Dywersyjna Akcja Stanikomaniakalna przeprowadzona. Wahałabym się nazwać ją sukcesem. Oczywiście bawiłyśmy się znakomicie, pięć czarownic, każda w innym typie, rozmiarze i temperamencie. Niemniej liczyłam na to, że ekspedientki będą opryskliwe albo, wręcz przeciwnie, nadmiernie opiekuńcze i wejdziemy z nimi w jakąś bardziej intensywną interakcję niż ponure obwieszczenie "taki rozmiar nie występuje" (Miau, jako właścicielka biustu, do którego została skierowana ta wypowiedź - zdecydowanie pani nie patrzyła jej w oczy, tylko w cycki - poczuła się lekko ogłuszona). Poza tym kwiatkiem żadna z nas nie została tknięta żadnym głupim tekstem. Ja osobiście lansowałam śmiałą teorię, że nas po prostu było na dużo "i ty Miau wchodzisz jakoś zbyt pewnie siebie, z piersią do przodu".
-A co, mam wchodzić tyłem? - stropiła się Miau. Wizja przeciskającej się tyłem Miau między wieszakami w Triumphie bardzo nam się spodobała, ale nie przystąpiłyśmy do realizacji.
Moich oczekiwań natomiast nie zawiodły ekspedientki w Deichmanie, gdy popadłyśmy w obłęd wciskania Miau w najbardziej sucze buty świata archiwizując go za pomocą aparatów cyfrowych w komórkach (Szprot: SE w850i, 2 mpx, Kotbert: SE P1i, 3,2 mpx).
-Ale mam nadzieję, że nie robi pani zdjęć butom? -zagadnęła mnie jedna z nich surowo. -Bo nie wolno.
(przewąchałam później całego dajśmana i albo jestem ślepa komenda, albo wywieszka o zakazie fotografowania nie występuje)
-Nie, stopom koleżanek -mruknęłam i wyprodukowałam uśmiech fetyszystki.
Wieczór zwieńczyłyśmy posiadóweczką u Wedla, gdzie w okolicznościach niedzielnych samo czekanie na przyjęcie i realizację zamówienia trwało o wiele, wiele dłużej niż konsumpcja tegoż. W menu (skądinąd węgiel drożeje, gaz drożeje, paliwa wszelakie drożeją, to i czekolada... chlip) znalazłyśmy również frapującą pozycję "czekoladowe fondue", które zainspirowało nas do pomysłu kulinarnego na następny sabat...
Następny sabat odbył się nazajutrz, w święto matki. Kotbert tym razem nie dopisała, za to pojawiła się sis Mag.gie Ewa, więc stan liczbowy pięć czarownic (i dziecko) został zachowany. Gdy przyjechałam, wszystkie kupiły się wokół niewielkiego kociołka, jak na czarownice przystało, merdając w nim drewnianą łychą, a w którym bulgotała radośnie brunatna maź.
Obok na talerzyku dobra wszelakie pod postacią skrojonych bananów, jabłek, pomarańczy i całych truskawek.
Wyszła tego taka potworna ilość, że nie zmogłyśmy pomimo najszczerszych chęci i buńczucznych zapewnień, że phi, co to dla nas taka ilość czekolady. Co więcej, nasze organizmy przyjąwszy ten boski przysmak zaczęły skwapliwie produkować równie potworną ilość endorfin i przez lwią część sabatu czułyśmy się formalnie ućpane tą czekoladą: senne i błogie.
Najmniej zachwycony był Borys, dla którego dzieło było zdecydowanie za słodkie, a z powodu odurzenia nie mógł liczyć na zbyt owocną współpracę przy organizacji kolejnych spektakli. Ja przyznam, że byłam na tyle zasłodzona, że gdy wróciłam do domu, wciągnęłam nosem cudownie kwaśno-słoną sałatkę Miau.
Sabaty, L4 i siedzenie przed kompem spowodowały jednak spadek formy. Odpaliłam dziś Maksyma jako środek transportu do pracy (w tym tygodniu na rano) i czuję się zniesmaczona faktem, że się nieco jednak jakby zmachałam, a to zaledwie 7km w jedną stronę. Nic to, rozjeżdżę się, jeśli tylko pogoda się utrzyma. I stan zdrowia, zarówno mój, jak i Maksyma.
W najbliższych dniach roztaczam również czułą opiekę nad koteckami KotRedów wybytych na urlop. Mam do nich dwadzieścia minut spaceru. Udało mi się ich dziś nie wypuścić na korytarz, nakarmić, obczyścić kuwetowo, przyjąć zimno-noskowy pocałunek Rudego, wygłaskać towarzystwo i pozyskać, mam nadzieję, ich sympatię. Od pojutrza przejmuje je H., który ma do nich trzy minuty.
Jutro Pikieta Estetyczna GPO. Będę.
A ostatnio w budziku mam ustawione takie:
2 komentarze:
Czekolada u Wedla dobra na wszystko :)
O mój bożre! Jak o tym słyszałem od Mag.gie, to jakby miałem ochotę, ale jednak nie. Za dużo czekolady. Zresztą JA akurat jestem w formie i nie mam zamiaru jej stracić ;)
Prześlij komentarz