Po wyjściu z pracy czułam się jak Regis na zamku Stygga:
"- Idziemy! Pora, kurwa, skopać parę dup!
- Czuję w sobie - zasyczał wampir, uśmiechając się koszmarnie - taką siłę, że mógłbym chyba cały ten zamek rozpieprzyć."
nie muszę bowiem wstawać o siódmej piętnaście, grać w łódzką ruletkę z mpk, być przerzucaną z kolejki na kolejkę, coraz to trudniejszą (zaczynam się czuć jak Ender w Armii Smoka), słuchać paplaniny kolegi R. i labidzenia koleżanki E.
Z drugiej strony nie zaznam wspólnego burzenia mózgu nad sprawą braku promocyjnego doładowania w pre-paidzie, cudownie złośliwych docinków koleżanki A., soczystych kurrrrrrrrrrrew sadzonych przez kolegę Z. oraz zawiłych i okrągłych zdań kolegi K. zwanego Skrupulatnym. Nie zaznam Breble w pracy, a siedzimy już na jednym piętrze. Ani Mag.gie. Ale odpocznę. Parę dni, podczas których zamierzam robić nic. Na nic złoży się pewnie wizyta u zakładowego okulisty, przeczytanie całego cyklu Orsona Scotta Carda, którym mnie zaraził Yavo, zrobienie wreszcie porządku z Pierdolcem i zrobienie wreszcie porządku w ogóle.
O miłych spotkaniach czy sabatach nawet nie wspominam, bo to chyba oczywiste jest, że i na nie znajdę czas.
5 komentarzy:
Po prostu robiąc te wszystkie fajne rzeczy nadal nie będziesz nic robić :)
Spróbowałabyś nie spotkać się z nami, pff.
Zdaje się, że nie mam wyjścia ;p
no nie masz, nawet ze mną :-)
that's what I call vacation ;]
Prześlij komentarz