24.1.10

Dżezi Aspi

Zespół Aspergera
Zaburzenie to obejmuje przede wszystkim upośledzenie umiejętności społecznych, trudności w akceptowaniu zmian, ograniczoną elastyczność myślenia przy braku upośledzenia umysłowego oraz szczególnie pochłaniające, obsesyjne zainteresowania, natomiast rozwój mowy oraz rozwój poznawczy przebiega bardziej prawidłowo w porównaniu do autyzmu dziecięcego. Głównymi kryteriami różnicującymi ZA od autyzmu głębokiego są: brak opóźnienia rozwoju mowy i innych istotnych jej zaburzeń uniemożliwiających logiczną komunikację, prawidłowy rozwój poznawczy.
(za wikipedią)

W dużym skrócie osoby z ZA są kompletnie nieempatyczne i aspołeczne przy jednocześnie wysoce rozwiniętych umiejętnościach w danej dziedzinie; ze względu na bliską autyzmowi potrzebę ścisłych schematów i struktur: najczęściej dziedzinie powiązanej z liczbami i analitycznym myśleniem. Oczywiście szalenie upraszczam, więc jeśli jest na sali psychiatra lub aspergeryk, proszę o druzgocące sprostowanie.

Powyższa charakterystyka pasuje do postaci, które od jakiegoś czasu jest nam dane oglądać na mniejszych lub większych ekranach. Najbliższy, najbardziej nasuwający się przykład to oczywiście Dr House, geniusza diagnostyki i maksymalnego loosera społecznego. Trudno o bardziej niezdarną postać w relacjach międzyludzkich i choć kochani Amerykanie dolepili do tego trudne dzieciństwo i psychopatycznego ojca (a dziadek Freud znów się w grobie przewraca), równie dobrze można stwierdzić, że House pod tym względem jest upośledzony, tak jak jest wybitnie uzdolniony pod względem spostrzegawczości i umiejętności kojarzenia z pozoru odległych faktów.
Nie sposób przeoczyć, że wyżej wskazane zdolności są również cechami dobrego detektywa i na pewno niejeden z wielbicieli House'a zaobserwował jego podobieństwo do Sherlocka Holmesa.

Sherlock Holmes ostatnio zaatakował kino z jakże zachęcającym dopiskiem "Koniec grzecznych detektywów". Przyznam, że to hasło, jak i trailery nie zachęcały: obawiałam się wręcz, że otrzymam film akcji w wersji kostiumowej, w którym główny bohater tylko przypadkiem ma na imię tak samo, jak postać z opowiadań Sir Arthura Conan Doyle'a. Wystarczy jednak odrzucić przyzwyczajenie do kanonu dotychczasowych ekranizacji i przypomnieć sobie, że Sherlock, prócz swego geniuszu obserwacyjno-dedukcyjnego był również morfinistą, bokserem i abnegatem oraz socjopatą. W ekranizacji Guya Ritchiego mamy więc znów zaplutego, niedogolonego aspergeryka, który przed ostatnią rundą bokserską analizuje sekwencję ciosów tak, by doprowadzić przeciwnika do nokautu. Sherlock się przybrudził i odbrązowił - i wyszło mu to na dobre: zapewnia godziwą dwugodzinną rozrywkę bez udawania, że jest czymkolwiek więcej (o co we współczesnym filmie trudno, gdy kino sensacyjne wplata wątki romansowe, zaś SF usilnie i zaparcie zastanawia się nad kondycją ludzkości, nieustająco robiąc sobie dobrze, przysrywając przy tem marmurem).

Zaznaczę tu, że bycie aspołecznym geniuszem nie jest wyłącznie domeną panów (chociaż w opinii społecznej najpewniej im to bardziej uchodzi). W zeszłym roku została zekranizowana trylogia Millenium na podstawie powieści Stiega Larssona. Przyznam się od razu, że czytałam i oglądałam wyłącznie pierwszą część, co oznacza najprawdopodobniej, że najlepsze już za mną. Na pewno też narażę się miłośnikom prozy Larssona pisząc, że film moim zdaniem jest lepszy niż książka. Niemniej, i tu, i tu występuje postać Lisbeth, genialnej hakerki, która włącza się do śledztwa i dzięki swoim zdolnościom zasadniczo przyczynia się do rozwikłania zagadki. Zrażenie do siebie wszystkich z wyjątkiem głównego bohatera zawarte w pakiecie. All inclusive.

Aspi jest dżezi. Lubimy postaci wybitne, które dla równowagi nie radzą sobie w dziedzinie, która potencjalnie jest do opanowania przez wszystkich: relacji społecznych. Lubimy małych bogów, którzy dzięki swym zdolnościom przejmują odpowiedzialność i potrafią wyzwolić się z lęku o akceptację grupy. Lubimy ich w końcu dlatego, że ich kompletna nieumiejętność zachowań dyplomatycznych jest bardzo odświeżająca w czasach, gdy spora część naszych zachowań społecznych przeniosła się na słowo pisane, co często pozbawia nas szans rozpoznania, kiedy jesteśmy fałszywie komplementowani lub zwyczajnie oszukiwani. Tęsknimy za ich szczerością. Nie pamiętając oczywiście, jak bardzo potrafi być bolesna.

1.1.10

Jem pyszności, jestem on-line cały dzień i tarzam się w stanikach

Jeśli jaki Nowy Rok taki cały rok, to zapowiada się nieźle.

Okres okołoświąteczny urozmaiciła mi wizyta Bimbo, którą poznałam zasadniczo poprzez forum fanek Małgorzaty Musierowicz, które to forum częściowo przeniosło się na fujzbuka obrastając w różnego rodzaju podgrupy wzajemnej adoracji, a dzięki zlotom, głównie w niedalekiej stolicy, dało się i poznać w swej niezaprzeczalnej krasie w tzw. realu. Bimbo przylgnęło do nas, łódzkich wiedźm, z wzajemnością, dzieląc z nami zamiłowanie absurdu, szyderę i porównywalne z kotbercim mistrzostwo w czynieniu katastrof. Jej wizyta była zatem tylko kwestią czasu.

W dzień jej przyjazdu niebo płakało ogniem i śniegiem, a ptaki zamarzały w locie. We were warned that huge distaster is coming (to town). Następnie pojawił się wir towarzyski, udostępniałam Bimbo w domu lub na mieście i właściwie nawet żałuję, że nie zaczęłam pobierać opłat za bilety wstępu. Tym samym w ciągu tych omal dwóch tygodni mogę wymienić może ze trzy wieczory, podczas których nie gościłyśmy lub nie gospodarzyłyśmy, tylko grzecznie czytałyśmy książki lub oddawałyśmy się dyskusjom ogólnospołecznym podczas seansów True Blooda (Bimbo jest siódmą zainfekowaną przeze mnie osobą, jeśli chodzi o perypetie Sookie Stackhouse. Zamierzam dobić do dziesięciu, licząc na jakieś trofeum). Jednym słowem po intensywnym okresie w pracy intensywny okres towarzyski.
Nadmienię, że jestem zaskoczona tym, jak bezkonfliktowo mieszkało mi się z nią. Wcześniejsze doświadczenia - z Luc'em, jego mamą i moimi rodzicami, bo z tymi osobami mieszkałam dłużej niż podczas urlopów - kazały mi sądzić, że jestem upierdliwą babą, która bałagani i utrudnia. Niewykluczone, że jestem, ale Bimbo ani chwili nie dało poznać po sobie, że jej to przeszkadza. Z drugiej zaś strony, po wielu latach mieszkania samotnie obecność innego domownika napawała mnie strachem, że i mnie będzie coś przeszkadzać. Tymczasem czułam się z nią całkowicie swobodnie. Na pewno w dużej mierze jest to kwestia tego, że Bimbo jest dużą dziewczynką, która umie sobie sama zorganizować zajęcia i nie trzeba nad nią skakać i zgadywać jej myśli.

A teraz ciut mi pusto bez niej, gdy po powrocie z pracy ryczę sztandarowe "honey, I'm home!" i odpowiadają mi wyłącznie koty!

Sylwester bardzo przyjemny. Po zeszłorocznym, dość miłym, ale wspominanym przeze mnie bez większego entuzjazmu, pojawiła się refleksja, że z wiedźmami en masse sensy mają sabaty. Natomiast ciąganie do tego towarzystwa panów, zwłaszcza dość introwertycznych, jak H8red czy Maciek B. nie ma większego sensu, bo my, panie, wprawdzie paplemy sobie radośnie w swym gronie, ale panowie jednak się mniej lub bardziej demonstracyjnie nudzą, co, jak mogę sobie wyobrazić, jednak kładzie się cieniem na radości z paplaniny. Mnie by się kładło, gdyby mój chłop się nudził.

Tym samym stało się oczywistym, że Sylwester w podgrupach, tym bardziej, że jakkolwiek mamy mnóstwo mnóstw wspólnych, różnimy się podejściem do tej imprezy. Ja lubię, tak jak lubię wszelkie imprezy okolicznościowe, gdy mogę wyskoczyć z wygodnych, aktualnie ukochanych spodni i przyodziać na ten przykład sucze kozaczki i kusą kieckę, potańczyć, spotkać się z innymi ludźmi niż na codzień, choć nie mam parcia na imprezę w lokalu i przymusu pozyskania zaproszenia na jakiś wywalony w kosmos bal. Część dziewczyn nie przepada, już to ze względu na owczy pęd świętowania jakże przecież umownej daty, już to z potrzeby kontestacji lansu.

Zatem Kotbert przychyliła mi nieba i zaprosiła do swojego brata jako towarzyszkę jej, H8reda i Karoliny. Strzał w dziesiątkę. Było z kim się pośmiać, z kim potańczyć i z kim pogadać. A nawet z kim przeraźliwie zafałszować hymn brytyjski z Human Traffic, bo to jednak mam jakiś imperatyw, by pod gorejącym fajerwerkami niebem, wśród huku petard, oparów szampana (i coli!) zaryczeć ochryple "I'm trying to be myself, understand everyone, it's a mission and a half"...

Nie życzę, aby ten rok był lepszy od poprzedniego, bo to sugeruje, że dla składającego życzenia miniony rok nie był udany. Mój był. Zatem: niech będzie dobry.