11.5.08

Wyeskalowałam konflikta na n-k!

Licealni zbierają się znów, bo część osób nieobecnych na poprzednim spotkaniu nagle się odmeldowała. Bez większego powera, ale jakoś tam rozrzucam wici po tych, do których mam kontakt, no bo niech przynajmniej wiedzą, a może znów przyjdą.
Tutaj dodam, że po poprzednim pozostał jednakowoż jakiś niesmak, gdyż panowie nieco za często zaglądali do baru i choć z tym czy owym chętnie bym pogadała, tak po prostu, nawet bez tej standardowej przepytywanki "jak się w życiu ułożyło", to nie było po temu okazji. Dziwiło mnie to o tyle, że z tego, co wiedziałam, byli w kontakcie, więc ubzdryngolenie się nie było czczeniem spotkania po latach, tylko konwencjonalnym polskim "trza się napić".
Takoż i koleżanka J.Z., po której widać było, że jeszcze trochę, a uskuteczni rozbierany taniec na stole. No ale że zawsze była z niej postać radośnie wariacka, generalnie spuszczam zasłonę miłosierdzia.
I otóż owa koleżanka na naszo-klasowym forum odezwała się w te słowa, że na spotkanie się nie wybiera, bo ja tam będę. Sic. Dała uśmieszka, więc uznałam, że dziewczynie po prostu żarcik nie wyszedł. Się zdarza. Chociaż raczej nie mnie. Nie wobec osób, które wszelako znam mało i nie wiem, czy sobie mogę pozwolić. Tymczasem nie, dziewczę właśnie odparowało, że napisało, co myśli.
No cóż, myślenie ma sporą przyszłość.
Generalnie sprawa do olania ciepłym strumieniem bezświadomości, ale zafrapowało mnie i będę temat drążyć.

Ponadto. Z okazji choroby, zielonych świątek i ładnej pogody w niedzielę zorganizowałam kameralnego grilla. Kameralny, bo na jego pomysł wpadłyśmy z Miau wczoraj o jakiejś mocno już abderyckiej porze. Przyszli Miau z Borysem i Maciejem oraz H8red, potem, już po grillu i po wyjściu Miauów nadciągnęła Kotbert. Się pojadło, panowie, zwłaszcza Maciej, przepięknie pilnowali jadła, marynatki Miau do miąs okazały się znakomite, a ja zapodałam pozyskanego jakiś czas temu od Wery dipa, który okazał się świetną alternatywą dla ketchupu i musztardy, bo był kwaśny, pikantny i papryczano-pomidorowy.



Grill był szybkościowy, bo z północy przywiało wielkie chmursko, które zaczęło się na nas obficie skraplać i trzeba było ratować dobytek i nieść dobra wszelakie do wnętrza komnat mojej wieży. Borys po nakarmieniu smoków drzewnych tudzież smoczej kijanki opadł z sił i stał się - jak na niego, oczywiście - ciut marudny, więc Miauowie stosunkowo szybko się zwinęli. Mnie jeszcze przyszło porządnie poplotkować z Kotbert (H8 w chwilę po jej przybyciu opuścił nasze czarujące towarzystwo).

H. wrócił z objeżdżania Tater rowerem, z porannego telefonu wnioskuję, że bardzo zadowolony, choć meridka mu tuż przed wyjazdem solidnie nadokuczała. Ponieważ KotRedy zwiozły wreszcie swoje welocypedy, myślę, że warto pomyśleć o jakiejś wyciece z ich udziałem. Poknujemy. Może wreszcie będzie okazja do szalenie dawno nie odbywanego szprotkania.

Stanikomania trwa. Aktualnie jestem na etapie Oczekiwania Na Pierwszy Dopasowany Biustonosz (zamówiłam jakiś prościutki w melissie) i dojrzewania do zakupów w sklepach zagranicznych - złożyłam nawet wniosek o e-kartę w mBanku.

4 komentarze:

h8red pisze...

Mało pilnowałem grilla zgodnie z zasadą: "W jaki sposób mogę wam nie przeszkadzać?" ;p

Szprota pisze...

tak, i fantastycznie ci to wychodziło. Jak również drążenie tematu kołnierza triceratopsa.

Miau pisze...

"Który to kołnierz wujek Marcin chciał wyprasować, mamooo"- zeznał Potomek z jakąś taką... pobłażliwością dla wujka Marcina:D

Szprota pisze...

i nie zapominajmy o moim pouczającym, znad zgrillowanej kiełbaski: widzisz Borysku, tak się bawią dorośli.