16.10.07

Jeszcze jedno, przytargane

Z RU, po teście na szarość.
Był czas, że tak to oksymoronicznie ujmę, bezkompromisowej walki o bezwzględną akceptację otoczenia. Potem - uświadomienie sobie, że niczego tym nie wygram. A przegrać mogę... cóż, wszystko. Otoczenie sobie nieźle radzi beze mnie i diabelnie idiotycznym jest chorobliwie koncentrować się na tym, co o mnie pomyśli - najpewniej w ogóle nie zauważy.
Jeżeli w definicję szarości jest wpisane dążenie do pozyskania samopoczucia, ze jestem lubiana - to owszem, tej szarości nadal we mnie sporo. I nie chcę się jej wyzbywać - dobrze mi z nią. Natomiast priorytetem dla większości decyzji jest rozstrzygnięcie, czy niesie ona za sobą czyjąś krzywdę.
Nie zawsze umiem rozstrzygnąć.
Ale się staram.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Był taki czas gdy ocenę otoczenia dostrzegałam tylko wtedy gdy nie dawało mi żyć. :) Z tego też można wyrosnąć jak się okazuje. Dziś muszę się liczyć z oceną otoczenia,choć w środku nie obchodzi mnie zupełnie. Ale chcąc nie chcąc musiałam się trochę przystosować. Na szczęście otoczenie doszło w międzyczasie do podobnych wniosków i jakoś się dogadaliśmy.