Po powrocie z urlopu zastałam na koncie 20 spraw, przy normalnym stanie dwóch w porywach do sześciu. Półtora dnia zajęło mi przedzieranie się przez ten gąszcz. Przy okazji uświadomiłam sobie, że w jednej z nich będę musiała trzeci raz zmienić decyzję. No ale tym razem już naprawdę, naprawdę będzie ona ostateczna. Gdyby historia konta tego klienta była czytelniejsza, nie doszłoby do tej kompromitacji ;]
Ponadto ogłaszam, że to ja się przyczyniłam do tego, że Arni przyjeżdża do Łodzi, a papież złamał nadgarstek.
Łódzcy taksówkarze z jednej z korporacji rozdają pasażerom wizytówki sławiące ich usługi. Na odwrocie tychże zaś są wynotowane ważne telefony: alarmowe, do prezydenta, do premiera, do papieża, do ojca dyrektora, do gubernatora Kalifornii właśnie, a nawet do Nelsona Mandeli. I otóż w środę testowałam te numery, tak więc to ja zadzwoniłam do Schwarzeneggera i go zaprosiłam do Łodzi, zaś papa Ratzinger biegł odebrać mój telefon, potknął się i doznał uszkodzenia.
Dobrze, że Nelson Mandela przyjmował do piątej...!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz