23.3.08

Zaś najprzyjemniejsza część świąt

To ta, gdy można wreszcie przebrać się w wygodne ciuchy i przestać się uśmiechać.

Nie wzięłam dziś aparatu na klasyczny objazd parku Maksymem, a szkoda: w kierunku Cyganki drogę zastąpiła nam wiewióra. Wiła się wokół pni jak znerwicowany padalec, zamiatała kitą zeschłe liście, łyskała bielutkim brzuszkiem i w ogóle była przeurocza.
Ludzi zaskakująco dużo jak na niezbyt zachęcającą aurę: niecałe pięć stopni na plusie i rzadki śnieg. Ale że nie wiało, a ja po tygodniu niejeżdżenia i dzisiejszym pojadaniu czuję rosnącą oponkę, to wydzieliłam sobie trzy kwadranse na lajtowe popedałowanie (więcej nie dało rady, bo z okazji wolnych świąt mam je rodzinne do bólu. Nie popełnię następnym razem tego błędu i wezmę dyżur). Aha, Maksym spuścił sobie też raz łańcuch, tym razem z przedniej przerzutki, ale na szczęście niezłośliwie i nawet nie trzeba było go układać na boku. Za szmatkę posłużyła zużyta chusteczka higieniczka, ale umazania nie uniknęłam i miałam szlachetnie szare nozdrza potem nawet.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ale widzę, że zapomniałaś maksymowanie na BS wpisać ;)
Czy może - tak jak mnie dziś = nie bardzo działa? :o

Szprota pisze...

Wpisałam. Było 151, jest 159. O.