28.11.07

Bab dozydź bielodych kodledów

Ssę jakieś tam chlorchinaldiny i żłopię aspiryny, a tu nic lepiej. Gorzej nawet, bo prócz bólu gardła i zgrzytającego w stawach uczucia zimna doszło jeszcze coś na kształt kataru. O przedłużeniu L4 jednakowoż myślę niechętnie.
Prawie tyleż niechętnie, co o jutrzejszym wstaniu o siódmej. Już widzę, jak na dźwięk budzika zwijam się w kłębek i witam dzień soczystą kurwą macią. Nawet nie o to chodzi, że nie dosypiam - tyle czasu pracy zmianowej nauczyło mnie zapewniać temu organizmu odpowiednią ilość snu. I też nie tylko o to, że wygrzebuję się z ciepłej kołdry w prosektorium o temperaturze jakichś 13 stopni Celsjusza. Ludzi w robocie lubię: Ola jest uroczo zakręcona, Kaśka przekomicznie apodyktyczna, Krachu ma wdzięk i dobroduszność pluszowego niedźwiadka, a z dialogów Magdy i Tomka można by skręcić naprawdę sympatyczną komedię, i to nawet niekoniecznie romantyczną.
Finansowej motywacji ciut brak jednak. Lajtowiej niż na hotlajnie, przecież jednak się tyra, a pieniędzy, choć więcej, wcale nie takie krocie.
I po prostu, po ludzku, nie chce się wstawać do tej zimnicy i ciemnicy (wróci wiosna, baronowo, jeszcze miesiąc, jeszcze dwa).

W Wiedźminie utknęłam, ale na bodaj najtrudniejszym bossie-potworze, królowej kikimor, więc mały wstyd. W końcu dam radę. Wczytać, odpalić. Dać się zabić. Wczytać, odpalić. Zawalić na siebie aardem stemple w jaskini. Wyłączyć kompa, wrócić do gry po dniu czy dwóch. Ot i cała filozofia. Tymczasem czytam forum graczy i się niekiedy dowiaduję, a niekiedy psuję, jak to Szprota, od głowy:


26.11.07

No i się doprawiłam

Posiedzialam trzy godziny w pracy, ale nie mialo to sensu. Miałam takie dreszcze, że mimo narzuconego na siebie płaszcza nie mogłam się rozgrzać. Więc za chwilę wchodzę do lekarza (tak sobie tłumaczę: za chwilę to się skończy i wrócę do domu); muszę się wygrzac i wyspać. A nie tyrać po 11 dni z jednym dniem przerwy.

24.11.07

Śmieszy i wzrusza

Mnie swój samozachwyt, gdy czytam swoje stare wiersze.
Śmieszy, bo gdzieś w głębi zdobywam się na dystans i wiem, że bardziej wysublimowana forma masturbacji - jak zresztą ta cała ilość blogów, które prowadzę, które obserwuję na blogfrogu, w których zwiedzam komentarze i walczę z leciutkim rozczarowaniem, gdy komentarz nie brzmi "zajebiście piszesz", lecz "a u mnie jest tak:". Wniosek stąd, że piszę niezajebiście, co najwyżej lekko, miło i przyjemnie, a blogi są nie po to, by tkwić w podziwie nad autorem, lecz by wymieniać myśli.
Chociaż nadal jestem zdania, że fora internetowe nadają się do tego daleko lepiej.

Wzrusza, bo jakkolwiek zawsze starałam się pisać uniwersalnie, nadawać słowom ponadczasowe znaczenia, przecież jednak pamiętam, kiedy co powstało. Wracam do tych wspomnień. Z różnymi emocjami. Czasem zjawia się wstyd, tłumiony przez wspomniany wcześniej samozachwyt - że choć się było idiotką napchaną złudzeniami, to jednak dobrze mi się pisało. Czasem rozrzewnienie.

Chciałam przeznaczyć tę wolną sobotę na pracę nad pewnym popełnionym już zbiorowo tekstem. Poformatować go, by nadał się do druku. Ale to przypomina porządki w starym biurku: się trafia na przykład na stare listy i zamiast sprzątać człowiek oddaje się fali wspominek.

22.11.07

Kiedyś na Arytmii

(to był takie pismo internetowe) była taka zabawna wyliczanka o tym, co autor ma w dupie tudzież czym rzyga, no, generalnie gniew swój wyraża.
Ponieważ aktualnie mam ten stopień dezaprobaty wobec rzeczywistości, który skutkuje wisielczym humorem, radośnie obwieszczam, że mam w dupie jenoty, gromadę świstaków i zniewieściałych gdańszczan.
Bez żadnych konkretnych przyczyn.
Gniewa mnie zazwyczaj tylko jedna rzecz: bezsilność. Zważywszy, jak bardzo nie kontroluję faktu zaciskania szczęk przeze mnie (dopiero, gdy je rozwieram, zdaję sobie sprawę, że były kurczowo ściśnięte), muszę to cholerne poczucie bezsiły mieć wobec całego kurwaświata. No bo on jest wielki, a ja malutka.

20.11.07

Nadal są powody do dupy

W szczegóły nie ma co się wdawać, bo one akurat z gatunku tych nieciągliwych po jarmarkach i tyczące nie tylko mnie. Ale są i co gorsza, obawiam się, że przeważnie za moją przyczyną.
Czemu o tym w ogóle w takim razie wspominam? No bo mnie, kurnia, gniecie. Dokłada swoje do dołka, z którego mam wrażenie, że już leciutko wychodzę (chociaż nie dzięki temu dziurawcu - odstawiłam jednak, zapominam go parzyć i może zresztą nie jest wcale potrzebny?).

Aha, uprzejmie donoszę, że było się na spotkaniu klasowym podstawówkowym. Z niektórymi po 15 latach się miało okazję spotkać. Miło. Ciekawie. Niegłupio. Mam szczerą nadzieję, że niebawem nastąpi powtórka.

16.11.07

Od kilku dni

Chodził za mną kawałek KNŻ "Cztery Pokoje" - już to dlatego, że przepadam za filmem o tym tytule (ach, ten ulizany Banderas z krzywym uśmieszkiem, pijaniusieńką żoną na rękach i pytaniem na uściech "They disbehave?"), już to ze względu na listopadowe pochmurności, a w tekście znajdujemy fragment:
"Polacy są tak agresywni, a to dlatego, że nie ma słońca
Nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące
Tylko zimno i pada, zimno i pada na to miejsce w środku Europy"
Zmęczona jestem brakiem światła. Więcej światła, kurwa!
A trzeci wzgląd to stricte muzyczny. Edyta B. nuci ten refren tak cieplutko i melodyjnie, że nie umiem nie podchwycić i nie zanucić go wraz z nią.


Se wrzucę na komórę i będę miała radosny budzik :)

Offtopic: OMG, jaki zajebisty pająk przeciął właśnie podłogę! Jak pół mojej dłoni. Aaaaaaaaaaaaaa!

14.11.07

Mleczny AlpenGold

duuuuża tablica za 6,50. Ogromnie udana inwestycja :D

Sprzedaję jak szalona.

Zaczęłam pić dziurawiec na te depresyjne stany. Może będzie lepiej. Obiektywnie już jest, zaczęłam sobie radzić w pracy, internet jest, bpw mi zdejmą jutro. Teraz jeszcze żeby się nie nakręcać, nie wyliczać tych wszystkich doskwierań i skrzeczeń, które przecie jednak dopadają o piątej nad ranem, wytrącają ze snu, każą wyćmochać fajkę, a ręce i umysł zająć czymś kompletnie bezcelowym (np. kasowaniem smsów w komórce). Niech nie dopadają. Wiem, że jest ciemno, chmurno i skąd tu brać energię na uśmiech, ale też bezproduktywne narzekanie niczego nie zmieni.
Chociaż, przyznaję - przynosi ulgę.

W sobotę mam podstawówkowe spotkanie. Będę leciała na nie z marszu prosto z roboty, więc nie będzie czasu na kultywację tremy.
Zaraz odpalę Wiedźmina; jestem już w trzecim rozdziale, snuję się w nim po Wyzimie i knuję. Oczywiście przy okazji odświeżam sobie sagę (który to już raz z kolei? A kto by to liczył!) i wyłapuję smaczki - twórcy gry naprawdę mnóstwo tego wetknęli. I pojem czekolady. Kto powiedział, że nie wchłonę całej tabliczki?!

9.11.07

Zostaję na telemarketingu

Znaczy, walka trwa i na dzisiejszym, wstępnym grafiku odnalazłam się w teamie technicznym na HL. Niemniej Johny mówi, że przyjmuje na klatę odpowiedzialność za to, bym się sprawdziła jako kąsóltantka telemarkietinga. Odetchnę z ulgą, gdy zobaczę się tam, gdzie trzeba na ostatecznym grafiku i w tym miesiącu nie mogę sobie pozwolić na mniej niż sześć aneksów dziennie. Ostatnim tygodniem udowodniłam w pełni, że jestem w stanie tyle podpisywać. Nie wiem, na ile z nagła nauczyłam się sprzedawać, a na ile sprzyjał mi stan magazynu. Jedno wszak nie wyklucza drugiego.
Niemniej niesmak pozostał. Do kierownika Johna nic nie mam, pokazał, że mu zależy i wspierał, jak mógł. Wiem też, że przy takiej ilości coraz częściej przypadkowych ludzi muszą rodzić się plotki. Mimo wszystko jednak jestem stale zadziwiona, jak z niesprawdzonych bądź zupełnie fałszywych informacji można rozwinąć sytuację, w której ktoś nie wie, u kogo będzie za tydzień pracował.

7.11.07

Tylko jedno

Rzygać mi się chce na ten magiel w robocie, na kretyńskie ploty, na załatwianie rzeczy za moimi plecami i na to, że życie osobiste muszę układać według jakiegoś pojebanego grafika.
Dobrakurwanoc.

6.11.07

Byle nie zapeszyć

Misja: naprawa internetu zakończona powodzeniem. Winną się okazała zaśniedziała i mokra antenka, z przeproszeniem. Szkoda, że za pierwszej wizyty pan Wycoce Wyspecjalizowany Fachman od IT jakoś nie był skłonny tego stwierdzić i się człek męczył trzy tygodnie, wypaćkał limit na karcie pracowniczej, ma bpw i jedzie na jakieś karcie taktaka, by w ogóle mieć kontakt ze światem. Chociaż nie wiem, po co, spadł dziś pierwszy, mokry śnieg i światu bynajmniej urody nie dodał. Może by go, ten świat znaczy, zaspamować esemesami? :>

Misja: naprawa P800i zakończona powodzeniem. Winną się okazałam być ja, namięszałam solidnie, pan na Nowomiejskiej 6 się mocno namęczył nad telefonem. Ale skłonił do działania. I działa, i mi ślicznie klika pod palcem. A ja już wiem, żeby najpierw grzecznie spytać Breblebrox, czy się co na ten telefon nada zanim zacznę w nim grzebać.

A teraz mogę wreszcie usiąść, ponadrabiać zaległości na forach, wrzucić szprotokół i zggagę, po czem odpalić Wiedźmina.
Jednym słowem: jest ciut lepiej :)

zdjęcie z portalu http://www.thewitcher.com/community

1.11.07

Bez netu [uwaga, post zawiera treści wulgarne]

Omal.
Dostawca jednak zasługuje na wyrywanie nóg z dupska.



Podczas wczorajszej rozmowy upierał się, że mac adres nie ma nic wspólnego z tym, że nowa, w pełni sprawna (bo inne sieci wyszukuje!) karta nie jest w stanie znaleźć jego sieci na liście dostępnych. Koledzy informatycy z pracy twierdzą, że bullshit. Wierzę kolegom.

W zwiazku z brakiem netu przekroczyłam limit na służbowym telefonie (używanym jako modem) do tego stopnia, że czeka mnie tzw BPW, czyli blokada połączeń wychodzących.

Mam długi weekend listopadowy i siedzę w domu, tłukąc (zresztą dziś mało efektywnie) w Wiedźmina. Idzie mi jak kurwie w deszcz, brakuje składników do eliksirów i smarowideł i jakkolwiek gra dobra, zniechęciłam się serią niepowodzeń i, co tu dużo gadać, cholerycznie długim wczytywaniem gry (ma prawo, mój komp ma osiągi poniżej minimalnych, by w ogóle w nią grać).

W robocie gówno ze szczyną. Próbuję się zmotywować, wymyślam sobie cele typu wycieka z Aardami do Hiszpanii (znając mój fart i umiejętność realizacji szeroko zakrojonych celów, Hiszpanię będę mogła co najwyżej pomacać palcem w atlasie) albo dopas kompa (no bo się Wiedźmin krzaczy przy rzucaniu znaków), albo krasnoludzko drogie i przecudownie pachnace Eternity, ale chuja tam. Raz jestem miękka jak masełko u Conan Doyle'a i wykazuję zrozumienie, gdy klient chce zwołać całą wioskę i brooklyńską radę Żydów w celu konsultacji, czy zmniejszyć abonament o pięć złotych; raz na magazynie zalega syf z malarią czyli lowend nokii, a hicior wszechczasów, czyli SE k550i, pojawia się na stokach na 20 minut i ginie w tajemniczych okolicznościach. Zachodzi podejrzenie, że zostaje sprzedany, bo schodzi jak ciepłe bułki. Jednym słowem efekty sprzedażowe, jakich się ode mnie oczekuje, są gorzej niż kiepskie. Nie spodziewałam się, że po przejściu na telemarketing rozstawię wszystkich supersprzedawców po kątach i im pokażę, ale nie sądziłam, że aż tak się do tego nie nadaję.
John, mój kierownik, skądinąd sympatyczne, młode chłopię z luźnym podejściem do dyscypliny, dał mi nadchodzący tydzień na poprawienie wyników. W przeciwnym razie czeka mnie powrót na techniczną. Może nie byłoby tak źle, wolne weekendy wykorzystuję w mikrym stopniu, wolne popołudnia spędzam i tak przed kompem dość często, ale cholera... ambicja boli. Telemarketing traktowałam jako wyróżnienie, a tu porażka. Może niepotrzebnie tak do tego podchodzę.



Ogólnie jest do dupy. Do wielkiej, tłustej, kostropatej dupy.