26.10.08

Para-petting, imiening, urodzining

Się odbył wczoraj, w sobotę znaczy. Czciliśmy KotRedów na oficjalnym otwarciu nowego mieszkania, Miau imieninową i Karolinę urodzinową. Czczenie polegało na ssaniu sziszy, nasłuchiwaniu i generowaniu śmiechów abderyckich i homeryckich zarazem, snuciu planów obchodów sześciolecia Utopii, pożeraniu wszystkiego w zasięgu ręki, spiesznym wypisywaniu kartek obiektom czci, namawianiu Karoliny na przeprowadzkę do Łodzi, namawianiu przez Karolinę wszystkich do przyjazdu do Szczecina oraz obgadywaniu struktur nieformalnych nie mających struktury. Dziewczęta jeszcze wyprodukowały sobie zajebiste pazury, oczywiście za sprawą Miau, która generalnie trzęsła na nas brodą ze wzruszenia. No ja myślę, się wszak starałyśmy!
Niedziela zapowiadała się fatalnie, mimo pięknej pogody. Bez wnikania w szczegóły miałam humor emo w dole (choć nie wiem, czy nie popełniam tautologii) oraz w dupie pogodę, jenoty i zniewieściałych gdańszczan. Lubię się bowiem nad sobą porozczulać, zawsze mi to dobrze robi, a tym razem miałam sporo ku temu przesłanek, nie tylko z mojej własnej winy. Ale najpierw Mag.gie mnie wyciągnęła na spacer z Polinderem do parku. Polinder był średnio spacerowy, więc uwiązałyśmy go do ławki, same na niej zasiadłyśmy i oddałyśmy się zwierzeniom. Przy czym muszę nadmienić, że nie bardzo dopuszczałam Madzioszka do głosu. Polinder dopuszczał się sam, broniąc naszej ławki jak lwica Elza przed rolkarzami, ratlerkami na kurzych łapkach i czarnymikozaczkami.com.pl.
Następnie zostałam Najdżellą kurzego cycka. Rzadko gotuję, bo z racji bliskości rodziców utarło się, że obiady jadam z nimi, a na nieśmiałą supozycję całkowitego przejścia na własny garnuszek usłyszałam niegdyś obrażone "Już ci moje obiady nie smakują?!". Ponieważ smakują, i to bardzo, kwestia upadła. Tym razem jednak rodzice szli na proszony obiad, mama słusznie uznała, że dla mnie pichcić nie będzie, bo mam dwie ręce, pozostawiwszy mi jeno pierś kurczęcą w stanie surowym. W misce. Głupio mi było mówić onej piersi "u, brzydki jesteś, kochasiu" jak pewna Gabriela do pewnego morszczuka, zapewniam jednak, że na co dzień widuję ładniejsze piersi. Skroiłam ją zatem w paski, skropiłam cytryną (nie, nie pomyliło mi się z rybką. Octu, jako produktu alkoholowego, nie używam), skruszyłam, jakby rzekł Pascal, minikosteszkę knohrrhha czosnkową, posoliłam, dodałam curry. Po namyśle chlupnęłam nieco przyprawy do zup, opartej na maggi, który, jak się właśnie doczytałam na wikipedii, jest po prostu bulionem w koncentracie.
I zostawiłam to całe towarzystwo, skupiając się na pracowitym odmierzaniu szklanek wrzątku i ryżu. Gdy uznałam, że chuj z proporcjami i wwaliłam ryż do wrzącej wody, nastał czas bólu, krzyku i dużej ilości bicia w twarz... wróć, sięgnęłam po obieraczkę i zawadiacko zawinięty nożyk celem poczynienia surówki. Zatchnęło mnie nieco przy odnalezieniu w zapasach mamy jednej rachitycznej marchewki, ale po krótkiej konsultacji pozyskałam pozwolenie na wyczynianie z tą marchewką dowolnych harców. Na sprośności się w każdym razie nie nadawała, więc unicestwiłam ją na tarce w towarzystwie połówki jabłka (w drugą połówkę, oczywiście, nie wierzę). Całość została potraktowana odrobiną soku z cytryny.
Dodam, że cycek wyszedł z tej opresji szalenie aromatyczny, mięciutki w środku, a na zewnątrz chrupiący, ryż zaś uznał za stosowne ugotować się na sypko i mimo nieco wyparowanej wody nie przesoliłam drania.
Całość wyglądała tak:



Wieczorem coś nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Niby to oglądałam Mentalista, niby to dyskutowałam po forach i fejsbukach, ale jakoś tak chaotycznie. Przypomniało mi się zatem, że Aard zapraszał na karaoke. Na karaoke była też Lea, z którą chyba po raz pierwszy miałam okazję sobie pogadać, mimo bowiem długoletniej znajomości nigdy nie było okazji. Ze śpiewem produkował się Aard i jak zwykle szło mu dobrze, a z Niu Jorkiem wręcz znakomicie. Niemniej lokal, prócz karaoke był również mocno dyskotekowy, co zaskakujące, nabrał tej cechy w wymiarach omal bolesnych o dość dziwnej jak na niedzielę porze, bo ok.22:00. Bardzo sympatyczny wieczór z dwojgiem myślących ludzi. Nie żebym nie miała okazji często doświadczać :P

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Gdyby tylko nam na to pozwalała nasza nienaganna kultura osobista, to powiedzielibysmy: "no i chuj" :p

Szprota pisze...

chuj, jako rzekłam, wodę mąci.

Anonimowy pisze...

ROTFL! :D
http://aard.blox.pl/resource/modlitewniki.jpg

Szprota pisze...

No to już jest, kurwa, przegięcie :D

Anonimowy pisze...

Nowy wpis! NO-WY WPIS!! :))