Were I with thee,
Wild nights should be
Our luxury.
Futile the winds
To a heart in port
Done with the compass,
Done with the chart.
I było tak, że była zima, godziny w pociągu, które wcale nie męczyły. Graliśmy w "Kalambury" i Marek pokazywał hasło "Sztuczna inteligencja" poprzez kontrast. I czemu mam wrażenie, że tłumacząc to konduktorowi tylko pogorszyłam sytuację, nadal miał niepewny uśmiech w stylu "ty ich zagaduj, a ja zadzwonię po odpowiednie służby"...?
Były z nami dziewczyny z pedagogiki, które w noc sylwestrową częstowały blantem, co wpadł nam w śnieg i suszyłyśmy go nad zapalniczką, by dobra nie zmarnować.
W Ustrzykach Marek suszył buty w kominku, ja i Maciek wyszliśmy na papierosa i nagle usłyszeliśmy grad soczystych kurew i ujrzeliśmy Marka skaczącego na jednej, obutej nodze z drugim butem w dłoni, którego natychmiast wetknął w zaspę. Głowę dam, że słyszałam ten defaultowy syk i zobaczyłam kłąb pary - but uratowano, Marek wyrzucił te buty pół roku później, chyba w Japonii.
Była Ela z patomorfologii, która zawsze przy kolacji żartowała, że zaraz nam powie, jakie zwierzątko zjadamy i na co zdechło.
Wieczorami graliśmy w kierki; przegrywający nabywał grzańca. Najlepszego grzańca robił Adam, umiał dosłodzić odpowiednio i jego kogel mogel był zadowalająco żółciutki.
Któregoś wieczoru Maciek plumkając od godziny zagrał "Konstytucje" Janerki i nagle cała izba zaczęła śpiewać i tańczyć. Bożenka miała cudowny, niski głos: była jedną z tych osób, które umiały śpiewać tak, że człowiek przyłączał się na całe gardło i nie martwił się tym, czy fałszuje. Nadal uważam, że nigdy nie słyszałam równie fanastycznego wykonania "Floty zjednoczonych sił", gdy jedna część izby wyła "zbuduję wielką flotę zjednoczonych sił", a druga "łobijabijetunajt!".
Noce były dzikie i dziką słodycz piliśmy do białego dnia, kryjącego Caryńską we mgłach.
Ech!
4 komentarze:
I zapewne nawet nostalgia nie jest już tym, czym była wówczas...?
Zapewne.
Blanty. Hyhy.
Prześlij komentarz