28.7.08

cytat z Pratchetta na dobranoc

"Natura, trzeba przyznać, nie znosi wielu rzeczy, w tym próżni, statków o nazwie „Marie Celeste" i kluczy dociskowych do wiertarek elektrycznych."
Terry Pratchett, Piramidy

26.7.08

Sama na wielkiej pustej scenie czyli sobotnia zmiana


To znaczy na grafiku jestem dziś z niejakim Pablem, ale cos mi mowi, że nie dotrze.
Dodam jeszcze, że wczoraj bylam 22h na nogach z ok.1.5h przerwy na drzemkę poobiednią - wstalam o 5.00, położyłam się o 3.00. Nie bylo jakoś przesadnie szampańsko, ale się posiedziało, pogadało i czas z ludźmi z pracy minął nie wiadomo jak.


update popracowy
Pablo dotarł, wyjął spod serca bumboxa i zaczął mnie gwałcić przez uszy. Przy Santanie osiągnęliśmy consensus.
Pan Busik dowiózł mnie jak zwykle do Limanowskiego/ Zachodnia, stamtąd zaś uderzyłam z buta. Pogoda taka, że dałoby się spać w hamaku, poza tym miałam eskortę dwóch Ewelin, które mieszkają w pobliżu.
Zbliżałam się do przejścia dla pieszych, gdy na pasy wjeżdżał samochód. Uznałam, że ma pierwszeństwo i grzecznie zaczekałam, aż przejedzie. Tymczasem samochód zwolnił, zza szyby wychynęło jakieś dziwnie czerwone oblicze kierowcy, na oko w wieku obronno-magisterskim. Oblicze zagaiło:
-Może gdzieś podwieźć?
Pomyślałam sobie, że pytać o wpół do dwunastej w nocy na przejściu dla pieszych, czy podwieźć, to dość kiepska metoda. Już widzę te rzesze młodych kobiet, które na taką propozycję odpowiadają "tak, chętnie, widzi pan, idę w tym samym kierunku" (no OK, mógł nie widzieć, że nadchodzę z przeciwnego, ale skrzyżowanie Zgierska - Pojezierska jest tak ustawione, że skoro stałam na przejściu w stronę Julianowskiej, to nietrudno było się domyślić, że dalej tąże Julianowską podążę. W przeciwnym razie kierowałabym się raczej nadal Zgierską, nieprawdaż).
Nabyta uprzejmość wzięła górę. Skądinąd rozkminiłam, że dla obcych jestem bardziej uprzejma niż dla bliskich dlatego, że jednak nieco mnie trapi, co ci obcy sobie o mnie pomyślą. Z bliskimi nie mam tego problemu, wiem, że nawet jeśli pomyślą źle, to i tak mnie kochają.
-Nie, dzięki - rzekłam. Przysięgam, nie powiedziałam tego z wdzięcznością.
-A dlaczego? - spytało oblicze.
Zdębiałam z lekka. Jak to, dlaczego. Wracam do domu po ośmiu godzinach pracy (no, jakichś sześciu, bo reszta to było latanie na fajkę, plotkowanie z Pablem, dłubanie sekcyjnej stronki i gadanie z Miau przez komórkę), mam świeżo nabyte na statojlu sewendejsy, jestem głodna jak piorun i marzę tylko o tym, by odpalić kompa, usiąść i zjeść, w mniej więcej tej kolejności. A ten się pyta, dlaczego. Jak może tego nie wiedzieć!
-Bo nie! - streściłam. I machnęłam ręką, odpędzając go, bo stał na przejściu i mi przeszkadzał:-Niech pan już jedzie.
W sumie drobiazg, ale skąd się tacy biorą?

25.7.08

Polska poczta wolniejsza niż ślimak

Informatyk z Krakowa wyliczył, z jaką prędkością poruszają się listy dostarczane przez Pocztę Polską. Okazuje się, że szybszy od poczty jest nawet ślimak winniczek. Jeśli nic się nie zmieni, to poczta zacznie przegrywać ze ślimakiem bananowym, który jest uznawany za najwolniejszego.
Tak tu piszą i ja im wierzę!

Mejl do NaturalFigures:
Dear Customer Service
I placed with Natural Figures an order for Panache Inferno in Coral, size 28G. The order No. is [...] and it was sent to me on 8.07.2008. I still did not receive it. I visited my post office and asked my neighbours. Unfortunatelly, your parcel did not reach them. Could you please let me know what should happen now.

