Trochę już napisała Kotbert, która jednakowoż ślubne uroczysko spędziła poza świątynią, z obawy, by w obliczu takiej ilości zakamieniałych ateistów nie przynieść parze młodej pecha pod postacią gromu z niebios. Dodam, że przejechany kawałek świata z otwartym bagażnikiem nader wyraźnie udowadnia, że nie jesteśmy hermetyczni!
photo by Kotbert
Z mojej perspektywy do opisania jest niewiele więcej, jako że z poczucia solidarności zasiadłam z Tulką i małym Antosiem, którzy z racji lekkiej nieprzewidywalności tego dwuipółlatka optowali za miejscem raczej tylnym i na wylocie. Co oznacza, że zdarzeń pod ołtarzem nie widziałam, migała mi tylko a to Wera, wyglądająca w swym diademiku i gipiurach trochę jak wróżka z bajki, a to spięty Huann, który jako świadek miał im wtykać obrączki i składać podpis. Antoś doznał szwungu i przemierzał raźno kościół slalomem między ławami, Tulka stukała za nim obcasami z cierpliwym uśmiechem na twarzy, ksiądz trzymał mowę niedrętwą a sympatyczną i ogólnie wdarł się w ślub miły element chaosu. Huann wyrzucał sobie, że się do owegoż chaosu przyczynił, nie postępując wedle wskazówki, która mówi, że po czerwonym dywanie za państwem młodym świadkowie lecą w ściśle przyjętym porządku: świadek pana młodego za tymże i vice versa. Huann tymczasem radośnie podążył za Werą, co, zważywszy ciekawy wzór z tyłu sukni i intrygująco ciągnący się tren, nawet specjalnie nie dziwi.
Inna sprawa, że po sakramentalnym "tak" pierwszą osobą, która przegalopowała po czerwonym dywanie nie byli wcale państwo młodzi, lecz Antoś.
Po orgii życzeń, pozdrowień, ukłonów i przytłaczania Huann prezentami nastąpił niewielkiego chaosu ciąg dalszy pod postacią kluczyków do Zamecznej cytrynki, które były w torebce Wery, ta zaś w zakrystii, ta zaś zamknięta. -No, to mamy pierwszy problem małżeński - skomentował Zamek z nieco wymuszonym uśmiechem. Niemniej zakrystia dała się sforsować już po kilku minutach. Przypominam tutaj drogim WeroZamkom, że na ślubie Idy w "Noelce" problem był dużo pokaźniejszych rozmiarów: wszak Zamek nie musiał nigdzie się wspinać po rynnie i otwierać pomieszczenia od środka!
Potem nastąpił stosunkowo najmniej przyjemny element dnia: młodzi wraz z Porucznikami pojechali na sesję jpg, zaś świadek i jego dama zostali oddelegowani do znalezienia i, co ważniejsze, utrzymania miejsca parkingowego na Podwalu, znajdującego się w nader pożądanym pobliżu Wąskiego Dunaju, gdzie odbywało się przyjęcie weselne. Nie chcę tutaj WeroZamków wpędzać w jakiekolwiek poczucie winy; jestem absolutnie przekonana, że właśnie im to miejsce należało się jak nikomu i gdyby nie dokuczające coraz bardziej buty (jednak stanie w obcasach przez godzinę nie robi dobrze żadnym stopom), miałabym świetną zabawę. Poza tym chamstwu warszawskich wozidupów są winni wyłącznie owi wozidupy, ot co.
photo by Kotbert
W każdym razie rozjechać nas chciano zaledwie dwukrotnie, przy czym raz byli to dość nobliwi państwo w wieku moich rodziców, a raz pani również raczej z tych dojrzałych. - Ale ja się nie zgadzam! - zakrzyknął kierowca w pierwszym samochodzie. - Musi być jakieś inne rozwiązanie!
-Ależ jest - odparłam miękko. - Zaparkują państwo gdzie indziej.
Nie upieram się, że był to logiczny argument, ale o dziwo poskutkował.
Pani w drugim aucie miała zacięty wyraz twarzy inkwizytora nad stosem. - Zadzwonię na policję! - zagroziła. Uświadomiłam sobie, że aby zdobyć to miejsce, musiałaby wzywając odpowiednie służby nie ruszyć się z miejsca, korkując przejazd, a już się za nią rozlegały klaksony i zgodziłam się gładko: - Proszę bardzo, niech pani dzwoni! - po czym sama wyjęłam komórkę. Dzwoniłam do Porucznika pozyskać informację, kiedy będą, ale pani akurat nie musiała tego wiedzieć.
Opisując tę sytuację obrony własną piersią (lewą) miejsca parkingowego czarownicom użyłam z emfazą stwierdzenia "No i się okazało, że jest to zadanie dla osób obdarzonych asertywnością papieża w domu publicznym i wytrzymałością złaknionego królika na bezkróliczej wyspie :P Widać Zamek uznał, że dysponujemy jednym i drugim."
Wesele było kameralne, na 30 osób. Na wejściu państwa młodych głośniki w lokalu zagrały Turnaua "Takiej drugiej nocy nie będziesz już miał", co uznałam za świetną ilustrację. Jedzenie znakomite, obsługa znośna, towarzystwo sympatyczne. Doczekaliśmy do obejrzenia, jak młodzi kroją torcik i wraz z Porucznikami grzecznie się pożegnaliśmy: Porucznikowie po przemyśleniu logistyki uznali, że jakoś się pomieścimy w ich yarrisce, a myśmy chętnie na to przystali, gdyż nie uśmiechała nam się podróż pociągiem w wytwornym odzieniu.
Droga upłynęła sympatycznie, zatrzymaliśmy się na krótką kawę (tam, gdzie wtedy z Breblebrajtami!), Antoś śpiewał scatem, Porucznik sypnął kilka tekstów, które zapodam wieczorem w szprotokół i odnaleźliśmy nawet komplet do samochodu z drogi w tamtą stronę: otóż na otwarty wówczas bagażnik zwrócili nam uwagę ludzie w aucie przystrojonego dwoma tablicami, polską i amerykańską. W drodze powrotnej jechał przed nami taki, co nie miał ani jednej!
9 komentarzy:
Czyli Huann miała Dzień Świataka... brawo!
No i mówi się "sakramenckie tak" :) Poza tym bardzo ładnie i czuję się prawie, jakbym tam był! :)
A jaka ładna sukienka Pani Światakowej, nono... zresztą fryzura chyba też, ale na tym zdjęciu akurat nie bardzo widać ;)
A bardzo dziękuję w imieniu wpisu, sukienki i fryzury :)
Szprocię, jaka Ty śliczna w tej sukience :)
-- Widzę wielki świat, cuda, dziwy przyrody...
[-- Gdzie?...Nie widzę!
-- I nie zobaczysz. Dopóki nie kupisz zestawu do odbioru telewizji satelitarnej firmy Arcon.]
aj, aj, chyba normalnie zacznę w niej chadzać codziennie! (antenę mam. radiową. telewizora niet, bo wujaszek odebrał z wypożyczenia).
Szprota na najwyższym literackim poziomie! Jesteśmy pod wrażeniem, dziękujemy Ci za tak uroczy opis :) Werozamki
do usług, moi kochani :)
Jednak żeby jeździć po centrum stolycy blachosmrodem, to trzeba być frustratem :-/ a właściwie jest się od tej właśnie jazdy.
A na blog kotberta dostać się nie mogę bo nie zostałem zaproszony :-(
Abo Kotbert się hermetyzuje :P
Prześlij komentarz