1.11.07

Bez netu [uwaga, post zawiera treści wulgarne]

Omal.
Dostawca jednak zasługuje na wyrywanie nóg z dupska.



Podczas wczorajszej rozmowy upierał się, że mac adres nie ma nic wspólnego z tym, że nowa, w pełni sprawna (bo inne sieci wyszukuje!) karta nie jest w stanie znaleźć jego sieci na liście dostępnych. Koledzy informatycy z pracy twierdzą, że bullshit. Wierzę kolegom.

W zwiazku z brakiem netu przekroczyłam limit na służbowym telefonie (używanym jako modem) do tego stopnia, że czeka mnie tzw BPW, czyli blokada połączeń wychodzących.

Mam długi weekend listopadowy i siedzę w domu, tłukąc (zresztą dziś mało efektywnie) w Wiedźmina. Idzie mi jak kurwie w deszcz, brakuje składników do eliksirów i smarowideł i jakkolwiek gra dobra, zniechęciłam się serią niepowodzeń i, co tu dużo gadać, cholerycznie długim wczytywaniem gry (ma prawo, mój komp ma osiągi poniżej minimalnych, by w ogóle w nią grać).

W robocie gówno ze szczyną. Próbuję się zmotywować, wymyślam sobie cele typu wycieka z Aardami do Hiszpanii (znając mój fart i umiejętność realizacji szeroko zakrojonych celów, Hiszpanię będę mogła co najwyżej pomacać palcem w atlasie) albo dopas kompa (no bo się Wiedźmin krzaczy przy rzucaniu znaków), albo krasnoludzko drogie i przecudownie pachnace Eternity, ale chuja tam. Raz jestem miękka jak masełko u Conan Doyle'a i wykazuję zrozumienie, gdy klient chce zwołać całą wioskę i brooklyńską radę Żydów w celu konsultacji, czy zmniejszyć abonament o pięć złotych; raz na magazynie zalega syf z malarią czyli lowend nokii, a hicior wszechczasów, czyli SE k550i, pojawia się na stokach na 20 minut i ginie w tajemniczych okolicznościach. Zachodzi podejrzenie, że zostaje sprzedany, bo schodzi jak ciepłe bułki. Jednym słowem efekty sprzedażowe, jakich się ode mnie oczekuje, są gorzej niż kiepskie. Nie spodziewałam się, że po przejściu na telemarketing rozstawię wszystkich supersprzedawców po kątach i im pokażę, ale nie sądziłam, że aż tak się do tego nie nadaję.
John, mój kierownik, skądinąd sympatyczne, młode chłopię z luźnym podejściem do dyscypliny, dał mi nadchodzący tydzień na poprawienie wyników. W przeciwnym razie czeka mnie powrót na techniczną. Może nie byłoby tak źle, wolne weekendy wykorzystuję w mikrym stopniu, wolne popołudnia spędzam i tak przed kompem dość często, ale cholera... ambicja boli. Telemarketing traktowałam jako wyróżnienie, a tu porażka. Może niepotrzebnie tak do tego podchodzę.



Ogólnie jest do dupy. Do wielkiej, tłustej, kostropatej dupy.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Oops! Znaczy, współczucie, no bo cóż powiedzieć. Może to, że jednak dasz aardę? :)

Anonimowy pisze...

O, ja mi przykro.. pamiętam jak się cieszyłaś... ale w sumie to może Cię wrócą na wyższe stanowisko? A może ludzie będą chętniejsi przed świętami i dadzą sobie coś wcisnąć? ;-)

Szprota pisze...

Zobaczymy. Dzięki za wsparcie.