Kind regards,
Kate

Figursy odpisują:

Hello Kate
Thank you for your recent order no. [...]
This order was posted on 8/7/08 via Royal Airmail First Class Post (we have proof of postage).

We are very sorry for the delay with the postal service. We have to allow at least 15 working days for items to be delivered or returned to sender before we can make a lost in the post claim with Royal Mail, very sorry for the delay.
Please email me if your item has still not arrived by 30/7/08 (please also check at your local post office before contacting us). We will then process a lost claim and send you a replacement (stock depending).

Czyli: czekamy do środy. Ale miło, że i ten sklep ma ową zachwycającą praktykę nadsyłania przesyłki drugi raz. Tyle że w końcu przestaną wysyłać do Polski, bo im się przestanie opłacać. Gorzej, że zamiast swojego ślicznego inferna dostanę raczej zwrot kasy, bo mój rozmiar już, niestety, zszedł. Sąsiednie zresztą również.

22.7.08

Wcale nie tak straszno, czyli przereklamowany pęthałz

Było się u Miau na sabacie. Wczoraj. Joubert znów mnie ubiegła i w przystępnych słowach opowiedziała, jak to dywagowałyśmy o wąsach konia panny Piłsudskiego pędzla wszystkich możliwych Kossaków. Poza tym Miau popadła w szał gościnności, spasła nas straszliwie bobkiem, czereśniami, arbuzem, pyszniutkimi kanapeczkami (bardzo dobra pieczeń!) oraz potworną ilością herbaty i kawy, tak że jeszcze dziś mój i tak ostatnio oponkowaty brzuch przypomina piłkę lekarską, ona bynajmniej nie leczy, ta piłka.
Z opisu Miau spodziewałam się ponurego grobowca i niemożliwie zagraconego pokoju wielkości mojej wnęki na pralkę. Tymczasem, owszem, niezbyt jasno i wesoło, ale w normie. Pokoik zapełniony pięcioma czarownicami i potworami Borysa jakoś nas w sobie mieścił, a słońce dawało z siebie wszystko przez okna, więc było przyjemnie i jasno. No ale wiemy nie od dziś, że przybytkowi mieszkaniec nadaje styl i charakter, nic więc dziwnego, że Miau sądzącej po teściach mieszkanie wydaje się paskudne i ponure, a mnie, sądząc po Miau, wydało się przytulne i sympatyczne.

Drugi tydzień na rano sprawia, że czuję się jak Reg Shoe, zombie od Pratchetta, oczywiście z tą różnicą, że nie odpadają mi żadne części ciała (chociaż kolano chyba ma na to ochotę. Noszę zdaje się zbyt ciężkie buty). Z niechęcią jednak przyznaję, że od rana czas szybciej biegnie: zanim się obejrzę, jest 11:00 i połowa pracy, czyli jakieś 15-20 pism za mną.

Wieża gra i bucy, akuratnie Linkin Parkiem z Jay Z. Ze wszystkich funkcji najbardziej lubię pilota. I już wiem, że nie słucha się muzyki z Matrixa pod poobiednią drzemkę, bo się śnią cybordże koszmary.

19.7.08

Art w WO z zeszłego tygodnia

Bezdzietni z Wyboru

Płytki i tendencyjny, utrwalający stereotyp "starej panny z kotem", ale zawsze coś. Na forum Łódź Biguś narobił rabanu, że młodzi przeczytają, iż niemowlęta śmierdzą i sami nie będą chcieli mieć.

A ja swoją bezdzietność zaczęłam ostatnio traktować tak, jak wzrost czy kolor oczu: taka moja cecha, na którą nie poradzę; nie muszę się z niej tłumaczyć, ale i atakować tych, co jej nie mają, bo o niczym nie przesądza. Ale gdy którakolwiek z nich staje się jedynym tematem rozmów, robi się cokolwiek nudno.

18.7.08

Koniec tygodnia z przytupem


Wstać o piatej, by umyć łeb i zrobic makijaż. Po czym w pięć minut podniecić dwudziestotrzylatka i wygrać wieżę stereo. A jest dopiero 13.00.

16.7.08

Hiroł of de dej czyli do rynku Bałuckiego i z powrotem

Otóż się spotkaliśmy w ramach akcji GPO z towarzystwem ludzi z TVN gnanych potrzebą poczynienia nam lansu w programie "Uwaga!" wczoraj, by nawiedzić city financial celem wręczenia ulotek tegoż banku zerwanych z miejsc, gdzie ulotkować nie wolno tudzież nakręcić zrywanie tychże ulotek. Ponieważ w mieście ich jakoś nie było, a wieść gminna niosła, że widziano je na Bałutach, wsiedliśmy w ŁTR, zwany już powszechnie pesą (jest absolutnie piękna) i pojechalismy na rynek w składzie: Miau, ja, Hubar, Conri i Markus. Dojechawszy tam dowiedzieliśmy się od Hubara, który właśnie odebrał telefon od kolesia z TVN. że jednak koncepcja się zmieniła, robimy Gocara (czyt. ulotki tejże firmy zrywamy, a nie zawiedzie nas pod względem ich obecności i do niej uderzamy z miażdżącym zwrotem śmiecia). Zatem wracamy do centrum, skąd jedziemy na dworzec Łódź Kaliska.
Jednym słowem pojechaliśmy, wysiedliśmy, wsiedliśmy w tramwaj w przeciwną stronę i wróciliśmy na Kosciuszki, a wszystko za sprawą Pana z TVN, który na pierwsze ma Nie Wiem, a na na drugie Jak Mam Na Imię.
Pana miłosiernie nie wymienię z nazwiska, nadmienię tylko, że miał plackowate rumieńczyki i niezachwianą pewność siebie.
Rozczulił mnie jeszcze dwoma sytuacjami.
Ponieważ, jak wspomniałam, nie było ulotek city financial, padł pomysł, by sfingować naklejanie, a potem zrywanie tychże. Ale Pan z TVN zasięgnąwszy opinii z Centrali orzekł, że to nieetyczne. Na moje pytanie, co ma etyka do faktu, że ulotka za moment zostanie zerwana, nie umiał odpowiedzieć, tylko się zagapił w okolice tango II. Druga zaś: na Kaliskim inscenizowaliśmy sytuację, w której się schodzimy z zerwanymi ulotkami i ustalamy, że jedziemy z nimi do Gocaru. PzTVN miał Wizję, by Hubar poprowadził scenę w ten sposób, że rozdziela role: ty robisz to, ty tamto, tak jakby rządził. I znów zapadła taka niezręczna stanikomaniakalna cisza, gdy powiedziałam niewinnie: "Ale przecież u nas tak nie jest".
O terminie emisji poworoniczę wam na adres i nie dam przegapić :P
Sama akcja, jak wspólnie orzekliśmy, poszłaby dużo sprawniej, gdyby Pan z TVN pozwolił nam działać po swojemu. Do Gocaru wparowaliśmy w parę minut po wyjściu szefa, po drodze z Kaliskiego wysiadając na każdym przystanku i zrywając kolejne świstki, co było sumiennie filmowane przez Brajta. Domniemana sekretarka była bardzo uprzejma i pełna zrozumienia, nie stwarzała też trudności w wykonaniu połączenia głosowego za pośrednictwem linii stacjonarnej do szefa, który jednakowoż oświadczył, że nie ma nam nic do powiedzenia, a w ogóle, to widział Grupę Pewnych Osób, jak nakleja ulotki, zapewne po to, by je potem zrywać, a całość filmować i onanizować się tym na jutubie. W kontekście tej wdzięcznej insynuacyjki decyzja Centrali, jaką otrzymał Pan z TVN istotnie nie była od rzeczy. Może Centrala miała jasnowidzenie.

14.7.08

I jak tu nie kochać Pratchetta?!

"Jego ruchy można by opisać jako kocie, tyle że nie zatrzymywał się co chwilę, by spryskać teren uryną."
"- Kocie kupy?
– Przypominają nam, że dysharmonia, podobnie jak koty, przedostaje się wszędzie."
Straż Nocna, TP :)

update:
http://www.pratchett.pl/swiat-dysku-quiz.php
Ja jestem Nianią Ogg!

