27.12.07

Sentencjonalne IPOŚWIĘTACH

Pierwszy dzień po świętach jest zawsze najgorszy. Człowiek się rozbyczył, kładł o 3:00, wstawał o 11:00, a tu o 7:30 budzik ryczy Disturbed'em "I wanna get psycho" i faktycznie się doznaje psychozy. Więc wstaję, macam szlafrok albo polar, bo zimno w łapy, wychodzę z sypialni, potykając o co najmniej jednego kota, doczłapuję do kuchni, gdzie trza zażegnąć płomyczek w gazowym piecyku i łyknąć magnez jak emeryt (potem nie włączam discovery, gdyż nie mam telewizora, a trochę njusów z najnowszej afery dotrze do mnie za pomocą wiadomości z PAP umieszczanych w intranecie). Prysznic musi trwać długo, a jedyną w jego trakcie wyrazistą myślą, na jaką mnie stać, jest "zimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarni zimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarni zimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarnizimnojakwpsiarni". W psiarni jest zimno?!
Budzę się po spożyciu kaszki, mniej więcej po piątym łyku kawy. To jest jakiś kwadrans jednoczesnego czytania, wchłaniania produktu pszenno-ryżowego, płukania ust kofeiną i głaskania co najmniej jednego kota.
O 8:30 miewam autobus linii 87, który mi odjeżdża z przystanku Julianowska-Głogowa, by dowieźć na przystanek Wersalska-Stomil. Przyjazd autobusu jest miernikiem farta. Tu dwubiegunowa alternatywa: przyjedzie albo nie - jest banalna, chamska i prostacka. Musi ona obrosnąć w dodatkowe, frapujące elementy jak: przyjedzie, ale trzy minuty za wcześnie; spóźni się minut 7; pojawi się wraz z wesołym towarzystwem dwóch zetek, w tym przynajmniej jednej pod postacią jęczącego jelcza, co oznacza, że stratują mnie wysiadający zetkowicze, wsiadający zetkowicze i popłynę pchana falą osiemdziesięciosiódemkowiczów do wnętrza potwora (właśnie połknął ludzi tłum), by koneser sportów ekstremalnych, jakim jest każdy pasażer, zwłaszcza zimą, uznał ją za godną uznania.
Aha, czasem jeszcze przyjeżdża spóźnione 81, które z kolei dotrzęsie mnie wewnątrz siebie do przystanku Świętejteresyoddzieciątkajezus - Szczecińska (stamtąd 10 minut piechoty tej naaaszej piechoty do roboty, do roboty).
A dziś, na przykład, przyjechało tak jakoś ciut przed wpół do jakieś cóżeś niewyraźne, z ubłoconym wyświetlaczem, że się dopatrzyłam jedynki w numerze, tom pomyślała, że pewnie właśnie 81. A tu zonk, a swoją drogą czy to poświąteczna tradycja, że kasowniki poblokowane? bo były! i tak oto, na pół godziny przed pracą ruszyłam miast na zachód, to na południe, gdzie owszem też była cywilizacja. Dotarłam na czas, głównie dzięki dzikiemu fartowi, który widocznie uznał za stosowne wynagrodzić mi tę pomyłkę z Z1 udającym 81.


proponuję kliknąć, aby powiększyć (mapka ściągnięta z serwisu http://mpk.lodz.pl)

Nie twierdzę, że nie mogę się doczekać, co będzie jutro...
(tymczasem Harry Potter i Półkrwi Książę w tłumaczeniu Armii Świstaka oraz herbata zielona żeńszeniowo-miodowo-cytrynowa. W kubku z Kubusiem Puchatkiem, oczywiście)

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

i jeszcze pijesz ją nucąc szlagiery Ymy Sumac ?
(pl.youtube.com/view_play_list?p=EA15905EF35DC1B2)

kotbert pisze...

Czemu przeczytałam: "łyknąć majonez jak emeryt"?

Szprota pisze...

Joubert: najwidoczniej masz nieodparte wrażenie, że w moim przypadku zupełnie naturalnym jest, że pierwszą czynnością po przebudzeniu (pomijając potknięcie się o co najmniej jednego kota) jest łykanie majonezu :P

Lav: nie, nie nucę. Ja w ogóle rzadko śpiewam, bo się ludzie śmieją i wstyd.

lavinka pisze...

O, to tak jak ja choć ludzie się nie śmieją... nie mają okazji :)