28.6.09

Przy Manu wybija jedenasta

Nie wiem, jak Wy, ale ja zapamiętuję, rzec by można, synkretycznie; olfaktoryczno-akustycznie. Wzrok ma dla mnie pomniejsze znaczenie.

No więc aktualne wieczory będą dla mnie kiedyś pachniały czerwcowymi, deszczowymi nocami, delikatnie parującymi z murów i chodników miasta; przepoconymi siedzeniami w tramwaju linii 16A, kierunek: Helenówek, odjeżdżającym o 22:25 z krańcówki; pasażerami, wionącymi przetrawionym alkoholem, fajkami, czosnkiem, cebulą i mniej lub bardziej skutecznymi dezodorantami; moim własnym Pure Poison (urzekła mnie ta nutka bergamotki). Będą też brzmiały bełkotem rozmów "Andrzej był porządny gość, mimo że nie pił" "Ona zaczęła się modlić i wyobraź sobie, rak jej się cofnął", "Następny przystanek: Zachodnia - Manufaktura", ćwierkotem i charczeniem dzwonków w komórkach, pipczeniem sygnału rychłego zamknięcia drzwi, syrenami służb porządkowych. Wizualnych wrażeń jest stosunkowo najmniej: wtulam nos w swoje G1, czytam grupę, dopisuję wrażenia; od czasu do czasu w obręb mojego wzroku wejdzie ktoś, kto zechce skorzystać z drzwi za motorniczym, u mężczyzn spoglądam na buty, u kobiet na staniki. Rzadko miewają dobrane. Obie płcie i oba elementy garderoby.
Manufakturę mijam istotnie około 23:00, co rozpoznaję głównie po tym, że sygnalizacja uliczna zaczyna mrygać na żółto.
Mam świadomość przemijalności tych wieczorów: kiedyś zrobi się chłodniej i mniej będzie mi się chciało pokonywać tę kilkunastokilometrową trasę wieczorami; może przestanę tak lgnąć do Miau (nie analizuję tego - widocznie samotność mi jednak doskwiera bardziej niż sama przed sobą jestem gotowa przyznać), może stanie się jeszcze coś innego. Tym bardziej chcę zacisnąć rękę na ich nieuchwytności. Może mi się po trosze udało?

Od dziś mam urlop. Zaczął się masakrycznie, zbuntował mi się organizm i zareagował takim bólem, że prawie zemdlałam, ale potem było tylko lepiej: Festiwal Dobrego Smaku w Manufakturze i wieczór, którego zakończenie starałam się powyżej opisać. Na dysku czeka na mnie drugi sezon "L Word" - zaczeka do jutra, dziś już mam ochotę popłynąć w sen.

Aha, przy okazji ogłoszenie szprotkaniowe: za dwa tygodnie mamy w Łodzi wizytę b00g13go.

20.6.09

Biały czy czarny?

Ja wybrałam czarny i czarne ma wszystko: kabelki, słuchawki, pokrowiec, a nawet gógloszmatkę. Głównie ze względów praktycznych, bo biały też mi się podoba.
Odkąd dowiedziałam się o planach google i HTC wraz z kilkoma pomniejszymi gigantami, przeczuwałam, że telefon będzie mój. Miałam go w ręku na szkoleniach i nie zawiodłam się. Dla mnie był absolutnie intuicyjny, logiczny i szalenie wygodny w obsłudze. No i kiedy rodzima sieć wprowadziła z nim odpowiadającą moim możliwościom finansowym promocję, natychmiast pobiegłam go kupić.
Cudowna zabawka!

13.6.09

Kocia kołyska

Znacie tę zabawę? Potrzebne są dwie osoby.
Przeplata się sznurek lub lepiej gumkę między palcami obu dłoni w określony sposób, druga osoba przejmuje sznurek na swoje palce odpowiednio nimi zahaczając o przeplot... Byłam w tym dobra, jak miałam ze 12 lat (magiczny rok 1989).

[Edycja po długim, długim czasie dla tych, którzy tu trafili szukając wskazówek, jak przekładać sznurek: tu jest instrukcja obrazkowa]

Ale z kocią kołyską mam o wiele dalej idące skojarzenia.
Przede wszystkim: Kurt Vonnegut i jego książka o tym tytule, którą namiętnie czytałam mieszkając u Marka N. latem 2002 (opiekowałam się jego czarnym kotem, 13-kilogramowym Klausem, który w poprzednim wcieleniu był faszystą, a w tym jest... kastratem).
A jeśli Vonnegut, to zdanie: "Każdy, kto chciałby w sposób znaczący zmienić świat, musi legitymować się żyłką showmana, szczerą gotowością przelania ludzkiej krwi i nową, wiarygodną religią, którą zainauguruje podczas krótkiej pauzy skruchy i przerażenia, jaka zwykle następuje po rzezi."
Hej ho.
Nie pamiętam, z jakiej to było książki.
Więc jeśli to zdanie, to happening "Powszechna Wola Zaistnienia", który odbył się w 2000 r. w Pasażu Szprycera.
Dzień wcześniej Piana Złudzeń grała w Ósmym Grzechu - koncert był taki sobie, bo nagłośnienie gorsze niż kiepskie (lepiej słyszałam dźwięk uderzania w klawisze niż sam keyboard!), ale potem wylądowaliśmy w_trójcy_jedyni (ja, Luc i MoTłoh) u Takiej Jednej. Się działo i lało strumieniami. Wtedy to zrealizowaliśmy brzeg wanny, a MoTłoh do tej pory nie może Takiej Jednej zapomnieć.
Happening "Powszechna Wola Zaistnienia" przebiegał zaś tak:
Luc wonczas miał zjazd rodzinny, więc trzeźwiał w Zgniłym Błocie. Usługi wokalne przejął Maciek - najpierw był normalny koncert, potem zaś Marek, powtarzając zacytowane zdanie, przechadzał się pod sceną, powoli zdejmując buty, krawat i marynarkę. Udowadniał tym samym żyłkę showmana. W narastającej ścianie dźwięków rozbił szybę (którą spod serca wyjął mu Maciek) i zaczął się tarzać w stłuczonym szkle, będąc szczerze gotów do przelania własnej krwi, a w końcu - stojąc boso na odłamkach - medytować na stojąco, wspierając jedyną wiarygodną religię, jaka nie wymaga de facto rzezi.
Mniej więcej w tym momencie podeszła do niego Straż Miejska, zaniepokojona tłuczeniem szyby (chociaż on był bardzo uważny, by szkło nie poleciało na ludzi); Marek nie przerywał sobie medytacji, więc umundurowani panowie stali dłuższą chwilę z dość głupimi minami. Usiłowali pociągnąć go do odpowiedzialności za stworzenie zagrożenia uszkodzenia ludzi lub mienia (-enia, -enia), lecz w tym momencie z publiczności wysunął się jakiś dwudziestoparoletni facet, pokazał odznakę i powiedział: -Oni są ze mną.
Straż przeprosiła i poszła won oraz nigdy nie wróciła.
Faceta widzieliśmy wtedy pierwszy raz na oczy. Po prostu spodobał mu się happening.
Po tym wydarzeniu artystycznym zgodnie poszliśmy na piwo do Ósmego Grzechu. Marek cały czas był w zakrwawionej koszuli.
Niedługo potem zamknięto tę knajpę.

12.6.09

Dzień się dobrze zaczął

Z prawej strony miałam wyniosłą i majestatyczną Miau, przykrywającą mnie zaborczo nogą. Z lewej słodko mruczącą przez sen Breble. Z brzega spała Kotbert, która o dziewiątej odebrała telefon i powitała nas słodkim, przerażająco żwawym "dzień dobry!".
Zważywszy, że padłyśmy koło piątej, obejrzawszy "Closer" oraz "Lektora" (recenzje wkrótce), moje powitanie było nieco mniej uprzejme. Szczęśliwie Kotbert węszy podstęp, gdy jestem zbyt miła i moje "spierdalaj" nie zrobiło na niej większego wrażenia.
Słowem: Pidżama Porno Party ogłaszam za udane!

7.6.09

Czartoryski był muzykiem jazzowym...