13.7.08

O wycieczce

Już bardzo pięknie napisała Kotbert. Mnie przyszło dodać tylko to, co nadmieniłam w komentarzach:
1. Kolega Rosomaka to Wyprany, potwierdzam pełną piersią, że szalenie pomocny, zarówno w zakresie wytyczania trasy, jak i obsługi posprzedażnej rowerowej (po demontażu przedniego koła Maksymowi przestał działać licznik, jak się okazuje - wystarczyło przełożyć magnesik).
2. Kotbert jedzie godnie, skrzypiąc, kolebocąc błotnikiem i wydając dźwięki ostrzenia noża, jak również donośnego szurania, a wszystko to czyni z zachwytem na obliczu, które audiofonicznie można przedstawić tak.
3. Przy domniemanym ceglanym bunkrze Kotbert wygłosiła zdanie,



przy którym nawet późniejsze wnikanie twarzą w mapę uskutecznione przez Wypranego



było pikusiem lawendowym; otóż zauważywszy, że szpital na Czechosłowackiej ze słynnym na całą Polskę oddziałem psychiatrycznym jest widoczny z dachu tegoż bunkra zauwazyła z niepokojem: -Boże, jak ten szpital daleko! Jak ja do domu dojadę?!
4. Dąb Jarosław,



o którym Rosomak, w przeciwieństwie do większości napotykanych artefaktów, nie miał nic wynotowanego z wiadomego opowiadania wiadomego prozaika, wzbudził Kotbertcią aprobatę, jako że wszelkie dziuple miał nie tylko osiatkowane z żelaza, stali, ale także opajęczone, a jak wiadomo, pajęczyna jest, precyzyjnie mówiąc, ileśtamrazy wytrzymalsza od stali.

Total: 45km (orientacyjnie, gdyż ślicznik został naprawiony w Wódce), przy czym finisz efektowny, bo chmursko nadciągało i miało na imię "ZarazJebnęGradem". Faktycznie jebnęło, ale jak się dowiadujemy, my, Szprota, uczestników wycieczki zaledwie zahaczyła, krzywdy nie czyniąc.
Foty czyniła Kotbert i można je bliżej obejrzeć w tym albumie.

12.7.08

Godne njusy

No więc pedałowanie do bylegdzie jednakowoż jutro. Z KotRedami, Rosomakiem i Wypranym. Byle gdzie okazuje się być kierunkiem na Byszewy, gdzie znajduje się dworek Iwaszkiewicza i inne ślady Panien z Wilka, podobno. Ja tamże byłam blisko cztery miesiące temu, w połowie marca, co można obejrzeć po części w tym albumie. Jest zmapowany, więc można dzięki niemu wytyczyć trasę ;)

Kotbert wczoraj na sabacie capnęła Pour Moi, zniknęła w łazience, wyszła z niej lekko zdyszana i orzekła, że już mi tego stanika nie odda. Znakomicie, bo po pierwsze primo, odsprzedaż tego itemu spowoduje nieco lżejsze życie do 30-ego, secundo, na mnie był stanowczo, o przynajmniej dwa rozmiary michy przymały, tertio zaś, wprawdzie nieco droższy, niemniej pojawił się w moim aktualnym rozmiarze i mam cichą nadzieję, że do wypłaty sobie pobędzie, gdyż stanowczo jest przepiękny. Tymczasem inferno coral do mnie jedzie i mam nadzieję, że dojedzie w przyszłym tygodniu.
Sabat jak zwykle przeplotkowany, przepalony, przepity kawą i herbatą oraz przeżarty bobem, którego mi zresztą nieco zostało. Potomek popadł w letarg koło 21:00, uszczęśliwiony uprzednio czarną chustą w czachy (wszak wkrótce będzie nadmorskim piratem) i udanym złożeniem transformersa. Miau milcząca jak rzadko i zdecydowanie dementuję, że wygląda na zmęczoną - wygląda równie witalnie jak zwykle, tylko to milczenie wskazuje, że jednak posiadanie dwojga dzieci, w tym jednego w wieku 34 lat nieco zużywa jej nieprzebrane zasoby. Cóż, nie możemy zrobić wiele więcej poza permanentnym wsparciem.
Dziś mam kolejne z serii spotkanie klasowe, tym razem podstawówka, kroi się dość kameralne. Chętnie w sumie pójdę.

