybywając z domu na cosobotnią wizytę na Rynku Bałuckim, zawarli wrota dokumentnie. Nadal nie było to nic strasznego, zamki wszak są od tego, by ich używać. Niemniej... ten dolny zamek składa się z dwóch części, jakby sztab, które powinny przesunąć się równocześnie z chwilą otwarcia go. Niestety, jest to zamek na miarę naszych możliwości i jako taki ma humory i kaprysy. Tym razem przy - nie kryję, dość energicznej, bo to niosłam aparat chłopakom w darze - próbie otwarcia przesunęła się tylko dolna sztabka, górna radośnie tkwiła jak ją utkwiono przy zamykaniu i stawiła opór.
Moją kurwą macią obudziłam cały Julianów ze ś.p. Heinzlami włącznie...
Plan B - czyli przejście przez mieszkanie rodziców, otwarcie tarasu i tamtędy dostanie się na zewnątrz domu również spaliło na panewce w obliczu zamkniętego tegoż lokalu i braku klucza do dyspozycji. Tym razem przekleństwo wsparłam solidnym huknięciem drzwiami od mojego mieszkania. Rzuciłam się do okna w kuchni wychodzącego na podwórko i bramę, nie po to, by wyskakiwać, lecz by nawiązać nieco bardziej cywilizowaną konwersację ze wspaniałymi mężczyznami, którzy cierpliwie czekali pod coraz bardziej zamkniętą furtką, mogąc się tylko domyślać z wydawanych przeze mnie odgłosów, co zaszło. Po krótkiej naradzie zdecydowano, co następuje:
- Aard załoi bramę i przelezie
- pirzgnę weń kluczami i niech spróbuje otworzyć drzwi wejściowe od zewnątrz
- a potem się zobaczy
Plan był Wielki, gdyż wypalił, co prawda dopiero wtedy, gdy zbiegłam na dół i przy obserwacji obydwu sztabek w zamku wychwyciłam moment, w którym dało się go otworzyć.
Poczułam się jak księżniczka uratowana z wieży (w chwilę później na wieżę wtargnął Aard, gdyż musiał oddać się słodkiej lekturze Pratchetta standardowo leżącego w pobliżu porcelanowego tronu) - mam nadzieję, że panowie równie rycersko!

8.2.08

hmmmmmmmmmm

A może jednak hihglander 101 Maxima?

Hmmmmmmmm.

Z innej beczki: właśnie usiłowała mi się dodać na naszej-klasie klasowa koleżanka mojej mamy. Dżizas... Chyba obejrzała ten odcinek "Klanu", gdzie zakryptoreklamowali ów portal.

Update:
Kotbert uprasza się o padnięcie, albowiem prezentuję wyklejankę made by Borys (i Miau)

7.2.08

Na Akacjowej świecą tygrysy

Tak wczoraj wmawiałam Borysowi. Chyba nie kupił tej historyjki, ale przyjął ją wdzięcznie.
No więc skoro oba babska nadmieniły, to i ja nadmienię, że miało być wczoraj u mnie babskie spotkanie z udziałem Miau (Borys został oddelegowany do żółtego pokoju odrabiać lekcje i ponosić rany kłute w potyczkach z Kotangensem, a myśmy rajcowały w kuchni) i Kotbert. I że miałyśmy z Miau focha śmiertelnego, gdyż Kotbert nie przyjechała. Focha dziś odwiesiłam, bo to Kotbert miała ostatnio urodziny, nie robi się coraz młodsza, to niech ma coś z życia - zresztą zrehabilitowała się proponując kolejną nasiadówę w niedzielę.
W pracy dobrze, wczoraj nabyłam drogą kupna wielce pakowny plecak od mistrzyni sprzedaży Kasi (krążą o niej pogłoski, że dać jej Araba, a piasek mu opchnie, a głuchemu słuchawkę bluetooth) i coraz lepiej wyrabiam się z odpisywaniem. Feedback w poniedziałek, to będę więcej wiedzieć, jak mi idzie. Przejmuję się tą pracą jak już dawno nie, ale też mi podeszła wyjątkowo.
Dziś niestety bardzo dotkliwie czuję, że mam jelita zakończone okrężnicą. Miła pani w aptece zasugerowała nabycie taninalu i faktycznie ciut jakby lepiej, już nie spędzam krępujących, pełnych bólu minut na desce, tylko z trzewi rozlega mi się jeszcze co pewien czas złowieszczy bulgot. Chciałabym wydobrzeć do jutra i zrealizować Plan Pojechania do Piasty.

5.2.08

Się zastanawiam

Czy ta eksplozja entuzjazmu względem pracy to dlatego, że coś nowego i za chwilę mi się znudzi, czy to jednak faktycznie robota dla mnie i wreszcie-nareszcie ją wykonuję. W każdym wypadku: fajnie jest. Czas upływa mi na tyle szybko, że dziś ze zdumieniem spostrzegłam na kompie godzinę 13:00 i uświadomiłam sobie, że jeszcze tylko dwie godziny. Rozpatrzyłam 30 pism, czyli ciut nawet powyżej wymaganej normy - mam tylko nadzieję, że dobre tempo, które utrzymuję nie przekłada się na powierzchowne traktowanie spraw klientów. Minio (kierownik) przygotowuje nam feedbacki, tak, że jutro-pojutrze będę miała okazję omówić pierwsze wyniki w tej pracy. Jestem prawie zupełnie pewna, że będą dobre.
Z innych spraw: poszukiwania roweru trwają. Wiele wskazuje na to, że będzie to matrix Authora, ale w piątek jeszcze planuję zajrzeć do Piasty na Puszkina, gdzie spory wybór i dobrzy doradcy. Na pewno nie kupię roweru, do którego się nie przymierzę i nie zyskam pewności, że panuję nad pojazdem - do dotychczasowych rowerowych wypraw (za czasów, gdy miałam jeszcze do dyspozycji rower mamy) zniechęcał mnie fakt, że rower był ciut za wysoki i przez to chwiejny. Burza mózgów z H. i Aardem wykazała, że potrzebny mi jest rowerek więcej terenowy, z grubymi oponami (bo po asfalcie zamierzam jeździć w ostateczności, a nasze polskie drogi i ściechy rowerowe niestety bardziej kojarzą się z jazdą terenową niźli szosową), z amortyzatorami i krótką ukośną ramą. Nie jest natomiast priorytetem szybkość roweru, bo chcę jeździć, a nie zapierdalać, więc mogę sobie pozwolić na nieduże kółka - najchętniej 24'', w zupełnej ostateczności 26''. Przydadzą się dobre błotniki. Bagażnik megaopcjonalnie.
Na pewno coś znajdę :)
Jutro najazd babsko-dziecięcy czyli Miau z Borysem oraz dzisiejsza jubilatka (oczywiście, osiemnastoletnia) Kotbert. Wczorajsze pogaduchy i łasowanie ciasta z Joanną, Agą i jej dwuletnim Piotrusiem uważam za udane - ewidentnie ostatnio mam potrzebę pokultywować solidarność jajników.

3.2.08

Powinnam już iść spać

Nobonasiódmą.
Ale rzecz jasna nie jestem jeszcze senna, mimo że spałam kiepsko, bo mi się tradycyjnie po czterech godzinach snu załączyła jakaś dziwaczna myślawa.
Miło spędziło się czas z WeroZamkami, piccą i chrustami, więc tym bardziej nie rozumiem, czemu jakaś gonitwa myśli. Hm.

Jutro wizyta u Joanny na jej nowych śmieciach, cholerniem ciekawa. Strasznie jej dawno nie widziałam, a jak się dzisiaj przyssałam do telefonu - gadałyśmy chyba ponad pół godziny.

2.2.08

Chwilowy pikuś

Gdyż nie mam dostępu do aplikacji, która zaciąga i archiwizuje rozpatrzone pisma: ergo nie mam jak tychże pism rozpatrywać i archiwizować właśnie. Zatem tymczasowo zamiast pracować emanuję wsparciem, obcyndalam się wisząc na forum w komórce i nieco się doszkalam. Rozpatrzyłam na koncie koleżanki całe trzy sprawy i jeśli większość z nich to takie (a wiele na to wskazuje, z doświadczeniem Minia włącznie), to mam banał, nie robotę. I zadziwiającą po telemarketingu różnorodność.
We wtorek rozm. kw. mają Breble, Magda i Seba z moich telemeneli, tak że kto wie, może nam się powiększy gromadka o znajome twarze (bo resztę osób w teamie poza jednym wyjątkiem znam mniej niż słabo).
A w poniedziałek na siódmą, argh.
A kupię sobie rower. A co.