15.2.08

Scenka rodzajowa

Której wspomnienie rzuciło się na mnie po przeczytaniu Kotbert.
Godzina 23:20, przystanek Zachodnia - Limanowskiego w stronę Zgierza. Stoimy ja, Monia ode mnie z teamu i znany niektórym Księciunio, charakteryzujący się wzrostem siedzącego psa, przemądrzałością kilkuletniego konsultanta tudzież takim samym imieniem i nazwiskiem jak nieoceniony mąż Kotbert. Pod wiatą tkwią żuliki bałuckie, takie klasyczne z Organizacji WiN, co w ich wypadku oznacza, że głównie parają się staniem po bramach i organizacją win. Tym razem żuliki są sponiewierane na przyjaciela-gawędziarza, co oznacza, że zagadują do nas celem ustalenia, czy to Z2, co powinno być 23:24 przyjedzie czy też nie i co my na to. Odmrukujemy półsłówkami, trochę z niechęci bratania się z żulikami, a trochę z niewiedzy, bo w dobie budowy ŁTR nikt nigdy nie wie, czy autobus przyjedzie. W mrukliwości celuje Księciunio, który pod tym względem przypomina gnomy u Pratchetta: w niewielkim ciele skomasowana spora agresja (to chyba jedna z tych rzeczy).
-Tu się nie ma z czego śmiać - mówi m.in. nader ponuro Ksieciunio. -To są nasi potencjalni klienci.
Monia wytrzeszcza oczy w kierunku żulików i zaczyna się jeszcze bardziej kulać ze śmiechu (Monia generalnie jest skłonna do śmiechu. Gdyby nie jej niezamierzone złośliwości, lubiłabym ją bez najmniejszych zastrzeżeń). Nachyla się do nas i rzuca mocno teatralnym szeptem:
-Spójrzcie na jego reklamówkę.
Tak. Żulik miał reklamówkę z niebieskim logiem i dopiskiem "Możesz Więcej"...

Brak komentarzy: