26.4.08

Raport z inhumacji zdusza

Waga: 45 ton. Wymiary: obce. Cechy szczególne: obślizgłe macki mrowiące kark i usztywniające pas barkowy. Bytowanie: in your heeeeeeeeeaaaaaaaaaaad, in your heeeeeeeeeeaaaaaaaaad.
Sposób eliminacji: początkowe młócenie starożytnym sihillem w wodę dało efekt dodupny. Nieco skuteczniejsze było oplotkowanie zdusza, który poczuł się nieco zagrożony i zaczął taktyczny wycof. Najlepszy efekt przyniosło jednak potraktowanie go bronią chemiczną pod postacią ipuprofenu zawartego w małej, zielonej kapsułce.
Czyli: Szprot zdławił migrenę w zarodku i jest przeszczęśliwy :D

Muszę przyznać, że po ostatnich harcach zęba obcowanie z ciągłym, fizycznym bólem było moim omal codziennym doświadczeniem. Somatycznie: cholerny stres. Naprawdę! Ciało się napina jak pod wpływem solidnego zagrożenia i ta pełzająca, a nomen omen zduszona migrena pewnie była tego efektem.
Psychicznie zaś jakby uczucie upokorzenia i krzywdy. Krzywdę łatwo zrozumieć. Nie mam niestety jak zeskanować jednego szalenie mądrego komiksu o wdzięcznym tytule Mafalda, którego tytułowa bohaterka była dziesięcioletnią osobistością nieprzeciętnie zaangażowaną w sprawy społeczne i zdradzającą feministyczno-lewackie poglądy. Spróbuję to jednak opisać (tych, których nużą opisy, proszę o wciśnięcie scrolla w myszy i trzy energiczne przewinięcia w dół :P). Otóż do Mafaldy podchodzi jakaś podrzędniejsza bohaterka, również dziesięciolatka, wykrzykując w rozpaczy: -Ty i ta twoja słynna równość! A o co chodzi? O to, że głowa mnie boli! Czy kogoś innego boli? Nie! Więc jaka jest sprawiedliwość na tym świecie?!
[oklaski]
A upokorzenie? No bo I don't like the idea that I'm not in control of my life. Nawet jeśli to życie sprowadza się do szalejącego torbiela w zębie czy zdrętwiałego od stresu karku.

A oto czas na ogłoszenie zduszpasterskie:
Drogie moje czarownice.
Sabat w niedzielę.
Chyba u mnie. Knujemy z Mag.gie plan ewentualnej wyrypy rowerowej do Arturówka czy gdzieś tam w plener, więc pytanie do Kotberta i Breble, jak wasze pedały (Miau się warszawkuje).
A w każdym przypadku możemy się zgadać na jakąś 17:00 powiedzmy.
Oczekuję burzy mózgów względem rowerowo-niedzielno-sabatowych planów.

10 komentarzy:

h8red pisze...

Kotbert nie jest jeszcze spedalizowana. Za to przyjeżdża dzisiaj Karolina. W sumie to obie przyjadą jako, że spotykają się w Wawce. Po dramatycznej walce dziś rano Kotbert wstał o 5 i zdążył na autobus.

Szprota pisze...

Dzielny Kotbert!

Anonimowy pisze...

A ja dziś rowerkowałam po raz pierwszy w tym roku... oj nie ta kondycja co zeszłej jesieni na przykłąd. Trzeba będzie potrenować przed latem :)

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
Szprota pisze...

A ja jakoś, kurde, straciłam zapał ostatnio. Zmęczenie wiosenne, czy przemożny wpływ nieco rozleniwionej względem pedałowania Mag.gie?

Unknown pisze...

Na razie próbuję nakłonić moją macicę by nie wypływała mi lewym uchem, więc nie wiem, czy w ogóle zwlekę się z łóżka dzisiaj. Postaram się być, ale rower odpada w przedbiegach.

Szprota pisze...

rower generalnie odpada, bo Mag.gie chora, Kotbert zaś niespedalizowana, a za to sKarolizowana. No nic, najwyżej sobie we trzy nad delicjami i mieszanką studencką posiedzimy...

lavinka pisze...

U mnie zapału nie ma jeszcze. Ale jak sobie pomyślę,ze musiałabym tłuc się na działkę busem z przesiadką(prywatna linia trzeba dodatkowo płacić) i drałować pół kilometra na piechotę, to już wolę stargać rower po schodach :)

Szprota pisze...

dziś się zapaliłam - 22 km w 1h 54' :)

lavinka pisze...

Masz niezłą prędkość.... mnie mocno stopują czerwone światła po drodze.... co kończy się na 12 km w godzinę....