6.7.09
Po wyjeździe
Pojechałam z KotRedami i Karoliną na parę dni do Gdyni na Zlot Żaglowców. Tych parę dni to były spacery w słońcu, z huczącym morzem w odsłuchu, przedzieranie się przez tłum, zaśmiewanie się do łez, przedzieranie się przez tłum, jazdy SKM-ką, szydzenie z wylewającej wszystko i potykającej się o wszystko Kotbert, spacery w słońcu i w tłumie.
Na żaglowcach się nie znam, dziewczyny mi musiały tłumaczyć, czemu ten a ten się wyróżnia. Spore wrażenie zrobił na mnie olbrzym Siedow, ale nie od dziś wiadomo, że ja lubię to, co czarne i duże.
Zostałam również spontanicznie obdarowana pluszowym delfinem, którego po dojrzałym namyśle ochrzciłam właśnie Admirałem Siedowem. Dodam, że nie mam w sobie Breblebroxowej namiętności do pluszaków, lubię gromadzić pamiątki, ale są to raczej bilety czy drobiazgi jakoś kojarzące się z danym wydarzeniem (np. do tej pory na swojej tablicy mam kawałek pudełka po papierosach, które wypaliłam na imprezie u Maginiak, za starych czasów wizyty u niej wraz z Katastrofą Nadfioletu, Epigonem i Aardem). Ale tym razem miałam zapotrzebowanie na wtulenie się w pluszowe.
Generalnie Kaśka, Karolina i Marcin wykazywali dużo cierpliwości do moich kaprysów, zmian nastroju, zmęczenia tłumem i bólu stóp. Dziwnym trafem oni nie kaprysili, nie poświęcali się dla mnie spektakularnie, nie wytykali mi układania planów pode mnie, więc nie miałam okazji odpłacić się tym samym.
Ukoronowaniem pobytu była imieninowa imprezka Karoliny, polegająca na czczeniu niejakiego Wiecha (znajomego Kaśki i Karoli ze studiów), a następnie spożywaniu sushi w okolicach północy. Bossska dekadencja!
Tymczasem urlop trwa - jeszcze tydzień. Lubię wyjeżdżać (i nawet siedmiogodzinna podróż w zatłoczonym pociągu nie dojadła mi jakoś przesadnie), lubię wracać. Ale lubię też po prostu obudzić się w moim łóżku po ośmiu godzinach snu i móc robić nic.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
5 komentarzy:
A ja dziękuję za cierpliwość do mnie i cieszę się, że ci się podobało :-)
Karolina, ja nie musiałam być wobec Ciebie cierpliwa :)
Ach, no może odrobinę jednak tak :-)
Siedow? A owszem, robi wrażenie. Ile tawariszcza matrosi liczyli sobie za zejście pod pokład? (W Monaco w 1997 r. kosztowało to 10 franków, których nie miałem).
A nie pamiętam. Dychę? Dwie? Coś, co mieściło się w moich możliwościach płatniczych w każdym razie.
Prześlij komentarz