tag:blogger.com,1999:blog-16368183453349658152024-02-21T09:44:15.693+01:00SzprotestujęSzprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.comBlogger333125tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-49697093328846731672011-03-06T00:37:00.000+01:002011-03-06T00:37:00.110+01:00PrzeprowadzkaNa razie z bloggera na wordpressa.<br />
Tych, którzy tu jeszcze zaglądają zapraszam na http://szprotestuje.wordpress.com/.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-12919915869461614822011-03-01T16:45:00.000+01:002011-03-02T00:13:21.067+01:00Znienacka nadszedł marzec i mój coroczny urlop na przedwiośniu, na który zaplanowałam generalne porządki (dobre, dobre!), dokończenie analizy i doczytanie Dawkinsa (i być może Hitchensa, jeśli uda mi się go pozyskać w jakiejkolwiek polskojęzycznej formie).<br />
<br />
Urlop zaczął się wyprawą do Torunia, w którym zaznałam Vaubana z żoną oraz Anutka. Względem Anutka był uknuty niecny plan uwzględniający wręczenie prezentu - wygląda na to, że jej się spodobało. Co do Vaubana i żony, z przyjemnością stwierdzam, że choć nie widzieliśmy się od czterech lat, nadal mamy mnóstwo, a nawet więcej, tematów do omówienia. Internet to jednak potęga w dobieraniu znajomych pod kątem zbliżonych poglądów na świat i całą resztę.<br />
<br />
Dni wolne upływają mi leniwie, porządki ograniczyłam do potagowania wpisów na blogasku i wygarnięcia kilkudziesięciu książek z sypialni (na co komu trzydziestoletnie książki o dziewiarstwie, ja się pytam: mama już to wszystko umie, ja się nie nauczę z obrazków, leżą i blokują półkę, na której mogę sobie ułożyć Pratchetta i Brzezińską). Dziś szykuje się spotkanie i bardzo się na nie cieszę, ale najpierw przyhejterzę z lekka.<br />
<br />
Mój stosunek do MPK przeszedł pewną przemianę. Od szalejącej nienawiści połączonej z pseudoanarchistycznym "nie będę płacić tym brakorobom" przez "no dobra, będę płacić, bo postawa roszczeniowa niepłacącego klienta jest cokolwiek słaba" po "a może być tak pięknie". Niemały wpływ na tę ewolucję ma fakt rosnącej sympatii do starych tramwajów, które, no cóż, są po prostu ładne. Generalnie zbiorowa komunikacja szynowa budzi mój aplauz i jestem zdania, że im więcej, tym lepiej (o warszawskim metrze i głosie Ksawerego Jasieńskiego już nawet nie wspomnę, bo wyć się chce). Słowem, zimą byłabym bardzo wdzięcznym pasażerem, gdybym tylko miała możliwość dojeżdżać do mojej pracy tramwajem.<br />
<br />
Niestety, zakład pracy mieści się w zachodnio-północnych rubieżach Łodzi, w pobliżu Kochanówki, czasem sarkamy, że to dobre sąsiedztwo zresztą (niełodzianie niech sobie wygooglają). Aktualnie z mojego miejsca zamieszkania bezpośredniego tramwaju nie mam. Autobus owszem, przystanek bardzo blisko domu, równie blisko zakładu pracy, więc zimą nim jeżdżę. Z nadejściem cieplejszej pory pewnie znów przesiądę się na rower.<br />
<br />
Trasa, którą jeżdżę to trafnie zaobserwowane kiedyś przez Bimbo circle of life: szpital, szkoły i cmentarze. O mojej stałej porze nie ma tłoku, jeżdżą na niej głównie ci sami ludzie, których twarze rozpoznaję i od pewnego czasu nawet pozwalam sobie na porozumiewawcze skinienie głową. I jakkolwiek w upały wolę autobusy typu rozjęczany jelcz (bo przewiewne oraz derma na siedzeniach nie wchłania potu i innych wydzielin czy wręcz wydalin), to zimą widzę tylko ich jedną zaletę: pojedynczy rząd krzeseł, dzięki któremu nie muszę siedzieć obok kogokolwiek i narażać się, że ktoś mi lurka w telefon plus dodatkowo chucha czosnkiem.<br />
<br />
Tu offtop: uwielbiam czosnek w kuchni. W połączeniu z curry jest absolutną ambrozją. Ale, na bora liściastego, ile tego cholerstwa trzeba zeżreć, żeby śmierdzieć nim po całości, nie tylko oddechem, ale i całym ciałem? Ludzie w autobusach zimą generalnie nie pachną: a to przycapią naftaliną z futerka z mysich picek, a to wioną zeszłorocznym potem spod ortalionu, a to chuchną tym, co łyknęli dla rozgrzewki. Mieszanka kulek na mole, potu, przetrawionego alkoholu i wypoconego czosnku - welcome to Bolanda, psiakrew. A palę od blisko dwudziestu lat i naprawdę, naprawdę węch mam mocno przytępiony. Odmawiam rzucenia palenia z uwagi na powyższe.<br />
<br />
Zimą rozjęczany jelcz polega na zakuciu biednego pasażera w lodową trumienkę, silnie przewiewną, w przypadkach ekstermalnych z bonusowym opadem atmosferycznym wewnątrz. Człowiek, czyli Szpro jedzie, waha się zdjąć rękawiczki i wyjąć ręce z kieszeni, bo grabieją. I nawet nie przypędzi na białym koniu królewicz z kontrzaklęciem, no znikąd pomocy. Ja naprawdę wiele rozumiem: taboru nie ma i nie będzie, bo nie ma pieniędzy. Ale wieźć pasażera w nieogrzewanym autobusie przy minus piętnastu na zewnątrz to są jednak niezbyt wyrafinowane tortury. W XXI wieku, rozumiecie. W środku Europy!<br />
<br />
Kwestię ściągalności opłat za bilety, która wszak przekłada się na skromny empekowski budżecik mogłabym zostawić, ale jednak trochę się przyczepię: między Ustką a Słupskiem kursują autobusy po bodaj 2,50 za kurs, czasem są to nawet double-deckery i mieszczą w sobie ludzi tłum, zaiste większy niż moje 87 podczas kursu 8:09 z Julianowskiej. Pomimo tego przez ów tłum przeciska się miła panienka z podręczną kasą fiskalną i kasuje każdego pasażera za bilet. Pewnie są tacy, którzy przejadą bez uiszczenia opłaty, ale są to wyjątki. Można? Można. U nas póki co idą zmiany, i dobrze, ale efekt poznamy pewnie w perspektywie lat kilku. A autobusy niskopodłogowe sypią się już.<br />
<br />
Potępiam to wszystko nie do końca bezinteresownie: wprawdzie pewnie najdalej za miesiąc odpalę Calinę i pomknę przez Berlinek i Teofilów nie zważając na to, czym wozi ludzi MPK, ale wiele wskazuje na to, że cykl pór roku odpracuje, co swoje i w pewnym momencie temperatury znów spadną poniżej dziesięciu stopni, a ja znów wsiądę w autobus. I co wtedy? Ja chcę, żeby było lepiej wtedy.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-38894693506138478022011-02-13T01:24:00.001+01:002011-02-28T12:46:28.654+01:00Pani Streżyńska sroży się - uzupełnieniePoczątkowo myślałam przeedytować poprzednią notkę, jak łacno ujrzeć, tworzoną na tak zwanej ostrej kurwie, w związku z czym rozmył się przekaz, jaki usiłowałam z siebie wydać. Na szczęście małe grono tych, którzy kliknęli, dało mi do zrozumienia, że nie bardzo wiadomo, o co mi szło, poza analizatorską, bezinteresowną upierdliwością. Nie przeczę, że upierdliwa byłam on purpose, ale jednak nie tylko tym chciałam poepatować.<br />
<br />
Ponieważ jestem przeciwniczką edycji po publikacji, słowo poszło w świat, echo z przyzwyczajenia odparło, że mać, niech zatem zostanie, może kiedyś przyjdą tu jacyś ludzie się z tego pośmiać.<br />
<br />
Natomiast, co unaoczniło mi się po wymianach zdań tu i tam w szeroko rozumianych internetsach: sytuacja, w której wysłanie bezpłatnego SMS-a powoduje uruchomienie płatnej subskrypcji, z której, żeby się wypisać, należy odesłać SMS-a, nie jest prawidłowa. Niezależnie od tego, ile odnośników do regulaminów i ile informacji o koszcie subskrypcji jest w SMS-ie zwrotnym - klient, wysyłając darmową wiadomość nie powinien być narażany na koszty. Rozumiem, że w tym miejscu w prawie telekomunikacyjnym i ustawie o ochronie niektórych praw konsumenta jest luka, a że w grę wchodzą pieniądze, i to niemałe, jest ona wykorzystywana.<br />
<br />
Tym samym, z niechęcią, bo nie lubię nie mieć racji, zwłaszcza w temacie związanym z moim zawodem (którego ukryć się nie da), przyznaję, że wprowadzenie przepisu porządkującego kwestię uczestnictwa w konkursach jest niezbędne. Z trudem sobie wprawdzie wyobrażam sytuację wyrażania zgody na wzięcie udziału w konkursie w formie aneksu do umowy z podpisem klienta, z drugiej jednak strony, znajomość i akceptację cennika usług swojej taryfy klient najczęściej poświadcza podpisem na umowie bądź aneksie (piszę: najczęściej, bo przeważnie zmiana taryfy odbywa się z towarzyszeniem zawarcia aneksu do umowy). Uruchamiając płatne usługi dodatkowe, sprecyzowane cennikiem danej taryfy, zakładamy, że klient, poświadczywszy podpisem znajomość cennika, będzie się orientował w opłatach - a i tak dodatkowo informujemy go o kosztach. Nie widzę zatem powodu, by czynić wyjątek w przypadku konkursów czy quizów.<br />
<br />
Co nie zmienia faktu, że nadal będę nawoływać do czytania tych wszystkich drobnych druczków, znajomość treści których się potem poświadcza podpisem na umowie. Ludziska, bądźcie ostrożni. Co nie jest zabronione, to jest dozwolone, a operatorów na rynku jest coraz więcej, więc i walka o pieniądze klienta ostrzejsza. Aha, i jak zacznie Wam przychodzić spam SMS-owy, to dzwońcie do operatorów i żądajcie wyłączenia zgody na otrzymywanie takich informacji. To Wasze prawo, szkoda z niego nie skorzystać.<br />
<br />
<br />
Z zupełnie innej beczki: wpis <a href="http://gothmucha.blox.pl/2011/02/Ludzie-Wschodu.html">Gothmuchy</a> przypomniał mi refleksje, jakie snuliśmy z Mężem na temat mentalności kierowców (było to dawno, dawno temu, w listopadzie). Oczywiście disklajmer, że nie wszystkich, blabla, you know this stuff.<br />
<br />
Zastrzegę się od razu, że usilnie i twardo staram się nie należeć do frakcji Rowerzystów Walczących z Kierowcami. Nie jestem wprawdzie kierowcą i nie planuję nim być, zatem argument, że przesiadam się z siodełka za kierownicę odpada, niemniej (aż czuję się zubożona o pewne doświadczenia!) generalnie miałam mało przykrych przygód ze współużytkownikami szos. Być może dlatego, że poruszam się raczej poprzez postindustrialne tereny rekreacyjne niż trasy szybkiego ruchu, więc okazji do scysji niewiele. Być może dlatego, że jeżdżę jednak cycle chicowo, a dziewczę z różowym rowerem i w sukience budzi odruchową sympatię. Jedno nie wyklucza drugiego.<br />
<br />
Niemniej, obserwacja, jaką podzielił się Mąż i jaką uznałam za trafną, to poczucie, jakie mają kierowcy: w samochodzie jest moje terytorium i będę go bronić jak niepodległości! Co za tym idzie, kierowca w tym poczuciu terytorialności upcha się pierwszy na skrzyżowaniu, nawet jeśli pozmienia troszkę pasy; zepchnie rowerzystę do krawężnika, zaparkuje na ścieżce albo chodniku tak, by nikt nie mógł go minąć; nakrzyczy na tych, którzy stoją przed nim na światłach i nie ruszą w tej samej sekundzie, w której zapali się zielone itp itd. Jednym słowem uznaliśmy, że z tego wynika spora część drogowej bucerki, co ładnie połączył Gothmucha z poczuciem zagrożenia w chwili opuszczenia azylu blaszanego pudełka. Tymczasem rowerzysta, jako człowiek poruszający się bez dachu nad głową, wtapia się w miasto i dużo mu łatwiej poczuć się jego integralną częścią. Wyprowadzenie z tej tezy wniosku, że wśród cyklistów łatwiej o ludzi tkniętych patriotyzmem lokalnym o i chęcią przejawiania działań obywatelskich narzuca się samo, chociaż zatrąca już trochę o masturbację.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-38343218046814549452011-02-09T23:08:00.003+01:002011-02-28T12:46:46.913+01:00Pani Streżyńska sroży się<div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"></div><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;">Komentarz do artykułu "<a href="http://wyborcza.pl/1,75248,9076107,SMS_owa_pulapka__czyli_jak_brac_udzial_w_loterii_i.html?as=1&startsz=x">SMS-owa pułapka, czyli jak brać udział w loterii i o tym nie wiedzieć</a>" (oraz jak tworzyć megadługie tytuły bez poczucia obciachu, co dostarczają panowie Przemysław Poznański, Tomasz Grynkiewicz).</span><br />
<blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Chcę zakazać oszukańczych loterii i gier poprzez SMS-y organizowanych przez operatorów sieci komórkowych - mówi "Gazecie" Anna Streżyńska, prezes UKE.</i></span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- Nigdy nie wysyłałem żadnego SMS-a - denerwuje się Maciej Jankowski z Warszawy, abonent Ery. Rachunek dostał na przeszło 100 zł. To za 29 SMS-ów po 5 zł każdy. Co na to operator? Odpowiedź krótka: pan Maciej bierze udział w loterii "Czy stałeś się dziś milionerem".</i></span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- Jakim cudem? Kiedy, gdzie? - pyta Jankowski.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Wystarczyłoby, że pan Jankowski napisałby pismo do swojego operatora i uzyskałby wyczerpujące informacje, kiedy i o jakiej treści. Gdzie – już niekoniecznie, ale zgódźmy się, że lokalizacja pana Macieja nie ma znaczenia w tym temacie. </span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Anna z forum Gazeta.pl: "Dostawałam codziennie SMS-a: Masz szczęście! Bierzesz udział w loterii. W ogóle się nie odzywałam i nie wiedziałam, że z konta schodzi mi dziennie prawie 5 zł. Dopiero rachunek z Ery przyprawił mnie o zawrót głowy, bo w ostatnich miesiącach nie używałam telefonu w tej sieci".</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i> </i>Gdyby Anna czytała SMS-a, którego dostawała, niechybnie doczytała się w nim również treści informującej o tym, że subskrypcja jest płatna 4,88 zł z VAT i znalazła w nim komendę „STOP MILION” wyłączającą subskrypcję.</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Pani Janina z Radomia wysłała do „Gazety” list. Pocztą.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Ojej, pani Janina napisała ręcznie, jak zwierzę!</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i> „Nie wysyłam do nikogo żadnych SMS-ów, ponieważ nie umiem”. Rachunek za listopad – 221 zł, za grudzień – 125 zł.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Subskrypcja kosztuje 4,88 zł. Cykl rozliczeniowy trwa maksymalnie 31 dni. Zakładając, że „rachunek za listopad” to faktura wystawiona w grudniu za okres uwzględniający usługi telekomunikacyjne wyświadczone w listopadzie, musimy liczyć 30 dni. Po użyciu kalkulatora wychodzi nam, że za subskrypcję pani Janina mogła zapłacić maksymalnie 146,4 zł z VAT, pozostałych blisko 80 zł to inne koszty (abonament telefoniczny, usługi dodatkowe, dopłata do połączeń z tytułu wykorzystania minut wliczonych w opłatę abonamentową). To jedna nieścisłość, jaka wkrada się w tym akapicie, sugerująca wszak, że cała kwota ponad dwustu złotych to SMS-y z loterii.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Druga: zastanówmy się, tak na spokojnie, co jest bardziej prawdopodobne:</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">- że operator, mający ponad 10 mln abonentów stworzył wirusa/ buga, który sprawia, że karty SIM samoczynnie wysyłają SMS-y o określonej treści na określony numer i instaluje go zdalaczynnie w terminie trwania loterii</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">- że pani Janina ma latorośl, która rzeczone SMS-y umie wysyłać i wysłała reklamowanego SMS-a pod nieobecność mamy / babci</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Nieprawdopodobne, jak wiele teorii spiskowych powstaje w ten sposób… </span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Jak to możliwe? Albo nabrały się na wysłanie bezpłatnego SMS-a, który zapisał ich do loterii, albo zadzwonił do nich automat i w trakcie rozmowy nacisnęli jeden z numerów na telefonie. Od tej chwili za każdy dzień musieli płacić. Niektórzy z czytelników twierdzą, że ani jednego, ani drugiego nie zrobili.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i></i></span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Sytuacja, w której numer klienta został włączony do loterii bez jego udziału zdarzała się sporadycznie i była błędem po stronie mechanizmu uruchamiającego subskrypcję, przygotowanego przez Mobile Formats.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- Znajomego taka loteria kosztowała miesięcznie 300 zł, bo dostawał nawet sześć płatnych SMS-ów dziennie - opowiada Streżyńska. Do "zabawy" wszedł, wysyłając SMS-a o treści "Odczepcie się!". - Z trudem znalazłam w internecie regulamin, zasad wyjścia z konkursu już nie znalazłam, w końcu na jednym z forów udało mi się uzyskać radę, jak to przerwać. Koszmar - ocenia prezes UKE.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Ojojoj, prrr! Zagalopował się nam albo pan dziennikarz, albo pani prezes. Rozbierzmy to:</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Jeśli znajomy otrzymywał aż sześć płatnych SMS-ów, brał udział nie tylko w loterii z milionem i Erą, bo ta przysyłała tylko jednego SMS-a dziennie. To po pierwsze.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Po drugie, okres, w którym do loterii można było przystąpić wysyłając SMS o dowolnej treści, trwała zaledwie kilka dni. Tu, przyznaję, znajomy pani prezes mógł mieć pecha i akurat wtedy wysłać SMS-a o tej kuriozalnej treści.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Po trzecie, informacja na temat strony, na której jest regulamin, była w codziennym SMS-ie informującym o aktywności subskrypcji. Była w nim także podana informacja o treści komendy usuwającej uczestnictwo w loterii. Ale załóżmy, że pani prezes tego SMS-a nie czytała i musiała samodzielnie szukać regulaminu: po wygooglaniu „milion + era” pierwszy wynik, na jaki trafiamy, to właśnie ta loteria z podpiętym regulaminem. A w nim, w par.6., p.5. informacja: „W przypadku, gdy Uczestnik nie jest zainteresowany dalszym pobieraniem Usług Promocyjnych w ramach Zakupu Pakietu i chciałby wstrzymać płatności za nabyte Usługi Promocyjne, <b>powinien wysłać na nieodpłatny numer 8007 wiadomość SMS o treści STOP MILION</b>”.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Ale nie chodzi jej tylko o Erę.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i> </i>Oczywiście, że nie, bo silnik loterii jest opracowany przez Mobile Formats. Czyżby pani prezes jednak nie czytała regulaminu loterii? Być to nie może.</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- Takie loterie pojawiają się dosłownie co chwilę. Robią je niemal wszyscy operatorzy sieci komórkowych. O większości z nich można powiedzieć jedno: wobec konsumenta są nie fair - mówi prezes UKE.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Mamy ogólnikowe stwierdzenie o byciu nie fair. Czy dowiemy się, na jakiej podstawie pani prezes tak uważa? Nie. Dalej nie mamy niestety cytatu z pani prezes, tylko retrospekcję na temat innej loterii.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>W grudniu organizatorowi loterii „Pusty SMS”, spółce Internetq Poland, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów wlepił pół miliona kary. Uznał, że spółka umyślnie i dla zysku „dopuszczała się wyjątkowo szkodliwych działań”. Bo pisali użytkownikom, że „pieniądze już zapakowane” i wystarczy wysłać tylko jeden SMS. Ale to nie była prawda – SMS-y przychodziły seriami, namawiając do dalszej gry.</i></span> </div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- To była tylko forma komunikacji marketingowej - tłumaczył prezes spółki. Dodawał, że to konsumenci nie rozumieją "istoty zjawiska i zasad, jakimi rządzą się gry hazardowe".</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Mała uwaga stylistyczna: panowie, bez kolokwializmów! Skoro udajecie, że piszecie poważny artykuł, to ciągnijcie tego RPGa do końca i nie „wlepiajcie”, a „nakładajcie” karę (ja mogę sobie pozwolić na kolokwializmy jako prosta baba z maturą i blogaskiem z kilkunastoma wejściami dziennie, ale dziennikarzom opiniotwórczej gazety się jednak nie godzi)!</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">W kwestii merytorycznej – pełna zgoda. Czytałam SMS-y z loterii „Pusty SMS” (są zresztą w dalszej części artykułu, którą sobie tendencyjnie pominę, bo nic nie wnosi do tematu planów pani Streżyńskiej) i istotnie ich treść sugerowała, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki. Po skargach klientów treści SMS zmieniono, zaś aktualny regulamin loterii wyraźnie precyzuje, w jaki sposób wziąć udział w konkursie i ile to kosztuje. </span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Jednocześnie ogarniam stupor, bo skoro cały artykuł jest o loterii "Czy stałeś się dziś milionerem", organizowanej przez Mobile Formats na zlecenie PTC,<i> </i>skąd nam nagle wyskakuje Internetq?</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Streżyńska mówi: „Stop”. Na początek proponuje organizatorom loterii stół „bez kantów”. Na razie wysłała do nich propozycje zmian w regulaminach. Chce, by klient: • mógł zablokować wszystkie numery o podwyższonej opłacie; • mógł ustanowić maksymalną kwotę, jaką może zapłacić za usługi telekomunikacyjne albo tylko za usługi o podwyższonej opłacie; • zawsze miał pełną informację o cenie SMS-a i konsekwencjach jego wysłania</i>.</span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">W chwili obecnej klient ma możliwość zablokowania połączeń głosowych na numery o podwyższonej płatności. W większości loterii ma również informację o cenie SMS i skutkach wysłania wiadomości rejestrującej jego udział w konkursie. Limit wydatków jest dostępny w ofertach pre-paid i mix. Większość operatorów ustala także limit kredytowy, po przekroczeniu którego abonent jest informowany o niebezpiecznym wzroście wydatków. Nie wykluczam, że wprowadzenie usługi typu „limit wydatków” do cenników byłoby cennym posunięciem z punktu widzenia ochrony praw konsumenta, oznacza to jednak kolejną zmianę cenników, co jest długotrwałym procesem. </span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Stół "bez kantów" mógłby się odbyć na początku marca. Ale to działanie doraźne. - Docelowo chcę wprowadzić zakaz organizowania loterii i konkursów SMS-owych - mówi Streżyńska. A jeśli nie zakaz, to nakaz uzyskania jednoznacznej zgody klienta na udział w konkursie. - Najlepiej w formie podpisu na aneksie do umowy - dodaje.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Zważywszy obostrzenia, jakie są wprowadzane do konkursów SMS-owych przy wydawaniu nagród, pomysł rozsądny. Cynizm jednak mi podpowiada, że operatorzy będą mocno lobbować, by takie rozwiązanie nie zostało wprowadzone. Oni kochają klientów, ale jednak najbardziej wtedy, gdy im płacą…</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Co na to operatorzy?</i></span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>- Pracujemy nad wspólnym stanowiskiem w gronie adresatów listu UKE - mówi Wojciech Jabczyński, rzecznik Grupy TP (należący do spółki komórkowy Orange prowadził loterie o BMW, teraz oferuje samochody Audi).</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Standardowa odpowiedź wymijająca. Innymi słowy „nie wiem, kolegów muszę zapytać”.</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"> <i>- Mamy kodeks mówiący, jak organizować uczciwe konkursy i będziemy przekonywać organizatorów, by się z nim zapoznali - przekonuje Wacław Iszkowski, prezes Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji. - Zawsze znajdzie się część osób, która chce próbować szczęścia. Trzeba edukować klientów, żeby wiedzieli, że po wysłaniu jednego SMS-a trudno wygrać milion czy samochód.</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Zgadzam się. Jakkolwiek zachęcający SMS by nie był, warto mieć świadomość, że wysłanie wiadomości rejestrującej uczestnictwo w konkursie oznacza automatyczną zgodę na jego regulamin. Czytanie SMS-ów przychodzących nie naraża nikogo na opłaty. Nieodesłanie SMS-a zatrzymującego subskrypcję, którego treść znajdziemy w SMS-ach przychodzących na koszty jednak już może narazić. Nie od rzeczy też jest pamiętać, że zarówno firmy telekomunikacyjne, jak i firmy przygotowujące loterie nie są instytucjami charytatywnymi. W związku z powyższym, po wysłaniu jednej wiadomości SMS prawdopodobnie się nie wygra, bo darmo, to wiadomo, w co i od kogo można dostać.</span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><i>Milionerem w loterii Ery nie został jeszcze nikt. Na liście zwycięzców na stronie loterii figuruje kilkadziesiąt osób, które wygrały po tysiąc złotych, choć mogły "wygrać MILION".</i></span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Organizator przewidział trzy nagrody specjalne w wysokości miliona złotych i jedną nagrodę finałową w tejże wysokości. Przyznanie nagrody specjalnej polegało na wyłonieniu danego zwycięzcy w drodze losowania oraz skontaktowania się z nim drogą telefoniczną. Tak: nikt jeszcze nie wygrał miliona. W regulaminie jednak czytamy: </span></div><blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">„Wyłonienie Zwycięzców Nagród Dziennych i Nagród Specjalnych zostanie zakończone do dnia 11 lutego 2011 roku. Wyłonienie Zwycięzcy Nagrody Finałowej zostanie zakończone do dnia 9 marca 2011 roku.”</span></div></blockquote><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"> Oznacza to, że te cztery miliony mogą jeszcze do kogoś trafić.</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">(Drugą część artykułu sobie odpuszczamy, bo dziennikarzom zbiera się w niej na wspomnienia, jakie SMSy klienci dostawali w innych loteriach. Niewiele z tego wynika poza tym, że Pusty SMS faktycznie miał najbardziej nachalne i najbardziej wprowadzające w błąd treści wiadomości).</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Małe podsumowanie: konkursów SMS prawdopodobnie zakazać się nie da. Jeśli to się jednak uda, firmy telekomunikacyjne pospołu z firmami przygotowującymi loterie prawdopodobnie znajdą inny sposób, by nasi drodzy abonenci, zmamieni łatwą gotówką w zasięgu ręki, jednak roztrwonili trochę pieniędzy. To, co jest istotne dla klienta operatora usług telekomunikacyjnych, to przede wszystkim świadomość, że każda usługa ma swój cennik, a każdy konkurs – regulamin precyzujący kwestie związane z opłatami, sposobem wygrywania nagród oraz zarządzaniem uczestnictwem w loterii. Zachęcam, by przed wysłaniem choćby pustego, bezpłatnego SMSa jednak sięgnąć do googli, poszperać za tymi dokumentami i upewnić się, czy warto. Albowiem akcje charytatywne, w jakich biorą udział operatorzy usług telekomunikacyjnych nie mają w nazwie „Gra”, „Konkurs” bądź „Loteria”.</span></div>Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-47215423199740632192011-01-30T21:33:00.001+01:002011-02-28T13:49:19.153+01:00Dewastacja i demoralizacjaPrawdopodobnie pojadę w tym wpisie <a href="http://radkowiecki.is.evil.pl/709-06.html">Radkowieckim</a>, ale mogło być gorzej i mogłam się wzorować...! na...! Kalicińskiej...!<br />
<br />
Ostatnimi czasy, to jest trzy kolejne weekendy z rzędu - a zatem już z pewną tradycją - zdarzyło mi się spędzać czas w stolicy. Efektem tych spotkań jest kilka fajnych znajomości, co do których mam nieśmiałą nadzieję, że będą trwać. Powroty, jak łatwo się domyślać, odbywają się w atmosferze pogrążenia we wspomnieniach. Dopiero dziś jakoś bardziej rozejrzałam się po współpasażerach i być może ze zmęczenia (padłyśmy dobrze po 3:00, by obudzić się po 9:00) poczułam się odklejona od otaczającej mnie rzeczywistości jak znaczek na deszczu.<br />
<br />
To, że wybrałam sobie miejsce obok dziewczyny z kontenerkiem to była moja wina. Przypuszczalnie zagrał łańcuch skojarzeń: kontenerek = kot = lubięto. W kontenerku jednak nie było kota, lecz całkiem urocza wizualnie fretka. Niestety - olfaktorycznie wdzięku nie miała za grosz.<br />
<br />
Potem w pole mojego widzenia wpadł młody mężczyzna, o którym od razu pomyślałam, że bardzo miły, ładny chłopiec, tylko dlaczego zapuścił sobie wąsy bez brody? Odpowiedź przyszła po chwili sama: otóż chłopiec był tatusiem i chciał sobie w ten sposób dodać powagi. Wyszło dość średnio, bo zarost miał co drugi wystąp. Latorośl zaś była przerażająca nadaktywna ruchowo, biegała po całym wagonie, siejąc bułczane okruszki, właziła z butami na siedzenie, wspinała się tatulkowi na kolana, by po chwili zsunąć się z powrotem i ponowić przelot między siedzeniami. Na szczęście miałam słuchawki i nie słuchałam jej szczebiotu. Na jeszcze większe szczęście wysiedli w Żyrardowie. <br />
<br />
W Żyrardowie przez nasz wagon przeleciała grupa składająca się z chudziny na pajęczych nóżkach i, prawem kontrastu, dwóch gangsta bojówkarzy, z których jeden tulił do klaty maskotkę Małego Głoda wielkości niemowlęcia, co spowodowało mój szaleńczy zachwyt. Prawdziwy macho jest trzykroć bardziej tró, jeśli przytula coś pluszowego. Za nimi jednak wtoczyła się pani, która prawdopodobnie słyszała o tym, że moda wraca co 20 lat, w związku z powyższym przedstawiła stylówę z początku lat 80. Oczywiście degustibus i blabla, ale jestem przekonana, że pomimo całej obciachowości lat 80. nawet wówczas nie lansowano sfilcowanych, wełnianych gieterków, sraczkowatych botków z ortalionu, zaś papasze z baranicy i kożuchy z kawałków były tylko chwilowym i dość rozpaczliwym krzykiem mody. Pani miała to wszystko. Papaszy nie zdjęła do końca podróży, mimo że w pociągu grzali od serca. No okej, nie bardzo miała gdzie ją powiesić.<br />
<br />
Wsiadła też śliczna, ruda (i to chyba naturalnie) dziewczyna, od której z dużą niechęcią odrywałam wzrok.<br />
<br />
Potem zaś nastąpiły Skierniewice i pan, który mnie zdewastował. Zaczynając od góry miał również papaszę, baranica w kolorze black. Następnie czarna kurtka ze skóry cielęcej, z wykładanym, futrzanym kołnierzykiem. Następnie równie czarne, mocno przykrótkie dżinsy. Następnie jasnoszare grube skarpety. Następnie zaś wsuwane mokasyny z wydłużonym nosem a la sztyblety. Ogólnie pan jakimś cudem powiązał styl radzieckiego cinkciarza z piosenkarzem country. Leningrad cowboy, jak pragnę dobrobytu. Jednak najtrudniejsza w tym wszystkim była mina tego pana, bowiem wyglądał tak, jakby ktoś wobec niego zrealizował groźbę "jak cię pieprznę w oczodół, to do zimy nie zamrugasz". Ponieważ jest już zima, pan nadrabiał straty i mrugał, bardzo gęsto mrugał, ale jednocześnie cały czas miał grymas, jakby naruszony oczodół nadal bolał. Wiem, wiem, może pan był po wylewie, miał niedowład, oczywiście należy mu współczuć - co nie zmienia faktu, że przez dobrą godzinę siedziałam jak urzeczona, tknięta lekkim poczuciem krzywdy. Fretka śmierdziała. Pan mrugał. Pani w papasze siedziała w papasze. Ruda była tak śliczna, że miałam ochotę żądać dla niej pokrowca. Pociąg zatrzymywał się po Skierniewicach na każdej stacji. Jedynym światełkiem w tym tunelu do piekła był fakt, że RHCP grzmiało mi w słuchawkach. <br />
<br />
Gdy minęła nas stacja Łódź Widzew, pan postanowił mnie dobić i wściekle mrugające, wykrzywione oblicze nieudolnie ukrył za okularami. Okulary były wąskie i zupełnie czarne, trochę w stylu Geodi La Forge'a ze Star Trek TNG.<br />
<br />
Wisienką na torcie tej wyczerpującej podróży była pani w tramwaju linii 5, która do futra z norek (ja przepraszam, że tak precyzyjnie o tych wyrobach skórzanych, ale ja córka kuśnierza jestem) włożyła czarny czepek kąpielowy. Po Leningrad Cowboyu nawet już się nie zdziwiłam.<br />
<br />
A demoralizację popełniłam na Kurze z Biura, która za moją namową zapaliła pierwszego w życiu papierosa. Ołje.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-20490269041472757612011-01-29T10:56:00.001+01:002011-02-28T12:47:46.218+01:00<blockquote><div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">"Myślałam zawsze, że to piękny i wzniosły stan ducha, szlachetny i godny, nawet, jeżeli unieszczęśliwia. (...) A to jest organiczne, podle i przejmująco organiczne. Tak może się czuć ktoś chory, ktoś, kto wypił truciznę. Bo tak, jak ktoś, kto wypił truciznę, jest się gotowym na wszystko w zamian za odtrutkę. Na wszystko. Nawet na poniżenie." (Andrzej Sapkowski, <i>Trochę Poświęcenia</i>)</span></div></blockquote>Nie żebym doświadczała. Ale nieodmiennie uderza trafnością.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-43238760528415813842011-01-23T01:59:00.002+01:002011-02-28T12:48:54.950+01:00Czas by coś spłodzićNotkę, znaczy, płodzenia żywego organizmu się nie podejmuję.<br />
<br />
Wkraczając w rok 2011 oraz, jednocześnie, wiek cztern... szesn... stu czterech lat uznałam, że czas na zmiany. W sumie fajnie się siedzi przy kompie, świntuszy na googletalku, rzeźbi analizy na <a href="http://www.sierzant-und-saper.blog.pl/">SuS</a>, ale za fajerłolem chadzają żywe ludzie, które nie potrzebują klawiatury do lansu. Znaczy: potrzebują, bo dobrze piszą, ale celem podtrzymania znajomości spotykają się paszcza w paszczę, jak zwierzęta.<br />
<br />
Konstatacja ta spowodowała zrazu uczestnictwo w całych dwóch sesjach RPG u kolegi Sikorsky'ego, co było niezłym patentem na płynne przejście między wirtualem a outernetem, bo reguły gry równie proste jak w cyberświecie, ale jednak trzeba było już komunikować się z ludźmi za pomocą głosu. Mam skądinąd nadzieję, że sesje się powtórzą, bo mag ognia Lobo (o hai, Borys!) budzi mój szczery sentyment, i to nie tylko dlatego, że w stresującej sytuacji zionął ogniem przeciwieństwem pyska.<br />
<br />
Następnie zaś uczyniłam dwukrotną dzidę do stolycy, gdzie pozwoliłam się zdewirtualizować ludziom jakby bardziej w moim wieku i z zaskakująco zbliżonym poglądem na rzeczywistość (przerwa na reklamę: <a href="http://blogdebart.pl/">tu</a> sporo o rzeczonym poglądzie. Oraz bardzo lubię styl Barta). I szczerze liczę na to, że spotkania nabiorą regularności, bo jednak piątkowo-sobotnie wieczory powinny być spędzane w knajpie, w oparach piwska (lub w moim przypadku jego mentalnego odpowiednika), fajek i dużej dozy absurdu. A nie na komciowaniu na fejsie, chociaż tam też bywa absurdalnie.<br />
<br />
Tutaj powinna być teraz recenzja Tron: Legacy, bo jakoś mi nijak ot, tak, napisać o życiu bez jakiegoś parapublicystycznego wtrętu. Ale dochodzi druga, wczorajsza dewirtualizacja w Warszawie przeciągnęła się do jakiejś bardzo niezdrowej godziny (na pewno słyszałam już dzienne tramwaje) i boję się, że mogłabym niechcący zrecenzować "Prosto w serce" czy inną "Majkę". Generalnie: polecam. Tylko żebym nie uprzedzała: to jest śliczne wizualnie i bardzo udane muzycznie widowisko. Postawiłabym je wyżej niż Avatar, bo estetyka jakby bardziej w moim guście, zdehumanizowana i minimalistyczna. Ale jednak widowisko. Przyjemnie się ogląda, przyjemnie się słucha (OST w wykonaniu Daft Punk nawet zassałam), Trzynastce ślicznie w czarnej peruczce, Jeff Bridges (który cały czas jest dla mnie Obie'em z Iron Mana) daje radę w podwójnej roli, ale nie oczekujcie porywającej fabuły ani przesadnego posmaku cyberpunku, bo to jednak skończyło się na Cube i Matrixie.<br />
<br />
Aha, a pani <a href="http://pl.wikinews.org/wiki/Czy_z_Facebooka_mo%C5%BCna_bra%C4%87_tematy_do_dziennika">Agnieszce Jasieńskiej</a> przypominam, że podpieprzenie fotki i wypowiedzi z internetsów to jest kradzież, a kraść to wstyd. Zachęcam do ćwiczenia intelektualnego, niezbyt skomplikowanego, bo weekend nadal krąży nad miastem: czy w wieku nastoletnim podbierałam siostrze ciuchy i dlaczego, gdy spytałam, czy mogę pożyczyć, zamiast brać bez pytania, siostra denerwowała się jakby mniej. W przypadku braku siostry proszę siostrę zamienić na brata (no co, ja pożyczałam od taty grunge'ową kraciastą koszulę), mamę, tatę lub koleżankę z internatu łamane przez akademika.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-71368830246114272132010-12-17T16:07:00.001+01:002011-02-28T12:49:34.638+01:00Jeden dzień<div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Wczoraj w Dzienniku Internautów opublikowano wywiad z panem Andrzejem Jaworskim, przewodniczącym Zespołu ds. Promocji Wolności Przekazu i Poszanowania Zasad Dialogu Społecznego w Komunikacji ("tak, nazwa nie wpada w ucho, myślimy nad jakimś zgrabnym skrótem"). Że pan jest z nielubianej przeze mnie partii, to mniejsza, lubiana przeze mnie partia już nie istnieje. Ale urzekło mnie dobre samopoczucie pana Andrzeja: "Użytkownicy i administracja portalu <a href="http://r.pinger.pl/salon24.pl" target="_blank" title="Przejdź do salon24.pl">salon24.pl</a> utrzymują wysokie standardy dyskusji. Spory są często bardzo gorące, nie spotkałem się jednak z przejawami agresji lub nienawiści."</span></div><div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><br />
</div><div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"></div><div style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;"><span style="font-size: small;">Jeden dzień: tyle mi zabrało, by przypadkiem, w trakcie codziennego blipowego think tanku trafić na wpis (słowo "felieton" nie przechodzi mi przez klawiaturę) jakże adekwatny do braku przejawów agresji, nienawiści, czy - w tym konkretnym przypadku, co najmniej ksenofobii:<br />
<a href="http://r.pinger.pl/ryszardczarnecki.salon24.pl/259901,czy-1-polski-posel-murzyn-poznal-juz-polska-kulture" target="_blank" title="Przejdź do ryszardczarnecki.salon24.pl/259901,czy-1-polski-posel-murzyn-poznal-juz-polska-kulture">ryszardczarnecki.salon24.pl/(…)czy-1-polski-posel-m…</a></span> <span style="font-size: small;"><br />
Sam początek już jest wdzięczny:</span></div><br />
<blockquote><span style="font-size: small;">“<span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif;">Po wyborze na prezydenta Łodzi posłanki PO nowym posłem miłościwie panującej nam Platformy został Murzyn, obywatel Polski rodem z Nigerii pan John Godson</span>.”</span></blockquote><span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;"><br />
<br />
Mistrzostwo: w jednym zdaniu tak podkreślić kolor skóry i podać w wątpliwość polskość posła Godsona. Dalej jest tylko weselej: pan Czarnecki szafując słowem "głupota" opisuje sytuację, w której pan Godson wyraził swój zdecydowany sprzeciw wobec użytego wobec niego powiedzenia "Murzyn zrobił swoje, Murzyn może odejść". To powiedzenie jest wszak takie tradycyjne i polskie! Skoro Godson mieszka w Polsce, powinien je znać, a co więcej - nie oburzać się na nie, "bo to tylko powiedzenie". </span> <span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;"><br />
<br />
Tym, którzy faktycznie tak uważają, zadaję pracę domową: Przedstaw 10 przykładów na nieszkodliwość powiedzeń "Jak się baby nie bije to jej wątroba gnije" oraz "Duch święty rózeczką dziateczki bić każe".</span> <span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;"><br />
<br />
Ale pan Czarnecki łaskawie panu Godsonowi wybaczył, ma też nadzieję, że nowy poseł nadrobi braki w znajomości przysłów i porzekadeł polskich. Może zostanie mu nawet przebaczone opuszczenie frazy "Tak mi dopomóż Bóg" przy zaprzysiężeniu.</span> <span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;"><br />
<br />
Gwoli ścisłości: wielebny John Godson mieszka w Polsce od 1993 roku, w latach 90. był wykładowcą na Politechnice Szczecińskiej i Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jako łódzki radny był jednym z bardziej pracowitych i dostępnych w trakcie konsultacji członków Rady Miejskiej. </span> <span style="font-family: Georgia,"Times New Roman",serif; font-size: small;"><br />
Zresztą, co ja Wam będę, tu jest wszystko:<br />
<a href="http://r.pinger.pl/johngodson.pl/?page_id=4" target="_blank" title="Przejdź do johngodson.pl/?page_id=4">johngodson.pl/?page_id=4</a><br />
<br />
Tak. Pytanie, kto od kogo może się uczyć kultury, pojmowania społeczeństwa obywatelskiego i otwartości na innych potraktuję jako retoryczne. </span>Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-19869992332389400912010-11-08T21:02:00.001+01:002011-02-28T12:50:25.227+01:00Acids!Gdy się idzie na koncert kapeli, na której koncerty chodzi się od kilkunastu lat, z pewnym politowaniem popatruje się na świeżo ulęgłe fanki, co to usłyszały ostatnią płytę w Esce Rock. Ma się ogromną ochotę powiedzieć: "kochanie, byłam z nimi na after party, gdy ty na chleb mówiłaś bep, a na muchy tapty, więc sio mi z tą łapą i nie piszcz mi do ucha!". Zdecydowanie ma się ochotę popełnić jakiś poradnik dla początkującego fana Acid Drinkers.<br />
So, here we go!<br />
<br />
1. Makijaż na koncert to nie jest dobry pomysł, chyba że zamierzasz stać z tyłu widowni w charakterze ozdobnej figurki. Jeśli jednak idziesz w tłum pod scenę, prędzej czy później zdasz sobie sprawę, że jest duszno, unosi się kurz i para, więc pracowity make-up spłynie ci na plecy jeszcze przed pierwszą Popcornową solówką.<br />
2. Glany na koncert wkłada się dlatego, że ludzie DEPCZĄ. Emotrampki zostaw na Tokio Hotel.<br />
3. Z drugiej strony, glany nie służą do tego, by utorować sobie drogę do stania się mistrzem stage divingu. <br />
4. Dobra rada: przyjdź już na support i przyjrzyj się sali. Jeśli tuż przed sceną stoją barierki (a w dzisiejszych czasach stoją zawsze), NIE SKOCZYSZ ZE SCENY. Zatem przeskakiwanie przez barierkę zamiast +10 do lansu da ci kopa od ochroniarza i +10 do siary za wyprowadzenie z powrotem na widownię.<br />
5. Jeśli chcesz popracować nad stylem, przyjrzyj się muzykom. Czy któryś z nich nosi glany z wpuszczonymi nogawkami od bojówek? Nie. Weź to pod uwagę i nie roztaczaj wizerunku nastolatka nękanego w dzieciństwie seansami Akademii Policyjnej.<br />
6. Jeśli nie myjesz włosów codziennie, nie myj ich przed koncertem. Po koncercie przy odrobinie dobrej woli będziesz w stanie ukręcić z nich dready.<br />
7. Jeśli po scenie plącze się techniczny, to nie dlatego, że chce, jak muzycy, pogapić się na pięćset cycków pod sceną. Zapewniam, że widział je nieraz i nie ma kompleksu ulubieńca publiczności. On tam jest po to, by pomóc muzykom przy sprzęcie. Wrzask "wypierdalać" w jego kierunku nie zostanie dobrze odebrany ani przez normalną publiczność, ani przez muzyków. Mind that.<br />
8. Acid Drinkers nie grają emogothżaldupęściskametalu, więc look mrocznej firany nie sprawi, że będziesz bardziej tró i załapiesz się na afterkę z Yankielem. Oni grają radosnego thrasha. RADOSNEGO. Jeśli oderwiesz rozmemłany wzrok od krocza gitarzysty, zobaczysz, jak dobrą zabawę mają przy graniu. <br />
9. Pytanie "Jak się wam grało?" jest dobrym zagajeniem rozmowy po koncercie, ale tylko i wyłącznie pod warunkiem, że nie jest ono wstępem do obszernej ankiety, dlaczego riff z Hot Stuff został zagrany inaczej niż na płycie (niżej podpisana widziała kiedyś Popcorna, poddawanego takiej procedurze. Wzrok miał taki, że nawet najbardziej wsobny autystyk by pojął, że są rzeczy, których porządnym ludziom się nie robi).Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-74642620320516617222010-08-01T22:48:00.002+02:002011-02-28T16:44:01.658+01:00Tramwajarze jeżdżą nocąWeekendy w ostatni piątek miesiąca zaczynają mi się godzinę wcześniej. Zasadniczo chodzę do pracy na godzinę 9:00, by o 17:00 dać skowyt log out, log out, log out! - i poczynić dzidę na wschód. Ze względu na Masę Krytyczną i dobre układy z kierownikiem mogę jednak od czasu do czasu przyjść o godzinę wcześniej i takoż wyjść, by na rzeczoną Masę, rozpoczynającą się o 18:00, spokojnie zdążyć.<br />
Piątek był rozmazany i deszczowy, więc do pracy wzięłam autobus, z pracy również, zdążyłam nawet coś zjeść, przebrać się ze trzy razy i wyruszyć w tempie iście kozackim. Lubię być nieco wcześniej, by rozejrzeć się po ludziach, grzecznie się przywitać ze znajomymi i ogólnie polansować się suknią, figurą i sprzętem.<br />
Zanim wyruszyliśmy, lunęło rzewnie. Załomotała we mnie nawet myśl żałośliwa, że mogłam jednak przyodziać kaloszki, które nabyłam wszak z myślą o tym, że ich ruziowe kropy będą mi pasować do Caliny. W ostatniej chwili wskoczyłam w moje ukochane wysokie trampki. Ruszyliśmy w strugach. Deszcz po chwili uznał, że skoro nas i tak nie zniechęcił, to szkoda wysiłku i przestał padać, więc pod koniec trasy miałam tylko lekko wilgotny płaszczyk w ramionach.<br />
Trasa była bardzo przyjemna, bo szlakiem łódzkich fabryk, do tego dość szerokimi i raczej pozbawionymi szybkiego ruchu ulicami - jechało się raźno, równo, spokojnym, masowym tempem; a do tego stara, ziemio-obiecana Łódź w oglądzie - od tego wszystkiego dostałam tak silnego przypływu endorfin, że wcale nie czułam zmęczenia! (możliwe też, że nabrałam formy, jednak ostatnio sporo jeżdżę, ale radochę miałam nieziemską). MK skończyła się ok. 21:00, jak zwykle. Zweryfikowałyśmy jeszcze z Kotbert i Olą, czy najlepsze zapiekanki są na placu Wolności (stwierdzam z mocą, że w Toruniu na dworcu są lepsze, za to hamburgery!) i powrót już pod osłoną nocy, nadal na endorfinowym powerze i tak zwanej ostrej kurwie.<br />
Urodę Szprota można podziwiać w tym oto albumie:<br />
<a href="http://r.pinger.pl/picasaweb.google.pl/szprotek/Szprower?feat=directlink" target="_blank" title="Przejdź do r.pinger.pl/picasaweb.google.pl/szprotek/Szprower?feat=directlink"></a>http://picasaweb.google.pl/szprotek/Szprower?feat=directlink#5500060840271133586<br />
Wieczorem, zajrzawszy na fujzbuka, poczułam lekki smętek. Mam otóż ekipę w pracy, do której nieco się garnę, ale że siedzimy w dużej sali w open space dość daleko od siebie, a ja jednak jestem nieco nieśmiała i nie umiem się ot, tak do nich wkręcić, to nie bardzo mam jak nawiązać serdeczniejsze więzi. Ujrzałam, że ekipa się bawiła w swoim gronie i zrobiło mi się żal, że mnie to ominęło. Na wysokości zadania stanął Mąż, który serdecznie zaprosił do siebie na sobotni wieczór.<br />
Mąż nie jest moim prawdziwym Mężem. Jest on Mężem Żony, która również nie jest moją prawdziwą Żoną. W dużym skrócie; z Elaine, na początku znajomości, uznałyśmy, że jest stworzona dla mnie na Żonę i że kiedyś wyjedziemy do Irlandii i będzie mi codziennie piekła brownies. Z biegiem lat plan ten stracił na uroku, ale utarło nam się nazywać wzajemnie "Żono" i miewać swoje małe chwile radości zwłaszcza w towarzystwie świeżo poznanym i nieobeznanym z tą historią. A Tomasz kiedyś z Elaine był, zatem jest jej Mężem. Dalej, jak rozumiecie, sprawdziła się zasada "małżonkowie moich małżonek są moimi małżonkami". <br />
W sobotę, po lapidarnym ogarnięciu mieszkania (zaczynam popadać w lekką przedzlotową paranoję, ale don't worry, choćbym sprzątała dwa miesiące, sterylnie to u mnie nie będzie) uznałam, że czas na tramwaj. <br />
Kino w Starym Tramwaju odbywa się co sobotę przy nieużywanej już krańcówce (przystanku końcowym), gdzie dojeżdża przecudnej urody, stary tramwaj. W środku jest nagłośnienie, ścianka pod projektor i zapaleniec wyświetlający filmy, mniej lub bardziej związane ze zbiorowym transportem szynowym i Łodzią. Tym razem czczenie tramwaju było z większą pompą, bo ukazano nam odnowiony po 11 latach remontu tramwaj "Sanok", absolutnie przepiękny, zielony od zewnątrz, w środku wyłożony sklejką i złotawymi uchwytami, po prostu cacuszko. Pomyśleć, że 80 lat temu te cacuszka były codziennością...!<br />
Z zewnątrz "Sanok" wygląda tak:<br />
<a href="http://r.pinger.pl/picasaweb.google.com/brite77/Wydarzenia#5500159275077469090" target="_blank" title="Przejdź do picasaweb.google.com/brite77/Wydarzenia#5500159275077469090">picasaweb.google.com/(…)Wydarzenia…</a><br />
(5 i 6 zdjęcie w Galerii)<br />
Doczytałam się w internecie, że tym razem, z okazji inauguracji "Sanoku" jest planowany przejazd starym tramwajem do Ozorkowa i powrót w środku nocy. Z łaski na uciechę zaproponowałam udział Tomaszowi i oto późnym wieczorem ujrzeliśmy się w pędzącym tramwaju typu 5N, z przygrywającym elektro w odmianie dość dance'owej, średnio znośnej, acz pasującej do atmosfery i głowami wywieszonymi za okno. Obok nas - kolega Witek, któremu przy każdym spotkaniu wypominam, że znam go od 14. roku życia, a który obecnie jest już poważnym wykładowcą i nieco mniej poważnym miłośnikiem starych tramwajów, starego rocka i nieco nowszych motocykli. Prócz tematów tramwajowych, w których jestem laikiem poruszono jednak tak ważkie kwestie, jak różnego rodzaju systemy gier RPG, która muzyka to zło i dlaczego ta bez gitar tudzież portale społecznościowe - zalety i wady z nich wynikające. Dodam pragmatycznie, że całą imprezę opękałam na papierosach, soczku i cukierkach, którymi podkarmiał mnie Tomasz (łiii!).<br />
Przejazd trwał długo, gdyż jak nas objaśnił Witek na tramwajowych imprezach są różnego rodzaju stopy. Był zatem fotostop (chwila dla fotoreporterów), sklepostop (po 23:00 w ozorkowskim społem sklepowa daje od tyłu), fajkostop i sikustop (tych chyba objaśniać nie trzeba). W samym Ozorkowie, w środku niczego, byliśmy tym samym przed godziną 2:00. Tam rozpalono grilla i tramwajowy lud spożył kiełbasy. Witek diabolicznie żuł chrząstki i bluźnierczo wołał musztardy, zaś Tomasz zmienił się w lotofaga i zmysłowo wysysał przyniesione z sobą nektarynki.<br />
Powrót nastąpił nad ranem. Po tak radośnie i oryginalnie spędzonym wieczorze niedziela zaczęła mi się jakoś w południe. Ponieważ pogoda, odpukać, znów się robi upalna, zarządziłam, że wraz z Kotbert udamy się na przejażdżkę rowerową. Trasa w głównej mierze powielała moją drogę z pracy, która uwzględnia zarówno trochę pedałowania po asfalcie, jak i popadnięcie w ostępy leśne. Wycieczka zaczęła się od tego, że Kotbert dostała motylem w twarz, a potem było coraz lepiej. Zgodnie z teorią motyla. Jak ujął nasz wspólny znajomy, Uer, rozjeżdżałyśmy unikalne, postindustrialne tereny rekreacyjne. Tereny te jednak nie były nam dłużne i gdy zabłąkałyśmy się w bezdroża, a za to wielotorza obrośnięte wszelkiego rodzaju chaszczem, najpierw rzucił się na mnie przewrócony słup i huknął w kostkę, potem zaatakowały jadowite mrówy, następnie napatoczył się dół, w który ja wpadłam sobą, a Kotbert rowerem i w końcu wykopyrtnęłam się na jakimś wykrocie, lądując dość miękko, bo w zielsku, ale nie bez uszkodzeń, bo zielsko okazało się być unikalną, postindustrialną jeżyną. Jednym słowem wydostawszy się z tej dżungli byłam bardzo z siebie zadowolonym, zgrzanym jak kurtyzana w konfesjonale, zakurzonym i krwawym upiorem. W bardzo twarzowej chusteczce.<br />
Uznałyśmy po tej wyrypie, że bohaterowie Explorers' Festival to przy nas mięczaki i mogą nam pełzać i lizać!Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-15139682568016787902010-07-26T22:53:00.001+02:002011-02-28T12:52:24.024+01:00Weekend z ekranizacjami PratchettaOd czasu do czasu przeglądając folder "Moje video" stoję w obliczu konieczności odpowiedzi na pytanie "Kiedy ja to, do cholery, zassałam?". Otóż względem filmu "Hogfather" niestety nie jestem w stanie udzielić odpowiedzi. Z daty zapisu pliku wynika, że zrobiłam to w długi majowy weekend, ale przysięgam, nie mam pojęcia, kiedy wykonałam ten klik.<br />
Weekend poświęciłam słodkiemu nieróbstwu jako że wkrótce zaczynają się intensywne dni z przyjazdem Bimbo, zlotem analizatorni Sierżant und Saper oraz wyprawą do Torunia. Zatem nadszedł moment, w którym postanowiłam przejrzeć zgromadzone aktywa elektroniczne i odpaliłam "Wiedźmikołaja".<br />
Ekranizacja udana i będę się upierać dzielić się nią z każdym, kto wyrazi choć umiarkowane zainteresowanie. Są pratchettowskie smaczki, włącznie z Hexem z napisem "anthill inside", cudny epizod z Nobbym, który naprawdę wyglądał, jakby musiał nosić zaświadczenie o tym, że przynależy do gatunku ludzkiego, standardowo fantastyczny Śmierć i generalnie znakomicie oddany Niewidoczny Uniwersytet. Dobra robota, porównywalna poziomem do Koloru Magii - udało się zachować wdzięk i sznyt językowego humoru Pratchetta, nadając postaciom twarze.<br />
Po tej orgii sięgnęłam po "Going Postal" (zachowuję oryginalne tytuły, gdyż i w jednym i w drugim przypadku tłumaczenie nie oddaje uroku oryginału). Z tą pozycją jest tak, że niestety główny bohater nie budzi mojej spontanicznej sympatii. Podobnie zresztą jest z Rincewindem, tchórzem i leniem przebrzydłym. Tu trzeba oddać twórcom filmu, że udało im się osiągnąć podobne - filmowy Moist też mnie irytował. A cóż za cwaniak i paskudny farciarz, takim nie powinno się nic udawać! Tym samym świetna kreacja aktorska, Moist był przekonujący.<br />
Bardzo udanie dopowiedziane zostały inne postaci. Adora z palcatem wygląda tak, że można uwierzyć w emocje Moista wobec niej (wymagające wszak wzięcia zimnego prysznica), pan Pompa, mimo że gumowy nieco, tchnął w golema własne życie, Vetinari i Gilt wprost znakomici. No i absolutnie cudowne postaci epizodyczne, w tym budząca dreszcze Angua i totalny radosny zakwik sprzedawca szpilek o imieniu Dave.<br />
A jeszcze będzie "Równoumagicznienie"! :DSzprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-58625554852916721602010-07-20T21:09:00.003+02:002011-02-28T12:52:58.015+01:00KróciutkoMoje dwa felietoniki dla LodzCycleChic:<br />
<a href="http://lodzcyclechic.com/felietony/szprota/cycle-chic/">O ubiorze na rower</a><br />
<a href="http://lodzcyclechic.com/felietony/szprota/1810/">O kołogzystencji</a><br />
<br />
<br />
I nowe cudo Skunk Anansie:<br />
<object height="385" width="640"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/IP4EKhcuBCg&hl=en_US&fs=1"><param name="allowFullScreen" value="true"><param name="allowscriptaccess" value="always"><embed src="http://www.youtube.com/v/IP4EKhcuBCg&hl=en_US&fs=1" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="640" height="385"></embed></object><br />
<br />
Jest dobrze!Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-49168342315261383952010-06-27T19:21:00.001+02:002011-02-28T12:53:53.979+01:00<b>Prędkość ucieczki</b> (zwana też <b>drugą prędkością kosmiczną</b> oznaczana <b>V<sub>II</sub></b>) <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Cia%C5%82o_niebieskie" title="Ciało niebieskie">ciała niebieskiego</a> jest to minimalna <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Pr%C4%99dko%C5%9B%C4%87" title="Prędkość">prędkość</a> początkowa (startowa) jaką musi mieć obiekt, aby mógł oddalić się dowolnie daleko od tego ciała.<br />
Po wystartowaniu obiektu z prędkością równą prędkości ucieczki nie trzeba w dalszym ciągu dostarczać <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Energia_%28fizyka%29" title="Energia (fizyka)">energii</a> w celu podtrzymania ruchu (z wyjątkiem energii na pokonanie <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Op%C3%B3r_ruchu" title="Opór ruchu">oporów ruchu</a>, np. oporu <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Atmosfera" title="Atmosfera">atmosfery</a> czy <a class="mw-redirect" href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Materia_mi%C4%99dzygwiezdna" title="Materia międzygwiezdna">materii międzygwiezdnej</a>), gdyż w miarę oddalania się obiektu od ciała niebieskiego wartość prędkości ucieczki maleje dążąc do 0. Obiekt o początkowej prędkości równej prędkości ucieczki pomimo ciągłego zmniejszania swojej prędkości wynikającego z poruszania się <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_op%C3%B3%C5%BAniony" title="Ruch opóźniony">ruchem opóźnionym</a> w każdej chwili będzie miał prędkość równą prędkości ucieczki dla aktualnej odległości od ciała niebieskiego.<br />
W praktyce prędkość startowa powinna być większa niż prędkość ucieczki lub powinno się dostarczać dodatkową energię w trakcie ruchu pozwalającą na pokonanie oporów materii. Jeśli jednak uwzględni się <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Ruch_obrotowy" title="Ruch obrotowy">ruch obrotowy</a> <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Planeta" title="Planeta">planety</a> wokół własnej osi, można, wystrzeliwując rakietę z obszarów okołorównikowych, wykorzystać <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Energia_kinetyczna" title="Energia kinetyczna">energię kinetyczną</a> ruchu obrotowego do zmniejszenia prędkości startowej, podobnie jak to ma miejsce przy wprowadzaniu satelity na <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Orbita" title="Orbita">orbitę</a> wokół planety. Właśnie z tego powodu wszystkie <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Kosmodrom" title="Kosmodrom">kosmodromy</a> na Ziemi lokowane są na małych <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Szeroko%C5%9B%C4%87_geograficzna" title="Szerokość geograficzna">szerokościach geograficznych</a>. Stąd też, ponieważ Europa leży daleko od <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/R%C3%B3wnik" title="Równik">równika</a>, <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Europejska_Agencja_Kosmiczna" title="Europejska Agencja Kosmiczna">Europejska Agencja Kosmiczna</a> wystrzeliwuje swoje rakiety z terytorium <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Gujana_Francuska" title="Gujana Francuska">Gujany Francuskiej</a>.<br />
Prędkość ucieczki dla grawitacji <a href="http://pl.wikipedia.org/wiki/Ziemia" title="Ziemia">Ziemi</a> z jej powierzchni wynosi 11,2 km/s.<br />
za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pr%C4%99dko%C5%9B%C4%87_ucieczki<br />
<br />
<br />
<object height="385" width="480"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/zRvPoCWElOc&hl=en_US&fs=1&"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/zRvPoCWElOc&hl=en_US&fs=1&" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="480" height="385"></embed></object>Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-80616257029945979912010-05-28T16:50:00.002+02:002011-02-28T12:54:25.184+01:00Dziś Masa KrytycznaDla mnie, oprócz tego, że jest ona pokojową manifestacją obecności rowerzystów w mieście, jest również świętem Cycle Chic'u.<br />
Cycle Chic, czyli jakbyśmy powiedzieli po polsku Rowerowa Elegancja, to zjawisko znane, odkąd ludzkość zaczęła jeździć na rowerach, niemniej dopiero w 2006 roku duński fotograf Mikael Colville-Andersen użył tego sformułowania na galerię z szykownymi dziewczętami na rowerach umieszczoną w serwisie flicr. Ideą zjawiska jest utrwalenie roweru jako stałego środka transportu miejskiego. Jazda na rowerze nie wyklucza stroju biurowego, elegancji, kobiecości tudzież męskiego sznytu. W toku rozwoju tego sposobu poruszania się rower stał się elementem dyscypliny sportowej i utrwalił się jako środek transportu dla osób o wysokiej kondycji, sporych dochodach i zacięciu wyścigowym. Tymczasem w ideę Cycle Chic wpisuje się jazda spokojna, z czasem na podziwianie miasta i z uwzględnieniem, że do pracy nie bardzo wypada wbiec w lajkrowych majtach z pieluchą i zaciekami na plecach.<br />
Oczywiście za tą ideą idzie lobbying na rzecz rozwoju infrastruktury ścieżek rowerowych w mieście i generalnie zauważenia rowerzysty jako pełnoprawnego uczestnika ruchu. Wzorem są zachodnie miasta, jak Berlin, Kopenhaga czy mój ulubiony Amsterdam.<br />
Prócz warstwy ideologicznej zjawisko ma nader istotną warstwę estetyczną - elegancki, miejski rower pobudza fantazję odzieżową. Kto powiedział, że w spódnicy lub na obcasach na rowerze wygląda się śmiesznie, niech zajrzy na bloga Wićki <a href="http://r.pinger.pl/lodzcyclechic.blogspot.com" target="_blank" title="Przejdź do lodzcyclechic.blogspot.com">lodzcyclechic.blogspot.com</a>. Osobiście uwielbiam i staram się wzorować na pomysłach niektórych dziewcząt.<br />
<br />
PS Informacje na temat powstania zjawiska i jego historii zaczerpnęłam również z w/w bloga.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com5tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-40562040833065690202010-04-29T23:12:00.005+02:002011-02-28T12:55:07.155+01:00Szanowni państwoZ niekłamaną dumą przedstawiam swój najnowszy nabytek, czyli Calineczkę:<br />
<br />
<a href="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDqibYwaal-AK8EvsS_yEm8yoKaE3LR8BH7b2BoS2d4fus2aXKmsLUewKdiffEDCyyK5j3Eoh-7CdLUld-Ix7501K9mdb9vW2RPvsQeV0BqdzR7oVUDFVaF-bZRk6UpMt0wSTNaaXnz3TT/s1600/DSC02767_res.jpg" onblur="try {parent.deselectBloggerImageGracefully();} catch(e) {}" style="font-style: italic;"><img alt="" border="0" id="BLOGGER_PHOTO_ID_5465671152820607874" src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiDqibYwaal-AK8EvsS_yEm8yoKaE3LR8BH7b2BoS2d4fus2aXKmsLUewKdiffEDCyyK5j3Eoh-7CdLUld-Ix7501K9mdb9vW2RPvsQeV0BqdzR7oVUDFVaF-bZRk6UpMt0wSTNaaXnz3TT/s320/DSC02767_res.jpg" style="cursor: pointer; height: 240px; width: 320px;" /></a><br />
<span style="font-style: italic;">photo by Kotbert</span><br />
<br />
Rower nabyty za pośrednictwem sklepu LodzCycleChic (ul. Lipowa 57) prowadzonego przez Witka. Calineczka jest różowa, delikatna i słodka - bardzo miły, miejski rowerek do lansowania się na Masie Krytycznej i weekendowej jazdy (acz jeździ się na niej tak wygodnie -wyprostowana sylwetka! - że nie wykluczam i codziennej).<br />
<br />
Docelowo będzie mieć koszyki i dobrane kolorystycznie rączki od kierownicy i pedały. A mnie z moją ostatnią jazdą na fiolet nietrudno będzie się ubrać pod kolor ;)Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-83525131484760140142010-04-18T22:43:00.003+02:002011-02-28T12:56:00.028+01:00Kwietniowe dni...będą mi pachnieć Black XS, słodko-pieprzowo i dość mocno, brzmieć "Watch Out" Chrisa Cornella (stał się ofiarą mojego aktualnego celebrity crush'u), czuć sztywnymi od żelu coraz dłuższymi włosami i wyglądać, jak od kilku miesięcy, głównie w fiolecie.<br />
<br />
O żałobie nie wypowiadam się, nadmienię tylko, że dla mnie był to generalnie czarny tydzień, bo prócz pasażerów Tupolewa zmarł w tych dniach Malcolm McLaren i Peter Steele, więc zdecydowanie mam dość śmierci osób, o których się myśli jak służąca u Kossaków "Ja wiem, że wszyscy umierają, ale żeby oni też...?"<br />
<br />
Wiosna jest dość chłodna, ale dzięki temu jest wiosną w pełni, nie zaś kilkoma dniami przejściowymi między zimą a latem, jak to ostatnio bywało. Dopiero dziś się przydarzył jeden z cieplejszych dni, który uświetniłam miłym spacerkiem do kroćset i z powrotem w towarzystwie Kotbert. Marszruta nasza była zdecydowanie trasą pijanego zająca przez Julianów i Marysin. Na spacerze uwzględniono rozpłaszczonego psa, który po sfotografowaniu przez Kotbert uciekł lamentując, zadziwiającą różnorodność psich szczekań - jeden piesek zdecydowanie odchrząknął, zanim się zabrał do dzieła, zaś inny miał czkawkę - oraz interwencję straży pożarnej. Ostatnio mam ślepe szczęście do oglądania działań służb publicznych, bo w czwartek z kolei tuż przed moim zachwyconym obliczem policja pojmała niedużego, białego dresiarzyka ze znakiem drogowym w ręku (usiłował się zachowywać jakby to nie było jego, tylko tak tu leżało).<br />
Trasa nasza wiodła między innymi po nasypie kolejowym, przy czym Kotbert zaraziła się ode mnie niewywieraniem żadnego wpływu i mimo ich stanowczych żądań żaden pociąg nie przejechał. Z takiegoż to miejsca widokowego oglądałyśmy dzielnych strażaków, którzy nie szczędzili trudu w gaszeniu podpalonych traw i nawet przez chwilę miałyśmy zamiar brawurowo zbiec po nasypie i pogratulować panom udanej akcji. Pomysł zarzuciłyśmy w obliczu braku czirliderskich pomponów, bez których, uznałyśmy, nie wyglądałybyśmy wiarygodnie.<br />
Zahaczyłyśmy również o stację Radegast, które to miejsce mnie nieodmiennie fascynuje. Złożyłam zatem obietnicę odbycia mhrocznego spacerku w tamtą okolicę po zmierzchu i nawet pozyskałam deklarację, że będę mieć towarzystwo (!).<br />
<br />
Ponadto z dumą obwieszczam, że nabyłam bilety na Open'er, na 3.07 - będą bowiem grać Skunk Anansie (i Gorillaz).Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-73410379950102753462010-04-05T22:16:00.003+02:002011-02-28T12:57:45.017+01:00No dobraJak się człowiek - czyli Szprota - rozmienia na drobne po fujzbukowych statusach, co oczywiście jest bardzo przyjemne, zabawne i interaktywne - to jakoś parcia na pisanie bloga jest mniej. Zwłaszcza że w osobiste ewenementy moje życie uparcie nie obfituje, w pracy stabilnie i nieźle, a nawet nieźlej (rzadziej irytują mnie ci, którzy mieli taki zwyczaj jeszcze kilka miesięcy temu, nie wiem, czy przywykłam, czy po prostu lepiej poznałam) i generalnie nie szło pisać.<br />
<br />
Zaś zrzutu z ostatnio obejrzanych filmów nie czynię, gdyż do Alicji chciałam się przygotować przeczytawszy najpierw książkę. Nie przeczytałam. Wspomnę więc, że wyszedłszy z kina uczucia miałam mocno mieszane. Z jednej strony, szalałam, zwłaszcza nad stroną wizualną, z zachwytu - piękny Kapelusznik, piękna Królowa Kier, piękny jej zamek. Co do filmu... hm. Wiem, że Burton o Alicji wiedział mnóstwo, chwyta tę jej podwójność baśni dla dzieci i surrealizmu dla dorosłych, więc to, co obejrzałam, musiało wynikać z którejś z dwóch przyczyn: albo ja Alicję rozumiem inaczej, bardziej alegorycznie i onirycznie, albo film był jednak efektem consensusu pomiędzy wyobraźnią i rozumem Burtona a wytwórnią Disneya. Gdyż obejrzałam film jeszcze bardziej dla dzieci niż Charlie i Fabryka Czekolady (w Charliem była jakaś przyjemna groteska, której w Alicji mi zabrakło). Oczywiście w filmach dla dzieci nie ma nic złego, a film dla dzieci bez gromady gadających zwierzaków jest wręcz przyjemną odmianą, ale Alicja jest cudowna właśnie dlatego, że nie jest wyłącznie dla dzieci. Nie ma questowej konstrukcji, a przeważającym doznaniem bohaterki nie jest poczucie obowiązku spełnienia misji, a nieadekwatność względem świata, w którym się znalazła.<br />
No i masakrycznie dopowiedziany do ostatniego szczegółu happy-end, a fuj, a błe.<br />
Tłumaczę sobie, że Burton zarobi na Alicji tyle, by nakręcić jakiś mniej kasowy, mroczny film z dużą ilością krwi, zębatych kółek i tercetem Rickman-Bonham Carter - Depp w rolach głównych.<br />
<br />
Nadmienię, że byłam również na Avatarze, film jak główny bohater, bardzo śliczny, bardzo głupi, Cameron jak zwykle nie wiedział, kiedy skończyć i przeciągnął film ponad miarę. Wizualnie wymiata, ale osobiście lubię obejrzeć film po to, by poznać jakąś historię: jej sposób opowiadania zależy ex definitione od obrazu, ale to jednak opowieść jest nadrzędna, nie ów obraz. Niewykluczone, że właśnie dlatego znajduję upodobanie w prostych, rozrywkowych filmach typu Tomb Raider, w których od zagłady świata dzielą nas precyzyjnie odmierzane sekundy, a dzielna i śliczna Lara biega po maskach samochodów i głowach terakotowych rycerzy, skacze o tyczce do samolotu, trafia szybując ze spadochronem w maleńką łódkę i wyczynia mnóstwo pomniejszych cudowności. Przynajmniej nie udaje czegoś, czym nie jest: miał być film o fenomenalnej postaci z gier komputerowych i jest, czego chcieć więcej.<br />
<br />
W ostatnich dniach pozyskałam kilka klasycznych filmów o Draculi, niewykluczone więc, że poczynię jakieś głębsze studium. Trzeba dać jakąś przeciwwagę dla "New Moon"...Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-90470450141676093732010-02-27T22:48:00.003+01:002011-02-28T13:01:14.456+01:00Zasłużony urlopW dziwnej może porze, ale wyznam, że lubię mieć wolne na przedwiośniu. Latem i tak - o ile wszystko dobrze pójdzie - wyrwę się do Gdyni z Kotbertem i Karoliną - a że od tego roku mam już 26 dni urlopu, więc wreszcie jest czym zarządzać.<br />
<br />
Urlop postrzegam jako wysoce zasłużony, gdyż pomimo niedostania się do programu, do którego assesment miałam w listopadzie - otrzymuję coraz więcej zadań i generalnie staję się co najmniej jednym z palców prawej ręki mojego kierownika. Najprawdopodobniej jednak nie środkowym.<br />
<br />
W paru słowach: latem 2009 uległo zmianie prawo telekomunikacyjne. Zobowiązuje ono teraz operatora do utrwalania wszelkich dyspozycji zmian w umowie pomiędzy abonentem a usługodawcą. Innymi słowy mamy praktycznie 100% zgrywalności rozmów z konsultantami. Klienci już to wiedzą i powołują się na rozmowy przy zgłaszaniu reklamacji, co pociąga za sobą obowiązek odsłuchania takiej rozmowy. A że są to rozmowy sprzedażowe, najczęściej nie trwają minuty czy dwóch. Do mnie należy wyszukiwanie tych rozmów w specjalnej bazie danych (zarówno konsultantów biura obsługi, jak i zewnętrznych call centre), udostępnianie ich reszcie zespołu, a w skrajnych przypadkach (czyli wyjątkowo długich rozmów) także odsłuchiwanie ich i streszczanie koleżankom bądź kolegom z zespołu.<br />
<br />
Tak naprawdę to ja to cholernie lubię. Lubię wyszukiwanie, nie przeszkadza mi słuchanie rozmów, mam wrażenie, że dystans, jaki zaczęłam w sobie niechcący budować (że hoho, konsultant ds reklamacji to już nie byle kto w porównaniu do konsultanta ze słuchawek) szczęśliwie się zmniejsza, jestem bliżej realnego kontaktu z klientem nie musząc jednocześnie samodzielnie go nawiązywać.<br />
<br />
Ale nie da się ukryć, że jest to sporo pracy, a pisma rozpatruję normalnym trybem. Tak więc urlop mi się przyda, bo jednak czułam się już spięta i poirytowana tym, że omamuniu, nie wyrabiam się.<br />
<br />
W tym zagonieniu mam teraz tak słaby kontakt ze swoimi emocjami, że właściwie dopiero zupełnie niedawno, w obliczu zaskakujących wydarzeń u moich bliskich, udało mi się skonstatować, że tak, latem zeszłego roku przeżyłam jakieś mocne zauroczenie, które było o tyle istotne, że pokazało mi część mnie, której w sobie nie podejrzewałam i z którą chciałabym poeksperymentować - zaś na jesieni równe mocne rozczarowanie nagłym odrzuceniem. Nie wykluczam, że dotychczas nie przepracowałam swojego gniewu, ale przynajmniej już wiem, z czego się on wziął.<br />
<br />
Plan na urlop: wycinam kaszaka z policzka, idę do fryzjera (albo się nieco zapuszczę może...?), ale na pewno coś zrobię z włosami, przyjedzie mi znów Bimbo, być może wybierzemy się razem do Torunia. Poza tym muszę gdzieś pójść poskakać. No i pozaglądać Maksymowi w łańcuchy, linki i oponki, bo mam mocne postanowienie pojeździć w tym roku bardziej niż w zeszłym - w okresie śniegów i mrozów obiecałam sobie solennie uniezależnić się od komunikacji zbiorowej w aktualnym wydaniu tak, jak to tylko możliwe.<br />
<br />
Tymczasem: ptasie (w wersji easy, bo milkowe waniliowe, najprostsze do wchłonięcia), grzeje mnie elektryczny piecyk (węglowy popsuty i instalacja dopiero w poniedziałek) i sama nie wiem, co zrobię z tak przyjemnie rozpoczętym wieczorem. Może coś obejrzę. Albo pogram. Albo poczytam Muminki.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-72780326672445633742010-02-16T22:11:00.001+01:002011-02-28T13:02:28.866+01:00Najemsze z emobo przecież<br />
przejść przez bagno suchą stopą i jeszcze kałuże przeprosić stopami - da się tak?<br />
chyba tylko wtedy gdy słońce wrzeszczy wśród liści<br />
śni się żółcią w miejscach na błękit<br />
wystarczy ogryźć paznokcie do pięści<br />
drażniące sekundy tańca reklamówki - jeśli widziałeś ten film, umiesz zabijać<br />
a gdy huragan jest z południa to każda łza pachnie powrotemSzprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-80061340180056603482010-01-24T18:06:00.004+01:002011-02-28T13:03:37.313+01:00Dżezi Aspi<span style="font-style: italic;">Zespół Aspergera</span><br />
<span style="font-style: italic;">Zaburzenie to obejmuje przede wszystkim upośledzenie umiejętności społecznych, trudności w akceptowaniu zmian, ograniczoną elastyczność myślenia przy braku upośledzenia umysłowego oraz szczególnie pochłaniające, obsesyjne zainteresowania, natomiast rozwój mowy oraz rozwój poznawczy przebiega bardziej prawidłowo w porównaniu do autyzmu dziecięcego. Głównymi kryteriami różnicującymi ZA od autyzmu głębokiego są: brak opóźnienia rozwoju mowy i innych istotnych jej zaburzeń uniemożliwiających logiczną komunikację, prawidłowy rozwój poznawczy.</span><br />
(za wikipedią)<br />
<br />
W dużym skrócie osoby z ZA są kompletnie nieempatyczne i aspołeczne przy jednocześnie wysoce rozwiniętych umiejętnościach w danej dziedzinie; ze względu na bliską autyzmowi potrzebę ścisłych schematów i struktur: najczęściej dziedzinie powiązanej z liczbami i analitycznym myśleniem. Oczywiście szalenie upraszczam, więc jeśli jest na sali psychiatra lub aspergeryk, proszę o druzgocące sprostowanie.<br />
<br />
Powyższa charakterystyka pasuje do postaci, które od jakiegoś czasu jest nam dane oglądać na mniejszych lub większych ekranach. Najbliższy, najbardziej nasuwający się przykład to oczywiście Dr House, geniusza diagnostyki i maksymalnego loosera społecznego. Trudno o bardziej niezdarną postać w relacjach międzyludzkich i choć kochani Amerykanie dolepili do tego trudne dzieciństwo i psychopatycznego ojca (a dziadek Freud znów się w grobie przewraca), równie dobrze można stwierdzić, że House pod tym względem jest upośledzony, tak jak jest wybitnie uzdolniony pod względem spostrzegawczości i umiejętności kojarzenia z pozoru odległych faktów.<br />
Nie sposób przeoczyć, że wyżej wskazane zdolności są również cechami dobrego detektywa i na pewno niejeden z wielbicieli House'a zaobserwował jego podobieństwo do Sherlocka Holmesa.<br />
<br />
Sherlock Holmes ostatnio zaatakował kino z jakże zachęcającym dopiskiem "Koniec grzecznych detektywów". Przyznam, że to hasło, jak i trailery nie zachęcały: obawiałam się wręcz, że otrzymam film akcji w wersji kostiumowej, w którym główny bohater tylko przypadkiem ma na imię tak samo, jak postać z opowiadań Sir Arthura Conan Doyle'a. Wystarczy jednak odrzucić przyzwyczajenie do kanonu dotychczasowych ekranizacji i przypomnieć sobie, że Sherlock, prócz swego geniuszu obserwacyjno-dedukcyjnego był również morfinistą, bokserem i abnegatem oraz socjopatą. W ekranizacji Guya Ritchiego mamy więc znów zaplutego, niedogolonego aspergeryka, który przed ostatnią rundą bokserską analizuje sekwencję ciosów tak, by doprowadzić przeciwnika do nokautu. Sherlock się przybrudził i odbrązowił - i wyszło mu to na dobre: zapewnia godziwą dwugodzinną rozrywkę bez udawania, że jest czymkolwiek więcej (o co we współczesnym filmie trudno, gdy kino sensacyjne wplata wątki romansowe, zaś SF usilnie i zaparcie zastanawia się nad kondycją ludzkości, nieustająco robiąc sobie dobrze, przysrywając przy tem marmurem).<br />
<br />
Zaznaczę tu, że bycie aspołecznym geniuszem nie jest wyłącznie domeną panów (chociaż w opinii społecznej najpewniej im to bardziej uchodzi). W zeszłym roku została zekranizowana trylogia Millenium na podstawie powieści Stiega Larssona. Przyznam się od razu, że czytałam i oglądałam wyłącznie pierwszą część, co oznacza najprawdopodobniej, że najlepsze już za mną. Na pewno też narażę się miłośnikom prozy Larssona pisząc, że film moim zdaniem jest lepszy niż książka. Niemniej, i tu, i tu występuje postać Lisbeth, genialnej hakerki, która włącza się do śledztwa i dzięki swoim zdolnościom zasadniczo przyczynia się do rozwikłania zagadki. Zrażenie do siebie wszystkich z wyjątkiem głównego bohatera zawarte w pakiecie. All inclusive.<br />
<br />
Aspi jest dżezi. Lubimy postaci wybitne, które dla równowagi nie radzą sobie w dziedzinie, która potencjalnie jest do opanowania przez wszystkich: relacji społecznych. Lubimy małych bogów, którzy dzięki swym zdolnościom przejmują odpowiedzialność i potrafią wyzwolić się z lęku o akceptację grupy. Lubimy ich w końcu dlatego, że ich kompletna nieumiejętność zachowań dyplomatycznych jest bardzo odświeżająca w czasach, gdy spora część naszych zachowań społecznych przeniosła się na słowo pisane, co często pozbawia nas szans rozpoznania, kiedy jesteśmy fałszywie komplementowani lub zwyczajnie oszukiwani. Tęsknimy za ich szczerością. Nie pamiętając oczywiście, jak bardzo potrafi być bolesna.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-90678412511678233282010-01-01T22:12:00.003+01:002011-02-28T13:04:59.792+01:00Jem pyszności, jestem on-line cały dzień i tarzam się w stanikachJeśli jaki Nowy Rok taki cały rok, to zapowiada się nieźle.<br />
<br />
Okres okołoświąteczny urozmaiciła mi wizyta Bimbo, którą poznałam zasadniczo poprzez forum fanek Małgorzaty Musierowicz, które to forum częściowo przeniosło się na fujzbuka obrastając w różnego rodzaju podgrupy wzajemnej adoracji, a dzięki zlotom, głównie w niedalekiej stolicy, dało się i poznać w swej niezaprzeczalnej krasie w tzw. realu. Bimbo przylgnęło do nas, łódzkich wiedźm, z wzajemnością, dzieląc z nami zamiłowanie absurdu, szyderę i porównywalne z kotbercim mistrzostwo w czynieniu katastrof. Jej wizyta była zatem tylko kwestią czasu.<br />
<br />
W dzień jej przyjazdu niebo płakało ogniem i śniegiem, a ptaki zamarzały w locie. We were warned that huge distaster is coming (to town). Następnie pojawił się wir towarzyski, udostępniałam Bimbo w domu lub na mieście i właściwie nawet żałuję, że nie zaczęłam pobierać opłat za bilety wstępu. Tym samym w ciągu tych omal dwóch tygodni mogę wymienić może ze trzy wieczory, podczas których nie gościłyśmy lub nie gospodarzyłyśmy, tylko grzecznie czytałyśmy książki lub oddawałyśmy się dyskusjom ogólnospołecznym podczas seansów True Blooda (Bimbo jest siódmą zainfekowaną przeze mnie osobą, jeśli chodzi o perypetie Sookie Stackhouse. Zamierzam dobić do dziesięciu, licząc na jakieś trofeum). Jednym słowem po intensywnym okresie w pracy intensywny okres towarzyski.<br />
Nadmienię, że jestem zaskoczona tym, jak bezkonfliktowo mieszkało mi się z nią. Wcześniejsze doświadczenia - z Luc'em, jego mamą i moimi rodzicami, bo z tymi osobami mieszkałam dłużej niż podczas urlopów - kazały mi sądzić, że jestem upierdliwą babą, która bałagani i utrudnia. Niewykluczone, że jestem, ale Bimbo ani chwili nie dało poznać po sobie, że jej to przeszkadza. Z drugiej zaś strony, po wielu latach mieszkania samotnie obecność innego domownika napawała mnie strachem, że i mnie będzie coś przeszkadzać. Tymczasem czułam się z nią całkowicie swobodnie. Na pewno w dużej mierze jest to kwestia tego, że Bimbo jest dużą dziewczynką, która umie sobie sama zorganizować zajęcia i nie trzeba nad nią skakać i zgadywać jej myśli.<br />
<br />
A teraz ciut mi pusto bez niej, gdy po powrocie z pracy ryczę sztandarowe "honey, I'm home!" i odpowiadają mi wyłącznie koty!<br />
<br />
Sylwester bardzo przyjemny. Po zeszłorocznym, dość miłym, ale wspominanym przeze mnie bez większego entuzjazmu, pojawiła się refleksja, że z wiedźmami en masse sensy mają sabaty. Natomiast ciąganie do tego towarzystwa panów, zwłaszcza dość introwertycznych, jak H8red czy Maciek B. nie ma większego sensu, bo my, panie, wprawdzie paplemy sobie radośnie w swym gronie, ale panowie jednak się mniej lub bardziej demonstracyjnie nudzą, co, jak mogę sobie wyobrazić, jednak kładzie się cieniem na radości z paplaniny. Mnie by się kładło, gdyby mój chłop się nudził.<br />
<br />
Tym samym stało się oczywistym, że Sylwester w podgrupach, tym bardziej, że jakkolwiek mamy mnóstwo mnóstw wspólnych, różnimy się podejściem do tej imprezy. Ja lubię, tak jak lubię wszelkie imprezy okolicznościowe, gdy mogę wyskoczyć z wygodnych, aktualnie ukochanych spodni i przyodziać na ten przykład sucze kozaczki i kusą kieckę, potańczyć, spotkać się z innymi ludźmi niż na codzień, choć nie mam parcia na imprezę w lokalu i przymusu pozyskania zaproszenia na jakiś wywalony w kosmos bal. Część dziewczyn nie przepada, już to ze względu na owczy pęd świętowania jakże przecież umownej daty, już to z potrzeby kontestacji lansu.<br />
<br />