10.7.08

Dwa piętra niżej

Jest duże okno dające dzienne światło. Olbrzymie stoły - w domu mam mniej miejsca na biurku. Zachęcające do zagospodarowania własnymi zdjęciami ściany, chwilowo obwieszone jakimiś średnio zresztą udanymi zdjęciami Johny'ego Snapshota z jakiegoś pompatycznego spotkania z wierchuszką. Niewyciszone tak jak na HL ściany dają spory pogłos, co sprawiło, że Smolika wczoraj słuchało się wcale przyjemnie, nieco gorzej zaś rozmawiało z klientami (ale Smolik był cały czas, a rozmów z klientami całe dwie bodajże).
Trwa ściepa na nasz własny czajniczek. Mamy już własną szafkę, a dziś mają dojechać dwie następne. W szafce - wybór herbat (nie kryję, przyczyniłam się za pomocą tajemniczej zawartości czarnej skrzynki z autografem Najsztuba do tego bogactwa), dla zbolałych zioła i rozpuszczalne pastylki plusssszzza. Takoż feeria kubeczków.
Jednym słowem jest pięknie i nawet się chce pracować, o zadzierzgiwaniu więzi korespondencyjno-reklamacyjnych nie wspominając :D

Jutro sabat - Mag.gie nie będzie, gdyż pedałuje odwiedzić Polindera, zaś Miau nastąpi z jubileuszowym Borysem. Zapraszam do się na 18:00, tylko proszę pamiętać o suchym chlebie dla konia, gdyż po urlopie jestem pusta jak murzyński bębenek. Kotbert: nabyłam czarną herbatę, lecz nie earl grey, a yellow label lyptona - czy może być? Kawę mam.

Bym gdzieś poza tym popedałowała w sobotę...
update:
Rosomak się nie wyklucza. Jest ogólny zarys, ale chwilowo palcem ginekologa po wodzie płodowej. Kotredy? Keltoju? Aardzie?

8.7.08

A w urlopach nie lubię tego

...że się kończą, i ten powrót do codzienności jakoś tak skrzeczy.
Na razie jeszcze aura chwały: "o, jak się opaliłaś!" (ludzie w pracy nie chcą wierzyć, że byłam nad polskim morzem, a przecież to samo słońce wszędzie świeci), "gdzie byłaś?" (zasadniczo to się poruszałam na trasie Czołpino - Rowy - Słupsk - Ustka - Jarosławiec - Darłówko), "wypoczęta?" (a gdzie tam, co najmniej tydzień bym jeszcze!) i "a po co ci był rower?" (po zrobienie blisko setki kilometrów, a jeśli się doliczy nieszczęsne osiem na falstarcie, to ponad setki). Ale to przecie zaraz minie.

W pracy zmiany. Nie tylko te związane z cudownym namnożeniem magnesików Łódź ESK 2016. Przestajemy dzielić salę z hotline'em i schodzimy dwa piętra niżej, do wydzielonego osobno pokoiku. Wprawdzie będzie mi brakować bliskości HL (ten szum rozmów, te kurwy macie na mjucie), ale generalnie będzie ciszej (ten szum rozmów, te kurwy macie na mjucie), będzie można wejść z normalnym, a nie termiczno-przykrywkowym kubkiem z kawą na obiekt lub nawet bezczelnie zeżreć kanapkę przy stanowisku. Ba, będzie można zapuścić jakiś mjuzik. Coś czuję, że na dobry początek bezkonfliktowo - Depeche Mode.
Poza tym w podmuchu stanikomanii zamówiłam Panache Inferno w kororze kolalowym. Mam bona sodexho i jakieś ochłapy na karcie kredytowej, więc może przeżyję do 30-ego :D

