22.11.08

skowyt urażonego melomana muzyki ciężkiej

"Urządzanie festynów, wywodził poeta, zaspokajało głębokie i naturalne potrzeby ludzi. Od czasu do czasu, twierdził bard, człowiek musi spotkać się z innymi ludźmi w miejscu, gdzie można się pośmiać i pośpiewać, nażreć do woli szaszłyków i pierożków, napić piwa, posłuchać muzyki i pościskać w tańcu spocone wypukłości dziewcząt. Gdyby każdy człowiek chciał zaspokajać te potrzeby detalicznie, wywodził Jaskier, dorywczo i w sposób nie zorganizowany, powstałby nieopisany bałagan. Dlatego wymyślono święta i festyny. A skoro są święta i festyny, to należy bywać na nich." Andrzej Sapkowski, Miecz Przeznaczenia, opowiadanie Trochę Poświęcenia

W czasach współczesnych dokładnie z tych samych powodów wymyślono imprezy firmowe. Jest na nich wszystko: śmiech i śpiew, wypas na szwedzkim bufecie, otwarty bar, muzyka i ściskanie wypukłości. Jest hałas, który zmusza do zrewidowania strefy intymnej, jako że jakiekolwiek rozmowy polegają na tchaniu w ucho cebulowymi od sałatek i piwnymi od baru usty. Jest tłok, który zmusza do poddania się rytmowi tłumu, nawet jeśli tłum faluje do Feela, a na gorących warg korale pcha się skowyt urażonego melomana muzyki ciężkiej. Jest rozluźnienie tego czy owego obyczaju, pary rozpierzchają się do przedstawicieli swoich płci, mężczyźni z tych par dumnie a ponuro sączą piwo podrygując nogą do taktu, dziewczęta zaś mają rumieńce, rozwiane włosy i krótki oddech. Niesparowani mężczyźni gną się w kibiciach, ramionach i kolanach, z zacięciem na twarzy wydźwigując partnerki w znanych od zarania dziejów tanecznych figurach i wodząc wokoło wzrokiem, czy wszyscy widzieli, jak sprawnie i nowatorsko ułożyli dziewczę w mostek, bądź, wręcz przeciwnie, w kołyskę.
Żony upijają się na uwodzicielki celem dowiedzenia, że prócz męża mogą jeszcze uwypuklić jakieś spodnie. Mężowie upijają się spuszczonych ze smyczy w tym samym celu. Single mają czkawkę. Ewentualnie zaciągają innego singla, niekoniecznie różnej płci, na parkiet lub w ustronny kąt mamiąc gibkością w tańcu bądź zrozumieniem w oczach. Sparowani z osobami spoza firmy pieszczą w sobie alienację. Niekiedy robią zaś to samo, co single, tłumacząc sobie, że to tylko taniec, to tylko rozmowa, a motyli w brzuchu każdy jest wart*.
Im dłużej chadzam na imprezy firmowe, tym bardziej to widzę. Tym bardziej też znajduję w tym jakąś przedziwną atrakcję, choć ustawiam się raczej w pozycji wyobcowanego obserwatora, który krąży pomiędzy grupkami znajomych, tej przytrzyma torebkę, tamtemu zdobędzie widelec do zgłębiania odmętów bufetu (no, czasem jest ustronny kąt i zrozumienie w oczach. Ale to jest wpisane w moją konstrukcję, tak jak gadżeciarstwo, koty, czarne ciuchy i długie paznokcie, w mniej więcej tej kolejności).

---

* motyle w brzuchu. Nie lubię tego określenia, jest big-brotherowe, nastoletnie, egzaltowane i przesłodzone. Niemniej trudno inaczej nazwać to wrażenie lekkiego emocjonalnego i erotycznego rauszu, gdy nagle się wie, że wysyłane przez człowieka sygnały są odbierane z przychylnością. Nie znam osoby, która nie lubiłaby tego stanu.
Chyba dlatego swego czasu lubiłam zakochiwać się na odległość i niepewność, tak, aby zdobywać te sygnały, kolekcjonować uśmiechy i znaczące słowa, od czasu do czasu zdobiąc je perełką: pocałunkiem w policzek lub uściskiem, które zawsze są tylko prezentami na pożegnanie. Ale przecież czasem zdarzało się, że przez podane na powitanie ręce przepływał prąd, wzrok przyciągnął jak magnes - i już nie było niepewności, tylko narastająca euforia i jeszcze większa tęsknota, bo wszak nie ma większej, bardziej bolesnej odległości niż szyba autobusu lub centymetry prześcieradła.

5 komentarzy:

krold pisze...

pięknie piszesz

Szprota pisze...

Dzięki, Karolino. Miło czytać takie komentarze, zwłaszcza jak się człowiek przyłożył do wpisu :)

lavinka pisze...

No widzisz, a ja po wczorajszym przeczytaniu zaniemówiłam.
Wzniosłaś się na wyżyny Szproto, niezaprzeczalnie :)
Nie doświadczywszy imprez firmowych, jako że pracowałam zazwyczaj w kameralnym(do 15 osób) gronie, wiedza o nich jest mi zupełnie daleka. Myślałam nic nie pisać, ale skoro Ci łechtanie próżności przyjemność sprawia to zapełnię Ci ten kawałek bloga Ahem i Ochem nad sprawnością obserwacji zachowań ludzkich w ogóle.
Socjolożkaż z wykształcenia?

Szprota pisze...

Lav, ja uwielbiam karmić swoje ego ochami i achami, naprawdę. Ale nie czuj presji w tym względzie ;)
Nawiasem mówiąc, tak, socjolożka, ale niewykształcona, z niedokończonym piątym rokiem i specjalizacją w pomocy społecznej i pracy socjalnej.

lavinka pisze...

A to Ty taka niedokończona socjolożka jak ze mnie niedokończona architektka ;)