13.1.08

Palikota pogrzało

Staram się nie komentować polityki po wyborach w październiku. Chociaż nie zrobiło się normalnie i naciskami Cymańskiego ostatnio zepsułam się dokumentnie, przecież jednak atmosfera generalnie jest inna - przynajmniej ja to tak odczuwam.
Niemniej Palikota dziś nie zdzierżyłam. I nie chodzi tu w żadnym wypadku o to, że ośmiela się tak pisać o głowie państwa. Lata mi, szczerze powiedziawszy, czy to jest o głowie państwa, czy o jakiejkolwiek innej części jakiegokolwiek innego organizmu. Nie - to, o co mam pretensje, to brak komentarza, który pozwoliłby zrozumieć czytelnikom, że domysły na temat alkoholizmu nie są zarzutem, a wyrazem troski. Po prostu szlag mnie trafia, że z choroby czyni się oręż, oskarżenie, trupa w szafie i brzydki sekret w rodzinie. Podkreślmy to jeszcze raz, dla tych, którzy myślą, że alkoholicy są sami sobie winni, bo kto im kazał tyle chlać: alkoholizm jest chorobą. Chory nie jest winny temu, że zapada na tę chorobę.
Polecam tutaj artykuł, o dziwo, w Poradniku Domowym.
Nie mogę się doliczyć za danymi z PARPA (nie idzie mi przeliczanie gramów czystego etanolu na litry piwa), ale nawet zakładając, że granicą ryzykownego picia jest 400 piw rocznie dla dorosłego mężczyzny, to wychodzi ciut powyżej jednego piwa dziennie. Ilu facetów w czasie weekendu, np. długiej sobotniej nocy w klubie, wypija osiem piw? Obawiam się, że całkiem sporo. U kobiet ta granica jest niższa, wystarczy pięć piw tygodniowo. Przeliczam na piwo, bo ono właśnie jest postrzegane chyba najbardziej jako napój omal bezalkoholowy i niegroźny. Niżej podpisana może stwierdzić z własnego grzbietu, że nic bardziej mylnego. Oczywiście nadszedł ten moment, gdy upijałam się do nieprzytomności, zerzygania, pójścia spać i ponownego uchlania, ale początek to był jeden - dwa browary po zajęciach i trochę szaleństwa podczas weekendowych imprez w Forum Fabricum. Jednym słowem: piłam na początku tyle, co wszyscy, nie wyróżniałam się ilością i pewnie tylko całkowita abstynencja uchroniłaby mnie od zapadnięcia w tę chorobę. Tak że błędnym jest mniemanie, że alkoholik to ten, co nie mógł się powstrzymać i chlał więcej niż inni. Oczywiście mógł nie pić w ogóle, ale tutaj pozwolę sobie zwrócić uwagę na fakt, że alkoholicy, prócz czynnika genetycznego znacznie zwiększającego ryzyko zachorowania, charakteryzują się również wmontowanym czynnikiem społecznym - co oznacza, że wzrastali w takiej grupie odniesienia, która go wyuczyła załatwiać pewne życiowe sprawy alkoholem (w przypadku mojego domu było to akurat niewinne, polskie świętowanie imienin i nagradzanie się po ciężkim dniu). Są także determinowani czynnikiem psychicznym, który wyposaża potencjalnego alkoholika w specyficzną wrażliwość dającą efekt w postaci zwątpienia w siebie i mierzenia swojej wartości przy pomocy akceptacji otoczenia. Innymi słowy, osoby ze skłonnością do alkoholizmu mają większą tendencję do zabiegania o poczucie bycia lubianym czy popularnym niż reszta i sięgają po alkohol albo by to osiągnąć (wyluzować się i stać się duszą towarzystwa) albo by wreszcie to otoczenie mieć w dupie (to mój scenariusz). Podsumowując: mamy oto młodą osobę, dajmy na to, na studiach z dala od domu, która już wie, że dobrze zdaną sesję trzeba oblać, że aby ci fajni ludzie z roku ją polubili, trzeba się z nimi napić... no i pije jak reszta. Genetyka bądź dobrzy przyjaciele zadecydują, co będzie dalej: czy popłynie, czy nie ma po temu tendencji, czy ktoś bliski odpowiednio wcześnie szturchnie ją w bok i powie "martwię się o ciebie" (u mnie mój ówczesny facet był za mało stanowczy - nie winię go, bo skąd miał wiedzieć, że to aż tak niebezpieczne - ale pewnie gdyby postawił ultimatum "ja albo browar" coś by do mnie już wtedy dotarło).

3 komentarze:

lavinka pisze...

Z tym piciem to jeszcze jest jeden cznnik. Wiek. Do 19-21 roku życia ryzyko uzależnienia jest dużo wyższe niż później. Inaczej mówiąc ludzie,którzy zaczęli imprezować na studiach(nawet ostro) mają mniejsze szanse na zapadnięcie na tę chorobę niż piętnastolatek wypijający jedno piwo raz na jakiś czas. Nie chodzi o ileś tam piw rocznie. Chodzi o pewien nawyk-regularne picie(nie ważne jakiej ilości) przy każdej okazji. To to bardziej uzależnia niż duża ilość alkoholu sama w sobie. No i jeszcze czynnik dziedziczny. Ludzie w których rodzinach są osoby mające "problem z alkoholem" są przynajmniej statystycznie bardziej narażone. A jak wiemy, geny nie łatwo przeskoczyć.
I nie jest do końca prawdą,że alkoholik nie jest niczemu winien. Otóż jest, po części - dlatego,że nie zgłosił się do poradni uzależnieniowej gdy tylko pojawiły się pierwsze symptomy. To znaczy najgorzej jest gdy "chory" uważa,że nic się nie dzieje i "picie" uważa za styl życia....
Zresztą ten sam grzech zaniechania (może nawet gorszy) robią rodziny osób zapadających na schorzenia psychiczne. Pójście do psychologa lub nie daj Boże do psychiatry jeszcze dla wielu osób w Polsce jest gorsze niż śmierć...

Szprota pisze...

Wiesz, w tej chorobie jest jeszcze takie powikłanie jak system iluzji i zaprzeczeń, dzięki któremu alkoholik bardzo długo wmawia w siebie, że problemu nie ma, nawet jeśli symptomy biją po oczach. Jest zaburzona ocena rzeczywistości i siebie samego, nie tylko po alkoholu, ale także w czasie przerwy w piciu. Dopóki taki chory człowiek nie usiądzie, nie dokona remanentu i nie stwierdzi, że przez picie więcej traci niż zyskuje, dopóty nie skieruje się na terapię.

lavinka pisze...

To też prawda. A że nikt mu ze znajomych i rodziny tego nie mówi to już inny problem znany współuzależnieniem... w każdym razie ten problem dotyczy o wiele większej liczby Polaków niż to się na pozór wydaje.... ponoć jedna trzecia narodu jest w jakimś stopniu uzależniona.