Dni nabrały zadziwiającego tempa. Wstaję, jadę do pracy, rozpatruję, wracam, siedzę w necie. Albo nie wracam i zażywam rozrywek.
Więc najpierw był Generał Nil. Wszystko przez Miau, ona lubi takie narodowo-wyzwoleńcze filmy, więc z nią poszłam. Generał wynudził jako film o tematyce hagiograficznej. Nigdy się nie zawahał, nigdy nie zwątpił, zawsze był bojowy, zwarty i gotowy. Do tego mierne aktorstwo. Łukaszewicz grał po warunkach starszawego, mrocznego typa z lekko chrypliwym głosem, postacie kobiece rozpisane tak, że siąść i płakać (deklamacja córki generała w więzieniu bliska niedościgłemu wzorowi, jaki dotychczas wytyczała dla mnie Bożenka z "Klanu"). Jedyny mocny akcent to epizod z Maciejem Kozłowskim, który dla odmiany nie był wiedźminem odszczepieńcem ani bandziorem, lecz złamanym, ledwo żywym ze strachu człowiekiem.
I temu panu brawo na stojąco.
W ramach jednak trzymania się rzeczonej tematyki walki z szeroko pojętym okupantem postanowiłyśmy z Miau, jak to ujęła, jeszcze jebnąć Popiełuszkę. Zaznaczam przy tym, że Wajdowski "Katyń" zrobił na mnie duże wrażenie, zaś "Jutro idziemy do kina" wręcz zachwyciło. Polakom kręcącym filmy o historii Polski delikatnie zwracam uwagę na fakt, że ludzie lubią oglądać filmy o ludziach. Nie o kolosach srających marmurem. A Nil, bardzo mi przykro, srał.
Nazajutrz wzięłyśmy udział w iwencie Eska Music Awards, zwanym w skrócie EMĄ. Poszłam ze stosunkiem piesdojeżowym. No ludzie kochani - ja i Eska? Ja i gwiazdy promowane przez tąże stację? Ja i komercha? Będę jak kompletny alien! Nie moja muzyka, nie moje klimaty. No ale poszłam, z ciekawości, z chęci posmakowania tej alienacji, no i przede wszystkim ze względu na miłe towarzystwo (z wiedźm wyłamała się tylko Kotbert, biorąca udział w równie ciekawym iwencie czyli Łódzkiej Masie Krytycznej). Pewnikiem za miesiąc się wybiorę, bo recenzję nazajutrz wygłosiła szalenie entuzjastyczną. Jak na Kotbert, rzecz jasna.
Bawiłam się znakomicie. Udało mi się znaleźć w sobie pokłady rozhisteryzowanej nastolatki produkującej kisiel w majtkach na widok Kupichy i czerpałam z nich pełną garścią (z pokładów, nie z majtek!). Z tego, co zaobserwowałam, a obserwowałam wijącą się jak znerwicowany padalec Karolinę, drgającą mechaniczne Mag.gie, łopoczącą górną częścią klatki piersiowej Breble oraz Miau szalejącą bez butów - nie byłam w tym osamotniona. Najbardziej stoicki spokój zachowali Fefunia i R. Ktoś musiał bowiem zachować zimną krew. Nasz pisk przy wielbionej przez nas ze względu na niezamierzony absurd frazie o pomarańczy w szkalnce - priceless!
Dziś było rewelacyjne sushi w Tokyo Barze (i ten facet czepiający się napisu na, jak to uroczo ujął, cycuszkach, nawet nie podniósł mi ciśnienia) i trochę śmiechu w Rolling Stonie z Karo i KotRedami. Oraz, do kroćset, bardzo miły spacerek.
A jutro, jeśli pogoda się utrzyma, a nic nie wskazuje, by miało być inaczej, trochę poroweruję.
Z Mag.gie i KotRedami.
Aha, rajstopki dałam dlatego, że na Piotrkowskiej zaroiło się od dziewcząt przyodzianych w takowe. Żółcie, turkusy, czerwienie, no orgia barw, od której zęby bolą. To ja tak skromnie i z boku zauważę, że żywe, intensywne kolory powiększają, pogrubiają i przykuwają wzrok. Więc mam ogromną prośbę do dziewcząt wybierających te kolory: weźcie to pod uwagę. Smukłe, długie nogi w minispódniczce i w takich rajstopach to miód na oczy i wosk na uszy. Inne nogi proponuję jednakowoż zestawić z dłuższą spódnicą. I, do licha, albo butami na wysokim obcasie, albo butami wysokimi, kryjące kontrast między grubością łydki a smukłością kostki, chyba że waszym zamierzonym celem jest ukazanie światu dwóch tęgich słupków zakończonych płaskostopiem - bo tak to wygląda przy butach na płaskim obcasie.
Mówi to osoba, która ubiera się szpetnie, niekobieco i ponuro. Robię to wyłącznie z zawiści. Sama nie mam odwagi przywdziać takich rajstopków, a wiew kobiecości, jaki mnie niekiedy napada każe mi się ubierać wyzywająco i suczo, co oczywiście też jest straszliwe.
9 komentarzy:
Już byś przestała, fajnie wyglądasz i fajnie się ubierasz. Nie każdy musi nosić mini, szpilki do nieba i mieć tapetę grubości i koloru czekolady z dodatkami.
Karolino, dzięki - ale nie widywałaś mnie kilka lat temu, kiedy potrafiłam nosić kiecki długości tej, co widziałyśmy na EMIE, omal z tyłkiem na wierzchu. Wprawdzie było to kilka kilo temu, ale efekt był mocno wulgarny. No cóż, miałam taką fazę.
A teraz oddam się refleksji nad dodatkami do tej czekolady na tapecie ;)
Odzyskałam głos po "Jak anioła głos", hehe. Bardzo się cieszę, że się tak dobrze bawiłyśmy razem na EMIE i obiecuję, że częściej będziemy chodziły na tego typu iwenty, gdyż świetnie się czułam bez butów. I wykonując ten skomplikowany układ taneczny, co Pani z Panem na scenie. Z tym, że ja na siedząco. Ja go jeszcze dopracuję!:)
Dopracuj. Acz objęcie się ramionami jest już al dente ;)
Ja myślę, że powinnyśmy raczej pomyśleć o wycieczce krajoznawczej jakiejś wspólnej. Np. do Wawy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Hmmm? ;>
Ja myślałam, że kolorowe rajstopy są już passe i swoich w ogóle już nie wyciągam (wcale, a wcale nie dlatego, że są strasznie grube i nadają się tylko na srogą zimę).
A Eska to zuooo ]:->
Względem rajstopek nie wiem, czy są passe, czy też nie, ale Piotrkowska twardo je nosi.
Co mi przypomina, że w moich czasach licealnych był szalony boom na wzorek w łączkę, skądinąd bardzo przyjemny: głęboki granat w drobne kwiatuszki. Po tym, jak przez kwadrans idąc Pietryną naliczyłam 18 dziewczyn odzianych w ów wzorek, uznałam, że zaczekam, aż wyjdzie z mody.
A co do Eski, to dla kontrastu w czwartek idę na Kazika Na Żywo i już dumam, czy odpalić bardzo już zniszczone glany ;D
No można powiedzieć, że niewiele o sobie nawzajem wiemy.
Ja jestem za wycieczką, choć niekoniecznie do Muzeum Powstania Warszawskiego. Jest świetna (jedyna rzecz jaka wyszła Kaczorom), ale wolałabym z wami powałęsać się po Warszawce.
Jedno wszak nie wyklucza drugiego.
Nieźle się obśmiałem :)
Prześlij komentarz