- bez rękawów
- z rękawkami eleganckie i kurewskie
- z rękawkami sportowsze (T-shirty i polo)
- z rękawami długimi
- takie, co po domu
Staniki zostały powieszone na dwóch (ale jutro dokupię więcej) małych wieszaczkach i wiszą sobie honorowo.
Zadziwiła mnie ilość pudeł. Wiem, że odruchowo przechowuje się je nabywając elektronikę (bo serwis najczęściej przyjmuje w oryginalnym wszak opakowaniu), ale policzyłam, że u mnie na gwarancji jest tylko miniwieża, uruchamiana raz na ruski rok oraz Pierdolec, o którym za chwilę.
Duże mieszkanie ma tę wadę, że jeśli nie ma się w sobie wewnętrznej dyscypliny (a ja nie mam), to dość łatwo przerobić je w graciarnię. Dziś trochę nad tym zapanowałam, ale walka jeszcze trwa.
Do okulisty umówiłam się na przyszły tydzień.
Z Pierdolcem sprawa była tak prosta, że gdybym wiedziała, załatwiłabym już dawno. Wiedziałam bowiem od co najmniej miesiąca, że jednak trzeba będzie go oddać do serwisu, że to, w jaki sposób działa, a właściwie - nie działa, wskazuje na problem sprzętowy. Ale odwlekałam to, bo tak:
- naprawa jest na gwarancji - muszę poszukać karty gwarancyjnej (a przeryć się przez mieszkanie to nie jest sztuka na kwadrans). Nawiasem mówiąc, była w pudle od netbooka.
- karta pewnie jest niewypełniona, więc trzeba będzie podjechać do salonu i ją podstemplować
- trzeba zadzwonić do serwisu HP - nie lubię dzwonić, po ponad czterech latach na słuchawkach unikam tego jak mogę - i pewnie podawać jakieś różne symbole i numery i notować niezliczone ilości podobnie trudnych do zapamiętania ciagów znaków
- trzeba pewnie będzie potem zadzwonić do firmy kurierskiej - nigdy nic nie wysyłałam kurierem i zrobię z siebie idiotkę.
Niby niedużo, ale jakieś takie, że mi się nie chciało.
Urlop zaczęłam oficjalnie w poniedziałek i po odebraniu serii telefonów i SMSów z pracy zebrałam się w sobie, znalazłam kartę gwarancyjną i zadzwoniłam pod podany na niej numer. Udało się już za drugim razem. Numer musiałam podać cały jeden, przy czym miła pani na infolinii podpowiedziała, gdzie go szukać. Również cały jeden musiałam zanotować. Do firmy kurierskiej dzwonić nie musiałam, HP załatwia to bowiem za klienta. Co lepsze, nie była również potrzebna karta gwarancyjna "tak, widzę w systemie, że pani netbook - to HP Mini jest, prawda? - jest na gwarancji". Ba, nie było potrzebne nawet pudło, gdyż kurier przyjeżdża z własnym opakowaniem - daje się kurierowi tylko to, co idzie do naprawy. Żadnych płyt, kabli, faktur czy innych świstków.
Nazajutrz w środku nocy, czyli około 10:00 obudził mnie kurier i mam wrażenie, że pierwsze dwie minuty rozmowy przez telefon odbyłam z nim jeszcze śpiąc. Zrobienie z siebie idiotki odpracowałam koncertowo: kurier zobaczył mnie z wyspanym na środku głowy kukuryku, śpiochami w oczach, niebieskiej piżamce w stokrotki, kompletnie nie konweniującym kolorystycznie pomarańczowo-brązowym szlafroku i burym płaszczu. Na nogach miałam włochate skarpety w niebiesko-turkusowe paseczki. Na szczęście byłam zbyt zaspana, by w ogóle się tym przejąć, umyślny sprawnie zapakował sprzęt, wydał z siebie komunikat o czternastu dniach i pojechał wraz z Pierdolcem.
Póki co jeszcze z nim nie wrócił, ale może nareszcie znów będzie mi mój gadżecik działał i przestanę myśleć o G1.
4 komentarze:
Piękne :-)
Wieszaki do staników masz takie zwykłe czy to są jakieś specjalne? Bo ja też robię porządki, dzisiaj szukałam intensywnie worka do prania bielizny w pralce.
Dobra, już wiem: http://www.mebelart.pl/wieszaki/l_galanteryjny02_plakietka%5B1%5D.jpg
Niestety cały link nie wchodzi, więc nie wiem, czy to to - ale szło mi o takie małe wieszaczki, na jakich w sklepach bielizna przeważnie wisi. Mam dwa. Powinnam dokupić 10, jeśli chcę każdy stanik na osobnym :)
I to mi przypomina, że worek do prania bielizny też powinnam nabyć. Dopijam rumianek i jadę do manu!
Prześlij komentarz