W dziwnej może porze, ale wyznam, że lubię mieć wolne na przedwiośniu. Latem i tak - o ile wszystko dobrze pójdzie - wyrwę się do Gdyni z Kotbertem i Karoliną - a że od tego roku mam już 26 dni urlopu, więc wreszcie jest czym zarządzać.
Urlop postrzegam jako wysoce zasłużony, gdyż pomimo niedostania się do programu, do którego assesment miałam w listopadzie - otrzymuję coraz więcej zadań i generalnie staję się co najmniej jednym z palców prawej ręki mojego kierownika. Najprawdopodobniej jednak nie środkowym.
W paru słowach: latem 2009 uległo zmianie prawo telekomunikacyjne. Zobowiązuje ono teraz operatora do utrwalania wszelkich dyspozycji zmian w umowie pomiędzy abonentem a usługodawcą. Innymi słowy mamy praktycznie 100% zgrywalności rozmów z konsultantami. Klienci już to wiedzą i powołują się na rozmowy przy zgłaszaniu reklamacji, co pociąga za sobą obowiązek odsłuchania takiej rozmowy. A że są to rozmowy sprzedażowe, najczęściej nie trwają minuty czy dwóch. Do mnie należy wyszukiwanie tych rozmów w specjalnej bazie danych (zarówno konsultantów biura obsługi, jak i zewnętrznych call centre), udostępnianie ich reszcie zespołu, a w skrajnych przypadkach (czyli wyjątkowo długich rozmów) także odsłuchiwanie ich i streszczanie koleżankom bądź kolegom z zespołu.
Tak naprawdę to ja to cholernie lubię. Lubię wyszukiwanie, nie przeszkadza mi słuchanie rozmów, mam wrażenie, że dystans, jaki zaczęłam w sobie niechcący budować (że hoho, konsultant ds reklamacji to już nie byle kto w porównaniu do konsultanta ze słuchawek) szczęśliwie się zmniejsza, jestem bliżej realnego kontaktu z klientem nie musząc jednocześnie samodzielnie go nawiązywać.
Ale nie da się ukryć, że jest to sporo pracy, a pisma rozpatruję normalnym trybem. Tak więc urlop mi się przyda, bo jednak czułam się już spięta i poirytowana tym, że omamuniu, nie wyrabiam się.
W tym zagonieniu mam teraz tak słaby kontakt ze swoimi emocjami, że właściwie dopiero zupełnie niedawno, w obliczu zaskakujących wydarzeń u moich bliskich, udało mi się skonstatować, że tak, latem zeszłego roku przeżyłam jakieś mocne zauroczenie, które było o tyle istotne, że pokazało mi część mnie, której w sobie nie podejrzewałam i z którą chciałabym poeksperymentować - zaś na jesieni równe mocne rozczarowanie nagłym odrzuceniem. Nie wykluczam, że dotychczas nie przepracowałam swojego gniewu, ale przynajmniej już wiem, z czego się on wziął.
Plan na urlop: wycinam kaszaka z policzka, idę do fryzjera (albo się nieco zapuszczę może...?), ale na pewno coś zrobię z włosami, przyjedzie mi znów Bimbo, być może wybierzemy się razem do Torunia. Poza tym muszę gdzieś pójść poskakać. No i pozaglądać Maksymowi w łańcuchy, linki i oponki, bo mam mocne postanowienie pojeździć w tym roku bardziej niż w zeszłym - w okresie śniegów i mrozów obiecałam sobie solennie uniezależnić się od komunikacji zbiorowej w aktualnym wydaniu tak, jak to tylko możliwe.
Tymczasem: ptasie (w wersji easy, bo milkowe waniliowe, najprostsze do wchłonięcia), grzeje mnie elektryczny piecyk (węglowy popsuty i instalacja dopiero w poniedziałek) i sama nie wiem, co zrobię z tak przyjemnie rozpoczętym wieczorem. Może coś obejrzę. Albo pogram. Albo poczytam Muminki.
3 komentarze:
Wiosna tuż, tuż, a dalej jej nie widać.
A Szpro pisze, pisze i się wcale nie chwali! :P
łojezusicku, prawdziwa Kura mnie znalazła! ;D
Prześlij komentarz