Astrofotometria to nauka uprawiana przez małych, łysych, brodatych człowieczków, chcących ocenić, czemu Bellucci jest piękna, a czemu inne gwiazdy nie i muszą grać u Tima Burtona. Gabes był artystą, co umarł w nędzy i rozpaczy. Z substancji produkowanych przez bawełnice otrzymuje się bardzo kosztowny tusz do długopisów firmowych mojej korporacji. Izotopowy rozpad atomu dzieli atom na silnie aromatyczne jądro i bezwonne dodatki. I tak dalej...

To bardzo skrótowe pokłosie gry w encyklopedię, było tego dużo więcej. Graliśmy u Luc'a, w przypominającym stare czasy składzie Luc + Nutka, ja, Aard i Iza (wprawdzie nie ta, co wtedy, ale pewne rzeczy się nie zmieniają i ta Iza też przysypiała). Gra w encyklopedię jest prosta w swych zasadach: losuje człowiek hasło, dostaje np. Instytut Agronomiczny i musi wymyślić doń definicję. Jego definicja jest punktowana przez resztę uczestników gry w dwóch kategoriach: inwencji twórczej i zgodności z definicją encyklopedyczną, dlatego wytrawni gracze (jak np. Aard) podają dwa znaczenia, jedno pojechane, by wyłapać punkty za inwencję, drugie zaś zgodne, by zgarnąć także i za trafność.
Smaczku grze dodawał fakt, iż posiłkowaliśmy się encyklopedią Łukasza, wydaną w bodaj 1975 roku.
Brakowało mi tego burzenia mózgu w poszukiwaniu absurdu! Efektem tego było zajęcie zaszczytnego drugiego miejsca. Palmę pierwszeństwa wziął Luc za brawurowe odgwizdanie "Everybody was kung-fu fighting" przy haśle "chińska muzyka".

edit: esp4 Aard: epistemologia.

3.6.09

W związku z zapotrzebowaniem na muzykę dyskotekową...

oraz ku przestrodze:
Okazuje się, że wraz ze wzrostem napięcia maleją co prawda straty spowodowane nagrzewaniem sie przewodu, ale powiększają się straty energii związane z ulotem wysokiego napięcia - tzw. wyładowanie niezupełne, szczególnie na wszystkich ostrych krawędziach jak izolatory itp. szczególnie przy niesprzyjającej pogodzie, ale także wokół przewodu. Ulot jest zjawiskiem polegającym na wyładowaniach niezupełnych wokół przewodu. Dla przewodów o większych krzywiznach (mała średnica) oraz przy złej pogodzie (mgła, deszcz) ulot znacznie się nasila, powodując duże zakłócenia radioelektryczne. Konsekwencją ulotu są również straty mocy i energii w liniach przesyłowych i stacjach. Uwzględniając sumaryczną długość linii napowietrznych o napięciu 110 kV i wyższym, straty mocy i energii osiągają wartości mające duże znaczenie ekonomiczne. Z tego względu dąży się do maksymalnego ograniczenia ulotu.

1.6.09

Garść mądrości

Przypuszcza się, że większość, o ile nie wszystkie galaktyki posiadają w swoich centrach supermasywne czarne dziury. Bezpośrednie pomiary przesunięć dopplerowskich dla materii otaczającej jądra pobliskich galaktyk dowiodły, iż musi się ona poruszać z bardzo dużymi prędkościami, co można wytłumaczyć jedynie wysoką koncentracją materii w centrum. Wedle obecnej wiedzy jedynym obiektem, który może skupiać taką ilość materii w tak małym obszarze jest czarna dziura. W przypadku dalej położonych galaktyk aktywnych, szerokość obserwowanych linii spektralnych powiązana jest z masą czarnej dziury zasilającej aktywne jądra galaktyk. Uważa się, że takie supermasywne czarne dziury w centrach galaktyk są swego rodzaju "silnikami" zasilającymi aktywne obiekty, takie jak galaktyki Seyferta czy kwazary. Sagittarius A* jest prawdopodobnie supermasywną czarną dziurą znajdującą się w centrum Drogi Mlecznej.