11.10.09

Dystrykt 9

Na pewno obszerniej i z dużo większym rozeznaniem w filmografii SF wypowiedział się na temat tego filmu Mąż Żony. Ja powiem tylko, że ładnie mi się wpisał w moje ostatnie zadumy nad ludzkością, stale dążącą do podziałów, gett, selekcji i poprawy nastroju.

Ja dodam od siebie, że pomimo wrycia w fotel wyłapałam moment, w którym film mógłby spokojnie się skończyć nie tracąc nic z przesłania, a wręcz je mocno uwypuklić. Ale możliwe, że mam dość europejskie lub nawet słowiańskie podejście do opowieści i pomimo tego, że uwielbiam baśnie, komiksy i młodzieżową beletrystykę wampiryczną (bo popularność "Zmierzchu" i "Martwego aż do zmroku" zaczyna zasługiwać na osobny gatunek), lubię, gdy czasem historia nie kończy się dobrze i pozostaje w pewnym zawieszeniu.
Nie zdradzając fabuły dopowiem tylko, że chodzi mi o ten moment, w którym główny bohater filmu, człowiek, pozwala wziąć górę swojemu egoizmowi i przez chwilę wydaje się, że ponad 20 lat pracy obcych idzie w cholerę (a jest to praca, która stanowiłaby ratunek i dla niego, i dla nich).

Niestety, opowieść ciągnie się dalej i mimo braku klasycznego happy-endu popada w optymizm. Czy nadmierny, trudno mi ocenić.

Brak komentarzy: