20.4.09

Stolica macierzyństwa

W ustach Łodzianki jest to omal herezja, ale lubię Warszawę. Zwłaszcza teraz, gdy jest do niej półtorej godziny pociągiem, co oznacza, że z pracy do Miau zdarza mi się jechać dłużej.

Do stolicy, dla odmiany, pociągnął mnie zlot fanek Małgorzaty Musierowicz. Dodam, że forum poświęcone twórczości tej autorki już od dość dawna nie pielęgnuje statusu gromadzenia fanów, a raczej uważnych i wyjątkowo krytycznych czytelników. Dla mnie oznacza to, że jednak jej powieści odegrały w życiu jakąś rolę, zresztą do tej pory do niektórych części chętnie wracam, skoro tak dobrze je znamy i dyskutujemy o bohaterach, jakby byli żywymi ludźmi.

Spotkania mniej są związane z potrzebą dyskusji, a bardziej z chęcią ujrzenia się w realu, bo też frakcja warszawska jest ogromnie serdeczna, żywa, energiczna i skupia wokół siebie naprawdę wspaniałe kobiety (napisałabym dziewczyny, ale kobieta brzmi dumniej, a większość z nas jest jednak w wieku, który dawniej określiłoby się mianem balzakowskiego, a aktualnie - chic-litowego).
Połączyłam przyjemne z jeszcze przyjemniejszym i do Wawy zabrałam się okrutnie wczesnym pociągiem 6:50 wraz z Kotbert (przerażająco żwawą o tej porze) i Karoliną (nieco senną). Ponieważ byłam w towarzystwie, podróż tym razem minęła bez przygód, nieco tylko zaskoczyła mnie pani, która usiadła z nami w przedziale - dziwnym trafem bowiem ranny pociąg był tym starego sortu, z przedziałami jak bóg kolei przykazał- i gdy dziewczęta wyjęły papierosy, poprosiła je, by paliły na korytarzu. Dziewczyny grzecznie wyjaśniły, że na korytarzu nie wolno, zaś przedział jest dla palących, szlachetnie jednak uchyliły okienko i nie kopciły pani w biedne oczy. Ja zaś uznałam, że zdzierżę i nie zapalę (i zafajczyłam dopiero, gdy pani wysiadła), bo nie znalazłam w sobie dość szlachetności na ewolucje przy oknie.

Część wycieczki przeznaczyłyśmy na wizytę w Ikei, skąd przywiozłam sobie kilka drobiazgów, m.in. pudełka na płyty CD, oczywiście do samodzielnego złożenia. Byłam bardzo sobą rozczarowana, gdyż po złożeniu pudełek nie została mi ani jedna śrubka. A przecież powinna, bo to jedna z tych rzeczy.

Po dostaniu się do śródmieścia nastąpił czas pożegnania: dziewczyny biegły się spotkać ze swoją znajomą z dawnych lat, ja zaś zyskałam czas wolny pod postacią bodaj pięciu godzin. Czas wykorzystałam rzetelnie, idąc na tajgera do Coffee Heaven. Przyświecał mi również cel skorzystania z toalety, gdyż czułam się jakaś taka przyszarzała, i może niewielkiego przeschnięcia. Następnie na Brackiej padał deszcz, a ja obadałam sklep Avocado, który, jak powiadają biuściaste lobbystki, miewa te strasznie dziwne rozmiary. Sprzedawczyni istotnie nie zrobiła wielkich oczu na rozmiar 28F, ale też nie miała mi nic do zaproponowania, sama zaś uznałam, że nie lubię sklepów w formie butików, gdzie człowiek wchodzi i od razu natyka się na znudzoną sprzedawczynię, która uważnie śledzi każdy ruch. Wyszłam zatem nieco zniesmaczona. Jednak nasze łódzkie Mercado jest dużo sympatyczniejsze!
W tzw. międzyczasie ugadałam się z Yaviniakami na Złoooo. Te tarasy. Podążyłam więc tamże, człapiąc w niknącym deszczu, chlupiąc wodą w trampkach i nieco okrężną trasą. Dodam, że szalenie lubię łazić sama. Naprawdę widzi się wtedy dużo więcej! A obce miasto ma to do siebie, że ma się jeszcze większe poczucie alienacji, zaś plan firmy Copernicus, wypożyczony od Kotbert (sama swój gdzieś posiałam przy porządkach) gwarantował mi, że jeśli się zgubię, to się wcale nie zgubię, tylko będę w nieco innym stosunku do celu podróży, niż początkowo zakładałam. Znalazłam m.in. bardzo przyjemny Lniany Zaułek i antykwariat z Księżniczką Głogu w dokładniusieńko takim wydaniu, jakie zapamiętałam z dzieciństwa. Nie zaprzątałam sobie jednak głowy ulicami, więc nie wskażę, gdzie to dokładnie było. Rzecz pewna, że w centrum na trasie Bracka - Złote Tarasy.

