...czyli Huann i Aard wyratowali dziś Szprotę z nie lada opresji.
Otóż: panowie wybrali się dziś na wyciekę rowerową ze wskazaniem na Łęczycę, a być może Piątek. W celu udokumentowania szczegółów podróży H. zapowiedział się, iż koło 10:00 wstąpią do mnie po aparat fotograficzny. Jak powiedzieli, tak zrobili.
Tu krótki szkic sytuacyjny dla Tych, Co Nie Wiedzą. Mieszkam w piętrowym domku, który m.in. polega na tym, że na piętrze jest jedno mieszkanie (moje, po babuni), a na parterze drugie (rodziców). Klatka schodowa, piwnica i inne takie tam są współdzielone, ale generalnie mieszkania funkcjonują sobie osobno. Jednakowoż równie wspólnemi są drzwi wejściowe, które okazały się być zamknięte nie tylko na górny standardowy zamek, ale również na dolny, używany zazwyczaj tylko wtedy, gdy domostwo samotnym ma pozostać. Rodzice, przywyknięci, że więcej mnie nie ma niż jestem, zwłaszcza w weekendy, wybywając z domu na cosobotnią wizytę na Rynku Bałuckim, zawarli wrota dokumentnie. Nadal nie było to nic strasznego, zamki wszak są od tego, by ich używać. Niemniej... ten dolny zamek składa się z dwóch części, jakby sztab, które powinny przesunąć się równocześnie z chwilą otwarcia go. Niestety, jest to zamek na miarę naszych możliwości i jako taki ma humory i kaprysy. Tym razem przy - nie kryję, dość energicznej, bo to niosłam aparat chłopakom w darze - próbie otwarcia przesunęła się tylko dolna sztabka, górna radośnie tkwiła jak ją utkwiono przy zamykaniu i stawiła opór.
Moją kurwą macią obudziłam cały Julianów ze ś.p. Heinzlami włącznie...
Plan B - czyli przejście przez mieszkanie rodziców, otwarcie tarasu i tamtędy dostanie się na zewnątrz domu również spaliło na panewce w obliczu zamkniętego tegoż lokalu i braku klucza do dyspozycji. Tym razem przekleństwo wsparłam solidnym huknięciem drzwiami od mojego mieszkania. Rzuciłam się do okna w kuchni wychodzącego na podwórko i bramę, nie po to, by wyskakiwać, lecz by nawiązać nieco bardziej cywilizowaną konwersację ze wspaniałymi mężczyznami, którzy cierpliwie czekali pod coraz bardziej zamkniętą furtką, mogąc się tylko domyślać z wydawanych przeze mnie odgłosów, co zaszło. Po krótkiej naradzie zdecydowano, co następuje:
- Aard załoi bramę i przelezie
- pirzgnę weń kluczami i niech spróbuje otworzyć drzwi wejściowe od zewnątrz
- a potem się zobaczy
Plan był Wielki, gdyż wypalił, co prawda dopiero wtedy, gdy zbiegłam na dół i przy obserwacji obydwu sztabek w zamku wychwyciłam moment, w którym dało się go otworzyć.
Poczułam się jak księżniczka uratowana z wieży (w chwilę później na wieżę wtargnął Aard, gdyż musiał oddać się słodkiej lekturze Pratchetta standardowo leżącego w pobliżu porcelanowego tronu) - mam nadzieję, że panowie równie rycersko!
9 komentarzy:
O, to kiedyś mnie tak sąsiad ratował :) Szczęście,że miałam doń telefon... no i szczęście,że mam szparę w drzwiach na tyle by dało radę przecisnąć klucze.
lav
p.s.Dzielne chłopaki!
Ach Ci wspaniali mężczyźni. powinnaś jeszcze z wieży zrzucić złoty warkocz, po którym rycerze mieliby się wspiąć. ale to może przy następnej bajce :*
No, właśnie. A co ze złym smokiem?
Smok był kiedy indziej i wcale nie był taki zły ;)
Tak było, w mordę!
zły smok to broniący księżniczki zamek w drzwiach :)
Łe, to nie ma jeszcze wpisu z nowym Rogerem? :p
Bo ja pracowałam.
Dobrze że celnie rzucone klucze nie okazały się niewypałem, bo wtedy by trzeba wzywać saperów ;-)
Z drugiej strony... jeszcze więcej wspaniałych mężczyzn do ratowania szproty z wysokiego zamku
Prześlij komentarz