Zatem Kotbert przychyliła mi nieba i zaprosiła do swojego brata jako towarzyszkę jej, H8reda i Karoliny. Strzał w dziesiątkę. Było z kim się pośmiać, z kim potańczyć i z kim pogadać. A nawet z kim przeraźliwie zafałszować hymn brytyjski z Human Traffic, bo to jednak mam jakiś imperatyw, by pod gorejącym fajerwerkami niebem, wśród huku petard, oparów szampana (i coli!) zaryczeć ochryple "I'm trying to be myself, understand everyone, it's a mission and a half"...<br />
<br />
Nie życzę, aby ten rok był lepszy od poprzedniego, bo to sugeruje, że dla składającego życzenia miniony rok nie był udany. Mój był. Zatem: niech będzie dobry.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-25939395082156132092009-12-14T22:10:00.003+01:002011-02-28T13:05:49.626+01:00Postuluję, aby święta były w tym tygodniuPrzydałby mi się odpoczynek.<br />
<br />
Przez ostatnie trzy tygodnie odpracowywałam nadgodziny, obowiązkowe dla wszystkich pracowników naszej sekcji. Ot, firma zafundowała prezent na mikołajki. Ale bony też dała, więc nie komentuję tego szerzej.<br />
Niemniej przywykłam do tego, że za trzy piąta robię log out, pędzę na 87, spotykam na przystanku kolegę Radzia, któremu regularnie nie przyjeżdża 83; mówię zaklęcie "no, to teraz może już przyjechać" i wierzcie lub nie, ale przyjeżdża. To musi być jakaś magia, bo gdy Radzia nie spotykam bądź nie wypowiadam zaklęcia, 87 ukazuje najbardziej łódzkie oblicze MPK i przepada w tajemniczych okolicznościach.<br />
<br />
Zatem gdy nie było mi to dane, bo to albo zostawałam dłużej, albo przyjeżdżałam wcześniej, a często i jedno i drugie, miałam w sobie małą skrzywdzoną dziewczynkę z ciężką pretensją do świata jako takiego. Jeszcze większą niż zazwyczaj. Doznałam też czegoś na kształt absolutnego szczęścia, gdy po skrupulatnym uzupełnieniu zeszyciku obecności wyszło na jaw, że wspomniana pańszczyzna już za mną.<br />
<br />
Szarówa sponurza Szpro. Wstawanie przed wschodem słońca, wychodzenie z pracy po jego zachodzie, wichry porywiste tudzież ołowiane niebo - nic tylko położyć uszy po sobie, wyciągnąć pysk do księżyca i zawyć przeciągle. Nie lubię listopada i grudnia, mimo imienin, mikołajek, gwiazdek i innych prezentowych ewenementów; nie lubię, bo nie ma słońca ni ciepła. Toteż dziś nawet się nieco ucieszyłam na spadły śnieg, boć zawsze to jaśniej. I istotnie, ciut większego powera mam.<br />
<br />
Rzeczona szarówa i wzmiankowane nadgodziny niemniej przyczyniły się do nadszarpnięcia moich nerwów i udało mi się wykonać tak miłą awanturkę w pracy, że mój kiero uznał za stosowne podjąć interwencję. Przyjęłam na klatę, zdobną prawdopodobnie w pollyannę i postanowiłam nosić persen w torebce, tak na wszelki zaś. Zyskałam dzięki niej (awanturce, nie pollyannie i torebce) miły kawałek Żywiołaka w telefonie pod wszystko mówiącym tytułem "Dzika femina" (yeaah!) oraz komentarz "To może nie róbmy tej wigilii pracowej, bo jeszcze Kaśka zacznie talerzami rzucać". Do kroćset, jak ostatnio mawia Miau, talerzami pirzgam wyłącznie niechcący.<br />
<br />
Tymczasem w weekend szykuje mi się zlot gwiaździsty z udziałem Bimbo, Filifionki i Paulinki, zatem najbliższe dni spędzę na lekkiej tremie i być może nawet - sprzątaniu.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-66259414409964941122009-11-22T12:59:00.008+01:002011-02-28T13:07:02.371+01:00AC piorun NR<span style="font-style: italic;">Termin Assessment Centre - także centrum / ośrodek ocen - funkcjonuje najpowszechniej w dwóch znaczeniach:</span><br />
<br />
<span style="font-style: italic;"> * jako określenie różnych ćwiczeń symulacyjnych, scenek, różnych zadań i ćwiczeń praktycznych (prawidłowym określeniem byłyby tu elementy Assessment Centre), oraz</span><br />
<span style="font-style: italic;"> * jako określenie na całą procedurę selekcji, w której integralnym elementem są wcześniej wspomniane ćwiczenia, ale też rozmowa kwalifikacyjna, analiza aplikacji czy sprawdzenie referencji.</span><br />
<br />
<span style="font-style: italic;">Najważniejszy element Assessment Centre - oprócz ćwiczenia samego w sobie - to asesorzy, czyli bezstronni obserwatorzy oceniający uczestników ćwiczeń. Zazwyczaj jest to trzyosobowa komisja odpowiednio przeszkolonych „oceniaczy” dysponujących takimi samymi kryteriami i kartami do oceny uczestników. Taka procedura zapewnia dużą obiektywność ocen i ich niezależność od indywidualnych gustów i przekonań asesorów</span>. (Za Wiki)<br />
<br />
W mojej praktyce wyglądało to tak, że na warszawski geograficzny odpowiednik łódzkiego Teofilowa zaproszono grupę 12 osób, podzieloną w trakcie badania na dwie podgrupy, które poddano ośmiogodzinnemu maratonowi. Na maraton składały się:<br />
1. Analiza przypadku - trzeba było spośród czterech potencjalnych kontrahentów wybrać co najmniej jednego przy założeniu konkretnej polityki firmy i jej zasobów ludzkich.<br />
2. Prezentacja - zaprezentowanie tegoż wyboru wraz z uzasadnieniem.<br />
3. Dyskusja - klasyka, omówienie 5 przypadków z poszukiwaniem rozwiązania danego problemu w ciągu trzech kwadransów, czyli jakieś 9 minut na każdy przypadek, co przy sześciu osobach dało mordercze tempo<br />
4. Dokumenty na biurku - osoba, która mam zastąpić nagle wyjeżdża, ja jestem tuż przed urlopem i muszę uporządkować pozostawione przez nią papiery wg hierarchii ważności, rozdysponować wg nich zadania, poumawiać spotkania celem przekazania tego mojemu zastępcy<br />
5. Analiza danych: czyli wykresiki i tabelki, na podstawie których odpowiadałam na pytania z testu<br />
6. Dyskusje z podziałem ról: firma dostała dodatkowa kasę, każdy uczestnik dyskusji reprezentuje inny dział w tej firmie, każdy chce uszarpać trochę z tej kwoty, a kołderka, rzecz jasna, jest za krótka. Trzeba osiągnąć consensus.<br />
Jestem dobrej myśli, sądzę, że najlepiej mi poszły dokumenty na biurku i pierwsza dyskusja; nie najgorzej najtrudniejsza dla mnie prezentacja po analizie przypadku. Przy drugiej dyskusji byłam nieco zbyt bierna, na ile mogę teraz ocenić, ale było to trochę związane z faktem, że mieliśmy w grupie urodzonego moderatora dyskusji, który praktycznie całą argumentację i osiągnięcie kompromisu odpracował za nas.<br />
Spałam u Paulinki, gadałyśmy do wpół do drugiej w nocy, ja zainfekowana skądinąd sympatycznym serialem "Siostra Jackie". Tym samym po powrocie z Warszawy ograniczyłam swoją działalność do pozostawienia w samochodzie koleżanki telefonu służbowego i klasycznego padnięcia na pysk.<br />
Z wczoraj na dziś z kolei byłam na Nocy Reklamożerców. Co roku się wybierałam, co roku coś mi stawało na przeszkodzie (koniec listopada to sezon imieninowy). Uwielbiam dobre reklamy. Jestem nieodmiennie zafascynowana, jak kilkudziesięciosekundowy filmik jest w stanie zmienić rzeczywistość na podporządkowaną danej potrzebie, która sprawia, że konsument musi nabyć dany produkt. Zafiksowane cudeńko!<br />
Osobną estymą darzę reklamy społeczne, ze względu na ich maksymalne nasycenie emocjami i siłę przekazu. Zdarza mi się przy nich płakać.<br />
Nie dałam rady zostać do końca, obejrzałam tylko dwa sety. Zabawna odpowiedź Chevroleta na citroenowe reklamy "Alive with technology", urokliwe reklamy kliniki leczenia zaburzeń seksualnych, rewelacyjnie opowiedziane zalety żelu nawilżającego. Kilka marnych francuskich reklam o euroloterii. Kontynuacja słynnego budweiserowego wazzzzup z Obamą w tle. Warto było!<br />
<br />
Poniżej reklama, którą chyba zapamiętałam najlepiej (niestety nie mogę znaleźć na yt wersji z piosenką "Dont'give up" Petera Gabriela):<br />
<object height="364" width="445"><param name="movie" value="http://www.youtube.com/v/8NzdopB4LD4&hl=en_US&fs=1&rel=0&color1=0x3a3a3a&color2=0x999999&border=1"></param><param name="allowFullScreen" value="true"></param><param name="allowscriptaccess" value="always"></param><embed src="http://www.youtube.com/v/8NzdopB4LD4&hl=en_US&fs=1&rel=0&color1=0x3a3a3a&color2=0x999999&border=1" type="application/x-shockwave-flash" allowscriptaccess="always" allowfullscreen="true" width="445" height="364"></embed></object>Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-74601762885307771372009-11-13T20:18:00.003+01:002011-02-28T13:08:29.595+01:00Gwoli ścisłości: nie jestem normalnaTo tak, jakby komu umknęło albo jeszcze dawał się nabierać na te mądry oczy zza okularów, stonowany głos i ogólną aurę rozsądku (cicho, wiedźmy, rzadko mnie widujecie w pracy! :P)<br />
Otóż natknęłam się na dość wdzięczny w swoim niezamierzonym komizmie link o tytule <a href="http://www.csmonitor.com/2009/1112/p99s01-duts.html">"Irish priest kidnapped in Philippines released by MILF"</a>. W dużym skrócie Islamski Front Wyzwolenia Moro wyzwolił irlandzkiego księdza i przekazał go rządowi Filipin w geście dobrej woli. Czymże byłaby jednak treść tej wiadomości bez mojego skojarzenia skrótu MILF, kompletnie bez związku z islamem ani wyzwoleniem. Front ostatecznie. Moro jako rekwizyt. Jeszcze trzy lata i niewykluczone, że sama będę MILF ;)<br />
<br />
Aha, a w pracy nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, czy kopać po rzyciach. Mam oto w pracy kolegę Z. i kolegę W. Nie powiem, że są jak ogień i woda, bo to by oznaczało, że są w jakiś sposób komplementarni. Tymczasem po prostu różne parafie, różne postrzeganie świata, no nie rozumieją się panowie i jak to panowie - będzie seksistowsko - nie czynią nawet starań, by się rozumieć. Ostatnio pokłócili się o jakąś głupotę i od tamtego czasu mają ciche dni. Nawet "cześć" sobie nie mówią. No jak dzieci, kurwa, jak dzieci.<br />
<br />
Gorzej, że siedzą obok siebie w boksie i jakkolwiek nie znoszę harmidru w robocie, bo wychodzę z założenia, że na salwy śmiechu, łaskotkowe bitwy i przekrzykiwanie się jest miejsce raczej w knajpce, to jednak ta cisza też nie jest fajna. Usiedliby przy browarze albo dali sobie po razie, a nie zachowują się jak panienki, którym wytknięto brak cnoty!Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com9tag:blogger.com,1999:blog-1636818345334965815.post-5808064891812103342009-11-04T21:47:00.003+01:002011-02-28T13:09:26.154+01:00Jestem szczęściaraBo gdy jestem chora, mogę po prostu iść na L4. Wprawdzie staram się zatroszczyć o to, by ten, kto mnie zastępuje, wiedział, co zostało w danej, pozostawionej na moim koncie sprawie zrobione, niemniej nikt mi nie robi wyrzutów, że beze mnie firma runie. Co oczywiście oznacza, że nie jestem niezastąpiona, ale mam powody przypuszczać, że pracuję dobrze i moja praca jest doceniana.<br />
<br />
Co w prostej linii prowadzi do kolejnego powodu, dla którego jestem szczęściarą: dostałam podwyżkę. Już oficjalnie, z podpisanym papierem. Miło, że wreszcie trafiłam na kierownika, który potrafi dostrzec to, że angażuję się w pracę.<br />
<br />
Trzecim powodem jest to, że przeszłam przez pierwsze sito naboru do programu treningowego dla zdolnych pracowników i wkrótce czeka mnie assessment centre, czego się trochę boję, a mocno ciekawię.<br />
<br />
Poza tym to już same drobiazgi. Miałam trochę wolnego, więc udało mi się poumawiać do lekarzy specjalistów, by i o zdrowie zadbać; wreszcie rozwiązałam umowę z dotychczasowym dostawcą, pozostając tylko przy necie w Pierdolcu; można powiedzieć, że oczyściłam nieco przedpole z zaległych spraw.<br />
<br />
Bardzo mi przykro, nie umiem się bawić, ale nie mam na co narzekać.Szprotahttp://www.blogger.com/profile/08184198047094567690noreply@blogger.com11