W tymże przybytku - tłum straszliwy, Manufaktura w długi weekend może pełzać i lizać. Wlazłam do empiku, gdyż uknuł mi się w głowie plan nabycia losowo wybranego Pratchetta i przycupnięcia przy herbacie. Do spotkania z Yaviniakami było bowiem trochę czasu, a nie bardzo miałam siłę już krążyć z torbą z ciuchami na ramieniu i papierową reklamówką w ręce. Plan zrealizowałam w stu procentach ("Ostatni Kontynent" czytałam dość dawno i niewiele z niego pamiętałam), herbata w Green Coffee okazała się znakomita, zaś przez koślawą kopułę zaczęły przebijać promienie, aż spytałam spotkanych nareszcie Yaviniaków, czy to w Złotych Tarasach zawsze słońce świeci.
Spotkanie udane i bardzo sympatyczne, acz króciutkie, bo i ja, i oni mieliśmy jeszcze plany na późniejsze popołudnie. Maginiaczek wygląda naprawdę znakomicie!

Przygodę podróżniczą odpracowałam na trójkącie Aleje Jerozolimskie - Marszałkowska - Nowogrodzka. Jeśli jest coś, czego w Warszawie nie lubię, to przejścia podziemne. Oczywiście wiem, że brak przejść naziemnych fajnie się przekłada na płynność ruchu ulicznego i jest bezpieczniej i w ogóle, ale wbrew gabarytom nie jestem krasnoludem i po zejściu pod ziemię natychmiast tracę poczucie kierunku, i tak zresztą niezbyt wykształcone (ponoć to kobieca cecha, niech więc mam choć tę jedną). No więc trochę pobłądziłam, jednak miałam doping i wsparcie od Pauliny, Biljany i Onion, które udzielały mi cennych wskazówek, jak wyjść z przejścia podziemnego odpowiednim wyjściem. Udało się w końcu i można było zacząć biesiadować. Jak zwykle gadałyśmy jedna przez drugą, przy czym będzie mi trudno zreferować całość tematów. Na pewno były książki, na pewno była bielizna (wyrastam na ekspertkę w tej dziedzinie); na pewno były diety. Było również o macierzyństwie i doprawdy ujmujący był kontrast między jedną z uczestniczek, w nieszczególnie chcianej ciąży, widać było, że sporo jej to spraw pokomplikowało, a drugą, już z lekko odchowanymi dziećmi, rozprawiającą głosem słodkim o cudzie rodzicielstwa.

Noclegowałam wraz z Filifionką u Dzidki, której z przyczyn zdrowotnych nie było na spotkaniu. Kocieje przemiłe, Dzidka gościnna w sposób, jaki bardzo lubię: tu jest herbata, tu są kubki, pamiętajcie tylko, by nie zamykać drzwi od łazienki - czuję wtedy, że jestem traktowana jak gość, do którego ma się zaufanie, nie zaś świętą krowę, którą trzeba obsługiwać. Z Filifionką znalazłyśmy mnóstwo wspólnych tematów i zbieżnych poglądów, mimo że dzieli nas 12 lat - gadałyśmy chyba do drugiej w nocy!

Ponieważ nadałam tytuł o macierzyństwie, dodam tylko, że nazajutrz również spotkałam się z przyszłą mamą - ta z kolei jest przeszczęśliwa i wygląda kwitnąco, bo też wypadło jej to w zaplanowany, bardzo dobry czas. I jakkolwiek sama nie chcę, bo naprawdę nie przepadam za dziećmi, to muszę przyznać, że dawno nie składałam tak szczerych gratulacji.

Powrót miałam również bez przygód, byłam tylko już szalenie zmęczona, zaś omal pusty żołądek zaczął mi w pociągu dziwnie łomotać o zęby. Tak więc wróciłam późnym popołudniem, rozdysponowałam rzeczy z Ikei i poszłam spać już o 20:00. W takich wojażach naprawdę najlepszym momentem jest ten, w którym wracam do domu, karmię koty i wyciągam się pod kocem z muzyką z Wiedźmina w odsłuchu.

6 komentarzy:

krold pisze...

to był bardzo fajny wypad. Proponuję kiedyś wybrać się na dłuźej :-)

czy wydra wygra? pisze...

Witamy w 100licy:)

A co do przejść podziemnych, to dla mnie też jest hardkor, ale za którymś razem w tym samym miejscu zaczynam zauważać podpisy przy wyjściach.

Szprota pisze...

Muszę też zwracać na nie uwagę. Jak również zapamiętywać, kiedy przystanek jest na wysepce, a kiedy porządnie łączy się z ulicą, do której dążę.
Aha, od zawsze miałam o to zapytać: Uasicu, jak Ty do mnie trafiłaś?

meteor2017 pisze...

6:50... aha, czyli 7:55 w Żyrardowie, faktycznie ten jest klasyczny przedziałowy. W godzinach szczytu puszczaja stare wagony, bo pociag moze byc dluzszy i wiecej ludzi sie miesci.

A przejsc podziemnych trzeba sie po prostu nauczyc, innej rady nie ma. Tez dawniej bladzilem po nich ;-)

Szprota pisze...

Jak widzę, nie jestem osamotniona w gubieniu się pod ziemią. No nic. Chłopaki na mieście mówią, że jestem miękka i się nie nauczę przejść podziemnych ;p
A wygląda na to, że w maju co najmniej raz nawiedzę stolicę, bo mam szkolenie bhp w centrali mojej kochaniutkiej firemki.

czy wydra wygra? pisze...

Nie pamiętam. Albo po linkach albo jesteś w jakimś serwisie z cyklu blogfrog.pl, mybloglog.com czy czymś w ten deseń.