13.6.09

Kocia kołyska

Znacie tę zabawę? Potrzebne są dwie osoby.
Przeplata się sznurek lub lepiej gumkę między palcami obu dłoni w określony sposób, druga osoba przejmuje sznurek na swoje palce odpowiednio nimi zahaczając o przeplot... Byłam w tym dobra, jak miałam ze 12 lat (magiczny rok 1989).

[Edycja po długim, długim czasie dla tych, którzy tu trafili szukając wskazówek, jak przekładać sznurek: tu jest instrukcja obrazkowa]

Ale z kocią kołyską mam o wiele dalej idące skojarzenia.
Przede wszystkim: Kurt Vonnegut i jego książka o tym tytule, którą namiętnie czytałam mieszkając u Marka N. latem 2002 (opiekowałam się jego czarnym kotem, 13-kilogramowym Klausem, który w poprzednim wcieleniu był faszystą, a w tym jest... kastratem).
A jeśli Vonnegut, to zdanie: "Każdy, kto chciałby w sposób znaczący zmienić świat, musi legitymować się żyłką showmana, szczerą gotowością przelania ludzkiej krwi i nową, wiarygodną religią, którą zainauguruje podczas krótkiej pauzy skruchy i przerażenia, jaka zwykle następuje po rzezi."
Hej ho.
Nie pamiętam, z jakiej to było książki.
Więc jeśli to zdanie, to happening "Powszechna Wola Zaistnienia", który odbył się w 2000 r. w Pasażu Szprycera.
Dzień wcześniej Piana Złudzeń grała w Ósmym Grzechu - koncert był taki sobie, bo nagłośnienie gorsze niż kiepskie (lepiej słyszałam dźwięk uderzania w klawisze niż sam keyboard!), ale potem wylądowaliśmy w_trójcy_jedyni (ja, Luc i MoTłoh) u Takiej Jednej. Się działo i lało strumieniami. Wtedy to zrealizowaliśmy brzeg wanny, a MoTłoh do tej pory nie może Takiej Jednej zapomnieć.
Happening "Powszechna Wola Zaistnienia" przebiegał zaś tak:
Luc wonczas miał zjazd rodzinny, więc trzeźwiał w Zgniłym Błocie. Usługi wokalne przejął Maciek - najpierw był normalny koncert, potem zaś Marek, powtarzając zacytowane zdanie, przechadzał się pod sceną, powoli zdejmując buty, krawat i marynarkę. Udowadniał tym samym żyłkę showmana. W narastającej ścianie dźwięków rozbił szybę (którą spod serca wyjął mu Maciek) i zaczął się tarzać w stłuczonym szkle, będąc szczerze gotów do przelania własnej krwi, a w końcu - stojąc boso na odłamkach - medytować na stojąco, wspierając jedyną wiarygodną religię, jaka nie wymaga de facto rzezi.
Mniej więcej w tym momencie podeszła do niego Straż Miejska, zaniepokojona tłuczeniem szyby (chociaż on był bardzo uważny, by szkło nie poleciało na ludzi); Marek nie przerywał sobie medytacji, więc umundurowani panowie stali dłuższą chwilę z dość głupimi minami. Usiłowali pociągnąć go do odpowiedzialności za stworzenie zagrożenia uszkodzenia ludzi lub mienia (-enia, -enia), lecz w tym momencie z publiczności wysunął się jakiś dwudziestoparoletni facet, pokazał odznakę i powiedział: -Oni są ze mną.
Straż przeprosiła i poszła won oraz nigdy nie wróciła.
Faceta widzieliśmy wtedy pierwszy raz na oczy. Po prostu spodobał mu się happening.
Po tym wydarzeniu artystycznym zgodnie poszliśmy na piwo do Ósmego Grzechu. Marek cały czas był w zakrwawionej koszuli.
Niedługo potem zamknięto tę knajpę.

5 komentarzy:

aard pisze...

Zabrakło Ci pomysłów, że przeklejasz z RU? :P

Szprota pisze...

Chciałam powspominać, a to akurat było dobrze napisane. Poza tym, kto teraz czyta RU...

aard pisze...

No i przyznaj się, chciałaś sprawdzić, czy ktoś się połapie :)

Szprota pisze...

Tu nie było nic do sprawdzania - było wiadomo, ze Ty się połapiesz. I może Rosomak, zwłaszcza że on lubi wpisy wspominkowe o PZ.

aard pisze...

słusznie