Czy oglądaliście kiedykolwiek amerykański serial, w którym - w zabitej dechami dziurze w Luizjanie - występują pospołu: klasyczna blond dzieweczka z sąsiedztwa, klasyczny blond chłoptaś z sąsiedztwa z ciałem prosto z reklam odżywek dla kulturystów, wojownicza Murzynka DDA, szef o oczach porzuconego psa, weteran wojny w Iraku, kilkoro szalenie atrakcyjnych wampirów płci obojga tudzież Murzyn-gej, który jest jednocześnie dilerem, o ciele chyba jeszcze lepszym niż wspomniany wyżej chłoptaś? Dodam do tego sporo czerwonej farby, mieszankę voodoo z kultem bachicznym, erotykę nie ograniczającą się bynajmniej do sugestii w satynowej pościeli i orientacji hetero oraz wstrząsającą historię miłosną, która wbrew wszelkim serialowym regułom ukazuje całującą się parę głównych bohaterów już w pierwszym odcinku. Jak wiemy, większość seriali z wątkiem miłosnym polega raczej na tym, by rzeczona para pocałowała się w odcinku ostatnim, a następnie oddała się pożyciu długiemu a szczęśliwemu. Tu słowa "pożycie" można użyć w literalnym znaczeniu, jako że bohater, jak każdy wampir, jest martwy.
Mowa, oczywiście, o serialu "True Blood".
Zadziwiająca jest ta popularność wampiryzmu. Oczywiście, cień wąpierza przemyka to i rusz przez opowieści snute od zarania dziejów. Sapkowski w opowieści Regisa w bodaj "Czasie pogardy" (na pewno w czymś tam czegoś - konia zrzędę temu, kto znajdzie tytuł u Sapkowskiego bez związku rządu) rozłożył to na czynniki pierwsze. Wyjaśnił ludzki strach i fascynację krwią, dołożył fantazje o gwałcie oralnym, rozsnuł teorię o solarności ludzi i ich lęku przed zmrokiem.
Ja ze swojej strony mogę dodać jeszcze tęsknotę za nadnaturalnymi zdolnościami, co dowodzi przeczucia, że ludzkość nie jest doskonała - i jednocześnie strach przed nimi, co z kolei dowodzi chęci zracjonalizowania owej niedoskonałości. Zauważmy bowiem, że większość nieumarłych, nieprzeciętnie silnych, doświadczonych i mądrych istot jest ustawiana w opozycji do irracjonalności i emocjonalności człowieka, które omal zawsze okazują się jego ukrytym i najistotniejszym walorem.
Oczywiście wampiry nie są jedynymi istotami pełniącymi tę funkcję terapeutyczną - podobną opozycję widzimy w elfach ze świata tolkienowskiego czy w Wolkanach w Star Treku. Mianownik jednak jest wspólny: logika przeciwstawiona emocjom, siła fizyczna przeciwstawiona umiejętności improwizacji, zblazowanie nieśmiertelnością - zachłannością na życie.
Ja uwielbiam wampirze historie z jeszcze jednego powodu. Są absolutnie i maksymalnie romantyczne. Nawet ten pierwszy filmowy Nosferatu przecież spakował trumienkę, władował się na statek Empuza i przepłynął morze, bo zakochał się w żonie Huttera. A motyw miłości zwyciężającej śmierć nieodmiennie mnie ujmuje. Nic tak nie mówi o potrzebie wiary w to, że świat jest lepszy niż jest, niż ten motyw właśnie.
4 komentarze:
Bardzo dobre. Krótko, zwięźle i na temat. A co do tytułu to ja powiem "Żmija" :D
myślałem, że Narrenturm, ale słownik powiada "Wieża kiepów" ;)
[rzep_mode] A nam się zawsze zdawało, że to związek rządu jest... i wygląda, że mielismy rację, patrz "kot Ali" ;)
http://pl.wikipedia.org/wiki/Zwi%C4%85zek_rz%C4%85du
OK, dzięki, już poprawiam :)
Prześlij komentarz