4.5.08

Majówka po szprociemu czyli OMG, moja dupa

Intensywne dni. Święto pracy, jako się rzekło, w zoo, uświetnione spacerkiem z Maksymem od Wielkopolskiej. Nazajutrz, jako że Był Plan Zrobienia Sobie Wycieczki, trza było temu Maksymu nareperować dętkę, a że długi weekend rzecz święta, to i prywatne małe serwisiki były zamknięte na głucho i musiało się dygać z rowerem do GoSportu w Manu. Dętka została wymieniona, przy okazji podregulowano Maksowi tylny hamulec, a ja zainwestowałam jeszcze w zapięcie - ze względu na ukośną ramę Maksyma niestety nie mogę mieć ponoć najbezpieczniejszego u-locka, czyli takiej jakby obręczy spinającej koło z ramą, więc kupiłam grubaśną posegmentowaną rurę "solidna linkę opancerzoną niemieckiej firmy Trelock, wyposażona w unikalny zamek rurkowy - profesjonalne zabezpieczenie przed złodziejami." Przeciąć toto w każdym razie trudniej niż klasyczną cienką linkę, którą też mam i pewnie będę używać dodatkowo, no bo czemu nie. Trelock na dzień dobry przy zapinaniu wysmyknął się z zamka i trzasnął mnie w czoło, więc pokochałam go od razu: jak widać, nie tylko zabezpiecza, ale wręcz broni roweru.
Nawet jeszcze mam malutkiego guza.
W każdym razie Maksio stał pod Manu z półtorej godziny, zapięty w obie linki, oczywiście ze zdjętymi światełkami i licznikiem i nic mu nie było.
Po tej owocnej wizycie w Manufakturze, ogarnąwszy się lekko, wyruszyłam do Mag.gie, tym razem per MPK, które uprzejmie podpasowało mi jak rzadko i pozwoliło zmieścić się w półgodzinnym bilecie.
Sabat był dość kameralny, bo prócz mnie i przemiłej gospodyni była jeszcze Miau z Młodym, tradycyjnie oddelegowanym do sypialni w celu zgłębiania odmętów percepcyjnych serii "Był Sobie Człowiek" (czy coś). BTW, rowerowa schiza Aarda sięgnęła tego stopnia, że gdy mu Mag przez telefon obwieściła: -Wpuściłam mężczyznę do naszej sypialni! - Aard nie doznał paroksyzmu zazdrości, a wręcz przeciwnie, wydał komunikat o przejechanych w tym dniu kilometrach.
Miau ze względu na porę snu Borysa zwinęła się dość szybko, zdążywszy popisać się kolejną sałatką, cudownie pachnącą czosneczkiem i historią nabywania suszonych pomidorów, które musiały zostać zastąpione sałatkowymi. Kotbert przepadła z Karoliną w Borach Tucholskich i ma nawieźć szyszek.
Jam jeszcze została naplotkować się z Mag.gie do woli. Zostałam też przez nią i Polę odprowadzona na nocny autobus linii N5. W autobusie - Ixtlilto i Hubar. Po chwili kręcenia nosem, że im śmierdzę fajami (byłam szalenie uprzejma i nie odpowiedziałam w rewanżu, że mnie śmierdzą piwskiem) powymienialiśmy doświadczenia rowerowe, gdyż Hubar ostatnio rozpoczął sezon i nawet namawiałam Ixika do zakupienia mu licznika. Żegnaliśmy się, jakkolwiek w abcugach, to wśród omal przesadnych rewerencji, ażem zareagowała:
-No już, przestańcie być tacy uprzejmi.
Hubar: -To co, mam być nieuprzejmy?
Ja: -No, w sumie lepiej ci to wychodzi.
[kurtyna]

W ostatnich dniach na n-k odezwał się do mnie Igor zwany na forum Motłohem, nawiasem mówiąc szkolny przyjaciel mojego aktualnego kierownika. Wczoraj sfinalizowaliśmy wzajemne się namierzanie i umówiliśmy, że zajrzę do niego i jego małżonki Eweliny do sklepu (franczyzują Żabkę) lub do domu, w zależności od tego, jak mi się dzień ułoży.



Dzień ułożył się szalenie sympatycznie, gdyż wybraliśmy się z H. na Planowaną Wyciekę. Jako że H, niedawno pobił swój własny rekord i generalnie jeździ jak szalony, był skłonny do potraktowania wycieczki lajtowo. Takoż i ja, chociaż jak widać na bajkstatach krzywa rośnie, diagram sprzyja i na z tripu na trip wypada mi coraz więcej kilometrażu. Rankingi rankingami, ale cieszy mnie, że po dwóch miesiącach niezbyt intensywnego jeżdżenia bez większego zdechnięcia robię te dwadzieścia kilka kilometrów. A że mam porządne zapięcie, to i nie będzie strachu zostawiać Maksia przed robotą, więc wreszcie go uruchomię jako alternatywę dla mpk. Trasa wiodła bądź to przez dość wygodne szosy, bądź nieupierdliwe gruntówki z szalejącą na zielono roślinnością, a nawet przez sklep, w którym zostały nabyte princessy kokosowe spożyte omal ex promptu.

Kawałeczek przed Szczawinem zrobiliśmy sobie nadstawny postój na nrcecie, podczas którego Maksio zahisteryzował i postanowił też się położyć:



Głupio zrobił, bo niewiele brakowało, a byłby postradał dzwonek. Obejrzeliśmy też most nad autostradą, ale w obliczu małego ruchu i braku sznura ciężarówek ciągnących tąże podobno to nie było to.



Bardzo fajna wycieczka. Ślicznik Maksyma pokazał 33,04 km, więc jak na Huanna lajcik maksymalny, jak dla mnie - przejechałabym jeszcze z dyszkę bez odpoczynku, ale wolałam nie musieć.
Po wycieczce, jak dzień wcześniej, sprinterskie ogarnięcie się - i do Igorów, jednak do domu, bo się w międzyczasie zrobiła jakaś 19:00. Z Igorami jest tak, że potrafię się z nimi nie widzieć po kilkanaście miesięcy, a rozmawiamy, jakbyśmy widzieli się wczoraj! Ubiłam też z nimi interes życia zakupiwszy wagon żółych cameli (-Co wy tu palicie, Stopczyk? -Radomskie. Ale jak pan major woli, to Franz ma camele.) za 6,50 za ramkę (cena sugerowana to 7,40). Odprowadzili mnie też na przystanek, a jakoś tak pokrętnie nam się go szukało, tego nocnego, że w efekcie zrobiliśmy sobie omal siedmiokilometrowy spacer. O wpół do drugiej w nocy.
W nocnym - znów N5 - rozróba. Jak wsiadłam, to właściwie było już pozamiatane, tzn. jeden z uczestników bójki obficie broczył krwią skrapiając pasażerów i wykrzykiwał kalumnie o mamie adwersarza. Adwersarz, w dużo lepszym stanie, z lekko tylko zarysowaną skronią, był umieszczany na siedzeniu za kierowcą przez pyskatą dziewczynę, która to go uspokajała, nawet całkiem rozsądnie, to nie pozostawała dłużna tamtemu i też dawała wyraz poglądom na jego rodzinę. Który zaczął, cholera jedna wie, ale zważywszy, że ten z dziewczyną raczej siedział spokojnie, tylko nie zdzierżał, jak tamten, porykując cały czas raźno, wjeżdżał mu na rodzinę, to chyba tamtemu się należało. Wszystko zresztą jedno. W pewnym momencie znów się sparli, ale stanęło między nimi owo pyskate dziewczątko, rola bufora jej nie posłużyła, bo w ferworze któryś wycedził jej w nos, kierowca zatrzymał autobus, zaczął wypuszczać pasażerów i przez chwilę było mocno nieciekawie.
Generalnie więcej krzyku niż zagrożenia, choć adrenalina mi świstała uszami, bo mimo że siedzieli w przeciwległych końcach autobusu, to akurat koło mnie było sporo miejsca i wybrali je sobie na ten chwilowy sparring. Na szczęście dziewczę odkryło brak komórki i zajęło swojego ukochanego innym tematem niż słuchaniem wynurzeń tamtego. Agresywni wobec innych w każdym razie nie byli, a ja swoją drogą złościłam się, bo to z jednej strony człowiek chętnie by wezwał jaką służbę publiczną do zaprowadzenia porządku, a z drugiej chciał być już w domu i miał nadzieję, że jak najszybciej dojedzie. Wyszło to drugie, ale ten zakrwawiony łeb będzie mi się chyba śnił po nocach :/

1 komentarz:

Miau pisze...

Dlatego nie lubię nocnych, właśnie z powodu awantur i innych takich:/