Na Maksymie nie jeżdżę, bo mokro i wietrznie (choć temperaturowo robi się już znośnie, zwłaszcza w obliczu nabycia za bony podarunkowe sodexho windstoppera. I mięsistego polara też.)
W pracy entuzjazm ciut opadł. Mniej z powodu tego, co robię - bo robię nadal przyjemne, nawet jeśli czasem się złoszczę co-za-debil-wysłał-mejla-więc-ma-net-a-nie-umie-sam-znaleźć. Bardziej z głupich konflikcików, jakie zarysowały się na linii hotlajn - korespo, głównie z tkwienia solą w oku hotlajnowi faktu, że MAMY STAŁE MIEJSCA. Jakoś wszystkim umyka, że myśmy nie rozmnożyli się nagle i doprawdy nie zajęliśmy tych miejsc, tylkośmy się przenieśli z innych. Innymi słowy, miejsc dla innych takoż nie zrobiło się mniej. Nie wiem, czy tym pospiesznym opisem oddaję specyfikę hotlajnowej walki o miejsca, bo to chyba trzeba być tam intel inside... W każdym razie po pewnym czasie świadomość, że tak naprawdę nie wiesz, przy którym kompie nazajutrz usiądziesz staje się dokuczliwa i ci, którzy jej znosić nie muszą, są traktowani z mieszanką podziwu i zawiści.
Oczywiście fakt, że najpewniej zapracowali sobie na to, by znaleźć się w tej wyróżnionej grupie, już jakoś łatwiej umyka.
De facto sama sytuacja dzielenia sali z hotlajnem nie jest do końca sensowna. Jak się samemu rozmawia z klientami, stosunkowo łatwo się wyłączyć i nie słyszeć głosów świata. W sytuacji, gdy rozmowy są sporadyczne, a sklecenie mejla wymaga skupienia, by toto stylistycznie było gładkie, a i merytorycznie bez zarzutu, odgłosy otoczenia się słyszy. I to nader znakomicie. Ja, pewnie dzięki korzystaniu swego czasu z kafejek internetowych, gdzie prócz mnie siadywała gromada dzieciaków młócących w Dooma, wyłączam się stosunkowo łatwo (czasem do tego stopnia, że nie słyszę również pytań koleżanek z korespo). Ale sądzę, że nie ulega wątpliwości, że na sali, gdzie rozmawia kilkadziesiąt osób, szum jest i może przeszkadzać.
Do czego zmierzam? Zarzewiem konfliktu była sytuacja, w której moje koleżanki na porannej zmianie nie zgodziły się, by na wolnym w tym czasie miejscu w ich boksie usiadł kierownik z HL. Mój, dodajmy to, dwa-kierowniki-temu przełożony, prywatnie skądinąd sympatyczny, ale w pracy dość smarkaty i skarżypyta. Kierownik narobił rabanu. Zrobił się kwas.
W sumie drobiazg, ale dobrze oddający to, jak się współpracuje w tej firmie. Staram się ów szczególik ocenić obiektywnie. Dziewczyny mogły zapytać naszego kiera, czy pozwolić, nie zrobiły tego, same podjęły decyzję. Kierownik, któremu odmówiono miejsca, mógł pójść do naszego kiera i grzecznie zapytać, co jego dziewczyny odpierdalają - zamiast tego poleciał do swojego przełożonego (mówiłam, że skarżypyta). Jedna i druga strona zachowała się dziecinnie. Z tym, że w naszym wykonaniu to była premiera, i jak na premierę przystało, jednorazowa, a na co dzień nolens volens pomagamy świeżym konsultantom, którzy w obliczu braku obecności jakiegokolwiek kierownika (bo przerwa, bo zebranie, bo fajeczka) lecą do nas zapytać o jakieś proceduralne historie. I OK, ja osobiście lubię pomagać, czuję się charytatywna i dobroczynna.
Ale niech mi nikt, kuźwa, nie mówi, że nie współpracuję z hotlajnem, bo jednak to czynię. Z przyjemnością i przekonaniem, że skoro przepracowało się razem kilka lat, to nie ma co mnożyć sztucznych podziałów.
Zmykam do pracy.
3 komentarze:
Ojoj. W zeszłym roku inwentaryzowałam (ciśkałam czerwonym laserem z miarki po oczach) biuro z jakiejś infolinii(mieli te słuchaweczki jak od skajpa). Jeden na drugiego wilkiem patrzył, a główna była opryskliwie uprzejma. Pośredni kierownik wyglądał jak kapo. Atmosfera mi obca i szczerze niezrozumiała (hierarchia... jeden nad, jeden pod, sporo pomniędzy).
A jak mam oto zamiar przekazać kompletnie_nie_a_propos pozdrowienia od Karoliny.
Nie no, nie jest tak zle. To pojedyncze sytuacje i raczej pracuje nam się razem dobrze. Chociaż dzis mamy awarie, wiec chłopaki z technicznej puszczają sobie filmiki, ich kiero flirtuje z cycatą panną z bazowej i ogolnie trwa rozprężenie obyczajów pośmiertnych.
Kocie, odpozdrów Karoline.
Prześlij komentarz