5.7.08

Taktak, to już prawie koniec


Baner znaleziony na plazy w Jaroslawcu. Ta praca mnie wszędzie dopadnie.
Dni wypełnione spacerami lub przejażdżkami. Dzis stuknęlo mnie i Maksowi 600km. Plan maksimum zakłada do końca roku 2008km. Minimum - 1000km do końca sierpnia. No, zobaczymy. Keltoi wraca i chce jeździć.
Dzisiejsza przejażdżka dała mi w kość i mięsień. Pewnie dlatego, ze z 15km bylo po plazy. Plaża jest ok pod warunkiem wiatru w plecy i ubitego piasku - trzy dni temu, do Jarosławca, zdecydowanie nam sprzyjał. A i tak jechało się na przełożeniach jak do średniego podjazdu. Dziś zaś przy przełożeniach do zajebistego podjazdu myślałam, że wypluję płuca - dopóki nie uspokoił się wcale nie jakiś straszliwie silny, przednio-boczny wiatr. A i tak sporą część drogi po prostu Maksyma prowadziłam. No ale dalam radę, dla odmiany - bez marudzenia i dzikich awantur, a H. swiadkiem, że gdy jestem fizycznie zmęczona i pełna rozpaczy z bezsiły, nie szczędzę tego typu atrakcji.
Jutro powrót, dzieki flocie zjednoczonych sił nieco mniej stresuję się przesiadką w Gdyni i zlądowaniem w Łodzi o 22.50. Jak powiedziałam Huanowi dziś - jak się nie ma sily ani formy, to trzeba mieć przyjaciół. A ja mam :)

update podróżny
Generalnie - Bydgoszcz. W pociągu spory tłok. Maks stoi przypiety do ostatniego wagonu, który właśnie staje się pierwszym (zadziwia mnie praktyka pkp sprzedaży biletów na przewóz rowerów i niezapewnienia wagonu dla tychże). Sprawy potoczyły się nieco inaczej niż był plan: w Gdyni mial mnie wesprzeć Wicka, brat Breble, a w Łodzi - Breble herself. Tymczasem z racji zmienionego rozkładu pociągów, który sprawił, ze pociąg do Łodzi przyjechał -i odjechał - pół godziny wcześniej niż początkowo zakładałam, zamiast blisko poltorej godziny na przyjazd Asnyka (tak się nazywa ów lodzki pociąg) czekałam 20 minut i minęłam się z Witkiem. Rower wtaszczyli mi jacyś przedstawiciele szaranczy kolonijnej. Zaś co do odebrania mnie z dworca, tato po serii bolesnych zas... wróć, po serii testów, uznał, ze upcha do samochodu i mnie, i rower mój i majetnosc całą. Tymczasem jeszcze ponad 3h podróży.

2.7.08

Moja kwatera


... Ma zalety, jak: niewysoka cena, telewizor, ładna, czysta i duza łazienka, bliskość centrum Ustki i stosunkowo niewielka odległość od morza. Ma jednak również i wady. Okienka są maleńkie, więc caly dzień jest ciemno (inna sprawa, że dzięki temu śpi się znakomicie). Wychodzą na ulicę, co oznacza, że póki nie są zamknięte, nie slyszy się perypetii bohaterów serialu "egzamin z życia", że o własnych myślach nie wspomnę. Pokój mam tuż przy prowizorycznej kuchence (kuchnia gazowa, lodówka, szafka z naczyniami, czajnik), co z jednej strony jest udogodnieniem - jeden krok i woda na kawę się grzeje, z drugiej - słyszę każde szczękniecie sztućca wyprodukowane przez moich współlokatorów. Dzielę bowiem piętro z dwoma pakietami letników. Jeden z nich to jakieś małżeństwo w wieku moich rodziców, o ich obecności świadczy tylko ciche skrzypienie drzwi i czasem zajęta łazienka. Drugi, to dwoje na oko dwudziestolatków z chłopczykiem bodaj sześcioletnim. Tych, niestety i słychać, i widać, i czuć. Słychać w kuchni, bo pichcą sobie obiadki, z tego samego powodu czuć, bo mają dziwne upodobanie do gotowanej kiełbasy, która swoje czarowne aromaty zasyła wprost pod moje drzwi. Słychać również chłopczyka, Straszliwego Krzysia. Rozsądek podpowiada, że trudno dzieciaka winić, że tupie po korytarzu, pokrzykując dziarsko, skoro pogoda więcej przepiękna, maly budzi się dość wcześnie, a ci, zamiast go puścić do ogródka, celebrują śniadanie. Emocje zaś podpowiadają natychmiastowe spuszczenie bomby;-)
Generalnie jednak jest wielce ok. Wiatr się nieco uspokoił, więc za pół godziny ruszamy rowerami do Jarosławca. Telewizor wczoraj mnie uraczył dr Hausem oraz dokumentem o Ryśku Ridlu. A dzięki małym okienkom mimo upału w pokoju jest przyjemnie chlodno.